Jak dziś pięknie! Przestało w końcu padać, a w dodatku zaczęło świecić słońce. Można odłożyć parasol i pognać daleko za tęczą. Jednak teraz nie o pogodzie powinnam myśleć. Ojciec obiecał, że zawiezie mnie do internatu, w którym miałam zamieszkać. Ponoć to wielki stary, ale za to zadbany budynek. Plusem było jeszcze to, że mogłam uczęszczać na wieczorne zajęcia.
Spakowałam się i wsiadłam do auta. Wzięłam wszystko co potrzebne, ubrania, kosmetyki, kilka książek, telefon z ładowarką i zdobiony kuferek po matce, którego zabroniono mi otwierać do szesnastych urodzin, czyli jeszcze przez tydzień.
Droga minęła szybko. Nie rozmawiałam z tatą, gdyż wyglądał na przybitego, a nie lubił dzielić się uczuciami. W międzyczasie czytałam książkę, na której końcu zginął ukochany głównej bohaterki. To dobrze, zdradził ją. Czasem zdarzały mi się podobne sadystyczne myśli, ale tylko czasem.
Stało się. Dotarliśmy.
Stara brama nie wyglądała na jakoś specjalnie zapraszającą gości. Przechodząc przez nią poczułam dziwny dreszcz, nagle z nieba spadło kilka kropel wody, a za nimi kolejne i kolejne. Pobiegłam do czegoś co wyglądało jak rezydencja i weszłam do środka. Rok szkolny jeszcze się nie zaczął, więc nie zmartwiłam się, że nikogo nie zauważyłam. Za to co innego przykuło moją uwagę. Blady mężczyzna leżał na kanapie. Wyglądał zupełnie jak posąg. Podeszłam bliżej i nachyliłam się nad jego twarzą. Powolutku wyciągnęłam dłoń i opuszkami palców dotknęłam jego lodowatej skóry. Piękny i interesujący jak w książce, zupełnie jak wampir, ale chwila. Nie czułam oddechu. Przyklęknęłam i sprawdziłam czy jego serce bije. Nie biło! Istna paranoja, paranoja! I co ja teraz zrobię? Opadłam bezwładnie na kolana.
- Człowieku, żyj! Żyj!
Potrząsnęłam nim ze zmartwioną miną. Po co dzwonić po pogotowie? Znając służbę zdrowia przyjadą tu tydzień później.
- Nie drzyj się!
Usłyszałam głos wydobywający się z ust nikogo innego jak trupiego księcia. Zamarłam. Zombie czy co? I jak tu nie oszaleć?!
- P-przed chwilą nie oddychałeś! - wydarłam się po raz kolejny. Mężczyzna chwycił mnie za nadgarstki z ogromną siłą i jednym zwinnym ruchem przeciągnął na kanapę. Potraktował mnie jak piórko, jak poduszkę.
- Mówiłem ci, że masz być cicho naleśniku. - warknął na mnie. Co za złośliwy typek. Zrobiłam groźną minę.
- Posądzę cię o molestowanie!
Wyraz twarzy głupiego zombie, bezcenne. Zrzuciłam go z siebie za pomocą nóg, nie jęknął nawet, gdy go kopnęłam w brzuch. Dziwne.
Moja walizka zniknęła. Może ktoś zaniósł ją do mojego pokoju.
- Ktoś ci pozwolił mnie tak traktować?!
Znowu ten natrętny gostek.
- Daj sobie spokój.
Chciałam już iść, ale chwycił mnie za ramiona i przyciągnął do siebie. Nosem przesunął po mojej szyi przyprawiając mnie o gęsią skórkę. Czarne włosy, które mu przeszkadzały odsunął na bok i już miał ugryźć, gdy wyrwałam się do przodu i ze wszystkich sił pobiegłam przed siebie.
- Potwór, napaleniec, fetyszysta! - krzyczałam z czerwonym rumieńcem na twarzy. Byłam już pewna, wylądowałam w domu wariatów. Kogo jeszcze spotkam zanim mnie zgwałcą albo zabiją? Najważniejsze to jak najszybciej stąd uciec. Nie opłaca się myśleć o niczym innym.
Byłam obserwowana. Zewsząd otaczały mnie drapieżne oczy. Miałam nadzieję, że to tylko złudzenie i nic więcej.
Po lewej stronie korytarza ktoś stał. Miał dokładnie takie same oczy jak ten chłopak, którego spotkałam wcześniej.
- Nie uciekniesz, laleczko.
Zachichotał z wrednym uśmieszkiem. Wolałam jego słowa puścić koło uszu i odejść.
Na tym samym korytarzu spotkałam chłopca z misiem. Jego też tu uwięzili? Stał samotnie obok wózka ze słodyczami.
- Witaj, siostrzyczko.
Pomachał mi wesoło. Niepewnie mu odmachałam, powinnam być miła, ponieważ wywnioskowałam, że już nie ucieknę z tego miejsca. Szkoda tylko, że nie wiedziałam co mnie czeka, zabiłabym się na miejscu.
Moja wędrówka zakończyła się w dużym pokoju gdzie znajdowało się więcej "ludzi" niż trzy osoby, które zdążyłam spotkać. Ze skołowaną miną wkroczyłam między wilki.
- Najpierw niezapowiedziana wpadasz do naszego domu, a potem robisz zamieszanie! Kto widział takie maniery?! - ryknął na mnie okularnik. Niewyparzony język nie dał za wygraną.
- Przepraszam najmocniej, ale nie biegałabym w tę i z powrotem jak idiotka gdyby pewien jegomość nie zaczął mnie molestować. - obroniłam się w miarę kulturalnie i skierowałam pogardliwe spojrzenie w kierunku głupiego zombie.
- Nawet nie wiem po co tutaj jestem.
Wzruszyłam spokojnie ramionami. Gdybym się denerwowała wykorzystaliby to.
- Zadzwonię do ojca, może pomylił...adres...
Telefon zanim go jeszcze odblokowałam został mi wyrwany przez zombie i zgnieciony. Opadnięcie szczęki to za mało w takiej sytuacji.
- Kim jest twój ojciec? - zapytał sucho okularnik. Nie zwrócił nawet uwagi na to co się stało przed chwilą.
- T-Tobio Kamito. - odchrząknęłam. Momentalnie zrobiło mi się sucho w gardle.
- Rozumiem. W takim razie już wiem kim jesteś, Ayane Kamito, prawda? Chociaż wypadało żebyś się sama przedstawiła.
Westchnął głośno. Kolejny dziwny typek, którego nie dało się polubić.
- W takim razie może niech gospodarze również się przedstawią? - przypomniałam. Starałam się rozmawiać w jego języku, ale to było trudne.
- Najgł....najgorszy z nas, Ayato Sakamaki.
Wskazał na głupiego zombie, który wpatrywał się we mnie z czymś co przypominało zainteresowanie.
- Pod ścianą od lewej Kanato i Laito.
- Cześć laleczko.
Laito puścił mi perskie oko. Ehh, lowelas, nie lubię takich.
- Na kanapie Shu.
Ten akurat mi się spodobał. Słuchał muzyki i wszystko miał gdzieś.
- Ja jestem Reiji, a najmłodszy, którego tu nie ma to Subaru.
Skończył formalność. Wykonywał swoje obowiązki bez entuzjazmu, nudziarz.
- Subaru?
Zerknęłam na białowłosego, który uderzył w ścianę rozwalając tynk.
- Po co tu ona?
Wyglądał na wkurzonego.
- Jako narzeczona. - odpowiedział mu Laito. Shu otworzył jedno oko i spierunował Subaru spojrzeniem, aby za chwilę zniknąć bez śladu. Przyglądałam się temu bezwiednie, nadal w mojej głowie odbijało się echem słowo narzeczona.
- Tak na marginesie, ona jest moja, więc wara od jej krwi. - ogłosił Ayato. Za dużo wrażeń. Krew, narzeczona...Nie!
Ostatnie co poczułam to zimne ręce, potem wszystko stało się rozmazane. Odeszłam w nicość.