To nie był uśmiech

211 13 1
                                    

Weszłam za Carą do środka i uderzyła mnie fala muzyki i mieszaniny ludzkich rozmów. Herbatką zdecydowanie tego nie nazwę.

Myślałam, że Cara jest półnaga, ale przy tych dziewczynach tańczących na kanapie w salonie wyglądała bardzo przyzwoicie. Ona chociaż nie rzucała się w oczy, za to ja przyciągałam rozbawione spojrzenia. Serio, ludzie na mnie patrzyli, jakbym miała na sobie co najmniej burkę.

-Gdzie jest Bieber? - wrzasnęła Caroline ponad muzyką do jakiegoś niskiego gościa w salonie. Jakby się dłużej zastanowić, to przypominał chomika, ale to nieistotne.

-W kuuchaeniiii- okej, był widocznie pijany, a przecież impreza dopiero się zaczęła. Zresztą, po co Caroline jakiś Bieber? Ja nawet nie wiem kto to jest. Bieber. Dziwne imię, a może nazwisko?

Skierowałyśmy się do kuchni, gdzie był taki sam tłok co w salonie.

-Bieber!- zawołała Cara. Um...okej?

Z tłumu wytoczył się Kozia Dupa. Och, więc to jest Bieber.

Najpierw podszedł do Cary, a potem do mnie. Ku mojemu przerażeniu stanął tak blisko, że czułam jego perfumy. Cholernie drogie perfumy od Armaniego.

Z bliska zauważyłam, że jego oczy wcale nie są piwne, tak jak moje, tylko ciemnobrązowe że złotymi liniami przy źrenicy. Są zajebiście piękne i hipnotyzujące, ale nigdy nie powiem tego na głos.

-Obczajasz mnie- stwierdził z  pewnym siebie uśmieszkiem. Cholera.
-Nie prawda- prychnęłam.

-Owszem, prawda. Widziałem.

-Nie!- pisnęłam w akcie desperacji, bo za nic się nie przyznam.

-Och, zrozumiem, jeśli powiesz, że jestem po prostu wspaniały- przeczesał włosy teatralnie. Niestety, zapomniał, że trzymał w tej ręce kubek z napojem i wylał go sobie na głowę. Skuliłam się w napadzie śmiechu.

-Czy ty się do mnie uśmiechnęłaś?- powiedział, jakby brał udział w jakimś show w stylu Mamy cię!.

-To nie był uśmiech, tylko spojrzenie pełne politowania- dalej się śmiałam.

-Wiedziałem! Nie możesz mi się oprzeć! Jestem po prostu zbyt kuszący!- prychnęłam na to co powiedział. Okej, udało mu się mnie rozśmieszyć.

-O tak, szczególnie teraz, gdy włosy ci się lepią od...sama nie wiem czego.

-To była wódka, kotku- teraz to on się zaśmiał. Boże, czy my naprawdę żartowaliśmy?

-Dobra, choć pomóc mi to zmyć- pociągnął mnie za rękę. Nawet nie zauważyłam, kiedy zniknęła Cara.

-Nie pójdę z tobą do łazienki! Jeszcze mnie zgwałcisz czy coś.

-Chciałabyś, kotku- mrugnął, a ja westchnęłam z politowaniem i dałam się poprowadzić.

Włożył głowę do zlewu co po raz kolejny mnie rozbawiło.

-Co robisz?

-Proszę cię, żebyś odkręciła kran i pomogła mi spłukać to gówno z włosów- zaśmiał się.

-Nie pomogę Ci.

-Co? Czemu?

-Bo ty mi nie pomogłeś zbierać rzeczy z podłogi marketu- fuknęłam.

-Ja pierdole... Serio?

-Jak najbardziej- założyłam ręce na biodra i spojrzałam na niego, gdy podnosił głowę z umywalki. Wyprostował się i podszedł bliżej. Miał co najmniej metr osiemdziesiąt, więc poczułam się trochę niepewnie.Westchnął.

-W takim razie spieprzaj- zatkało mnie. Bez jaj.

-Ja...słucham?

-Słyszałaś- zrobił znudzoną minę i wskazał palcem drzwi- Jesteś gościem w moim domu, więc masz robić, to, co ci każę.

-Miłej zabawy ci życzę- prychnęłam i wyszłam trzaskając drzwiami od łazienki.

Nie zamierzam płakać, bo Justin nic dla mnie nie znaczy, ale czuję się, jakby ktoś wymierzył mi policzek.

Idąc do drzwi zachaczam o kuchnię i biorę stamtąd kubek z wódką i coca-colą. Wychodzę na dwór i kieruję się do domu z zamiarem dokończenia Avengers'ów. Wiedziałam, że nie powinnam była tam iść. Przecież ja nawet tam nie pasuję.

Gdy tylko otworzę drzwi, od razu atakuje mnie Caroline.

-Ta są Miley i Demi- wskazuje ręką na dwie dziewczyny siedzące obok niej na kanapie. Dziwne, że nie ma jej już na imprezie.

Siadam na fotelu na przeciwko nich. Bo w sumie nikogo tu nie znam, więc czemu tego nie zmienić?

Pomachałam im i przedstawiłam się.
Miley miała krótkie blond włosy, a Demi długie brązowe loki. Obie wydawały się bardzo miłe.

-Na jak długo zostajesz?- spytała Demi, gdy w kuchni zmywałam naczynia po kolacji.

-Dwa miesiące. A ty, mieszkasz tutaj na stałe?

-Nie, studiuję w Nowym Jorku.

-Mieszkam tam!- uśmiechnęłam się, bo to znaczy, że będziemy mogły się widywać.

Koło trzeciej nad ranem dziewczyny zaczęły się zbierać. Zaproponowałyśmy, żeby przenocowały u nas, ale uparły się żeby wracać.

Niemal zapomniałam, jak bardzo wkurzył mnie Pan Kozia Dupa. Niestety, mój telefon zawibrował, gdy leżałam już w łóżku.

Nieznany: co tam, kotku?

Lily: kim jesteś?

Nieznany: justin

Lily: skąd masz mój numer kretynie?

Justin: od Cary ;)
Justin:  co u ciebie?
Justin: halo
Justin: gniewasz się?
Justin: ej no weź, lily...
Justin: nie musisz mi odpisywać, ale tak łatwo mnie nie spławisz.
Justin: dobranoc, kotku :*

Cóż mogę powiedzieć... Kurwa.

---------

Hej hej hej, stwierdziłam, że jednak nie zmienię okładki (przynajmniej na razie).

We're the bestOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz