•8•

668 75 30
                                    

Podszedłem do niego i przy nim kucnąłem.

-Michael, Michael, obudź się... proszę? - potrząsnąłem jego ciałem, z moich oczu zaczeły wypływać łzy - Mike! Mikey, j-ja prosze, obudź się. Mikey!

Przytuliłem go do siebie, ręce mocno mi się trzęsły, ale udało mi się wyciągnąć z kieszeni telefon i zadzwonić po karetkę.

•○•

-O-on przeżyje? - spytałem się jednego z lekarzy który wyszedł z sali w której operowali Michaela.

-Nie jestem pewien, połknął prawie całe opakowanie tabletek, ale robimy co w naszej mocy by go uratować.

-Och... dziękuje - kiedy zobaczyłem jak on tam leżał, tam na dachu, spadło na mnie ogromne poczucie winy. Ja wyzywałem go od grubasów, a nawet nie był gruby, wyzywałem go od najgorszych, to on powinien mnie tak wyzywać, to ja byłem najgorszym człowiekiem na świecie. Byłem i nadal jestem cholernym idiotą.

-Czy masz może kontakt z jego rodzicami? - lekarz przerwał moje rozmyślanie.

-R-rodzicami? Nie. - Nigdy nie widziałem rodziców Michaela. Kiedyś wychowawczyni spytała się go o numer do rodziców, a on spuścił głowe w dół i powiedział że nie ma... teraz zacząłem się zastanawiać czy nie ma do rodziców numeru, czy poprostu rodziców.

Lekarz wrócił do sali operacyjnej. Usiadłem na zielonym, niewygodnym, plastikowym krześle. Dopiero teraz przypomniało mi się o zeszycie który wziąłem ze sobą z dachu, leżał on koło mike'ya, wyciągnąlem go z mojej torby. Przez chwilę zastanawiałem się czy go przeczytać, ale po chwili myślenia otworzyłem go na połowie.

20 sierpień 2015

Luke, to imię krążyło mi po głowie cały dzień. Dziś w szkole chciał pieniądze, ale ja ich nie miałem. Babcia mi nie daje kieszonkowego, bo starcza nam z jej pieniędzy ledwo na opłate domu, więc musiałem chodzić do pracy... ale wracając do tematu, nie miałem ich więc mnie pobił, znowu, przez całą droge do domu kulałem na lewą nogę...
Chciałem skończyć z tnięciem się, ale to niemożliwe.

Najgorsze jest to że mimo wszystko co mi zrobił ja go nadal kocham.

Michael

Na tej stronie zobaczyłem trzy małe czerwone plamy... czy on się?

Szybko zamknąłem zeszyt. On mnie kocha. Zacząłem płakać, lecz po chwili zamieniło się to w krzyki i złość.

-CZEMU. MUSZĘ. BYĆ. TAKIM. JEBANYM. IDIOTĄ?! - kopałem nogą o ścianę, dopóki nie podeszła do mnie pielęgniarka, która kazała mi się uspokoić.

-Mikey prosze żyj- szepnąłem do siebie, a po chwili zasnąłem, wkońcu siedziałem w szpitalu ponad 3 godziny.

○•○

-Przepraszam, proszę pana - lekarz wybudził mnie ze snu - udało nam się uratować pańskiego kolelge.

-C-co? Czy ja m-mógłbym do niego pójść? - spytałem się go spokojnie, lecz w środku tańczyłem ze szczęścia.

Tak, oczywiście, tylko proszę być cicho, pacjent na razie śpi - powiedział.

-D-dobrze, dziękuje - powiedziałem i pobiegłem szybko do sali w której znajdował się Michael.

Wszedłem do sali, a w oczy od razu rzuciły mi się jego kolorowe włosy, spał słodko na szpitalnym łóżku.
Usiadłem na plastikowym krześle i złapałem go delikatnie za dłoń.

Znowu poczułem to dziwne uczucie w brzuchu, tyle że tym razem to nie był stres... miłość?!
Nie to napewno nie miłość, nie kocham go... co ja mówie? Oszukuje sam siebie! Tak cholernie go kocham!

Patrzyłem się na jego spokojną w tej chwili twarz i lekko rozchylone usta, odgarnąłem kosmyk jego włosów który spadał mu na oczy i pocałowałem go lekko w policzek, po czym wyszedłem z sali.

•○•

Mamy następny rozdział, Mikey nie umarł =^.^=
Dziękuje za tak dużą ilość gwiazdek i komentarzy.

Następny rozdział pojawi się w piątek albo w sobote :D!

Change for you ||MukeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz