Rozdział IV

151 18 1
                                    

Obudziłyśmy się o świcie. Oczywiście nie same z siebie. Ja najchętniej spałabym do południa, ale Pani Róża powiedziała, że lecą tu wróżki.

-Niemożliwe - mruknęłam leniwie przecierając podkrążone oczy - Zarówno Ziółko, jak i Stokrotka i Jagódka nienawidzą tych ruin, przecież o tym wiesz. Prędzej wysłałyby tu kolejnego skrzata niż same opuściły swój las. Poza tym, żadna wróżka mnie nie lubi. Ciebie tym bardziej, bez urazy...

-Nie ma sprawy.

-Nie poświęciłyby się, żeby przylecieć tutaj. No i to są wróżki nocne. One teraz śpią.

Popatrzyła na mnie spode łba.

-Jeszcze nie jestem taka stara, żebyś mi, malutka, mogła wmawiać, że nie słyszę. Mówię ci, księżniczko, dzwonienie ich skrzydełek można rozpoznać wszędzie.

Wróżki naprawdę przyleciały. Wpadły do pokoju brzęcząc. Wesolutkie latały to w górę to w dół gestykulując przy tym żywo. Ziółko popatrzyła na mnie i widząc, że jak zwykle się nie dogadamy, skrzyżowała ręce na piersi. Innym także entuzjazm opadł. Zielona wróżka wskazała brodą na okno, a następnie wyleciała.

Kiedy oddalające się dzwonienie ucichło, szepnęłam:

-To było dziwneeeee...

-Pierwszy raz widziałam, żeby wróżki tak się czymś ekscytowały.- uznała Pani Róża.

-Ale... Czy to nie oznacza, że im się udało?!-podskoczyłam radośnie i zaczęłam tańczyć wokół smoczycy- Musiały znaleźć Złotego Chłopca! Ale suuuuupeeeer!!!! Znalazły Złotego Chłopca!!

Przeskoczyłam przez ogon Pani Róży, wdrapałam na łóżko i zaczęłam skakać pokrzykując wesoło.

Miałam rację. Znalazły go i jakimś sposobem namówiły do kolejnej próby.

Około godziny później moja smocza opiekunka usłyszała stukanie końskich kopyt na bruku przed bramą. Spojrzałam w magiczną kulę. Przed bramą złoty chłopiec siedział na kucyku. Ześlizgnął z niego niezdarnie i stanął przed bramą. Widziałam jego wątpliwości. Przestąpił na drugą nogę. Dopiero teraz przypomniał sobie o wyciągnięciu taniego mieczyka. Wymierzył nim w bramę, jakby czuł, że coś się tam czai. Już miał wejść do środka... ale nie. Stał dalej, nie potrafiąc zebrać odwagi.

-Pani Różo... on jest tchórzem. Potwornym tchórzem. Czarownica powiedziała, że pomoże nam rycerz, w którym się zakocham... ale jak miałabym się zakochać w takim... tchórzu...

-Księżniczko, nie bądź taka wymagająca. Może jest cudowną osobą. Brak odwagi to tylko jedna wada charakteru, a każdy ma ich pełno.

-No nie wiem... Czyli nie możemy mu nawet zrobić testu na odwagę, bo wiemy, że go obleje. - Popatrzyłam w złotą postać w kuli. Przypomniałam sobie, dlaczego ściągnęłyśmy go tu ponownie. Jest inny, jest jedyny w swoim rodzaju- jedyny złoty. Wierciłam go wzrokiem. - To musi być on - powiedziałam chwytając się tej odrobinki nadziei.

-Więc przechodzimy do testu numer dwa. - stwierdziła pewnie Pani Róża.

-Teraz zwinność.

W trakcie, gdy chłopiec niezdecydowanie stał przed bramą, pobiegłam po Ziółko. Spała w dziupli na obrzeżach lasu. Po moim krótkim monologu, zgodziła się zachęcić chłopca do wejścia. Rozdzieliłyśmy się - ona poleciała do bramy, ja pobiegłam do mojego pokoju.

Złoty ChłopiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz