Rozdział 3

714 49 5
                                    

Popędziłam konia. Znów uciekam, zamiast ratować życie moim przyjaciołom. Jestem egoistką, wiem o tym dobrze.

Ale jak im pomogę? To pewne, że oni tam zginą, nawet Uther im nie pomoże. Trzeba tam kogoś, kto kontrolowałby tego smoka...

No przecie!

Miałam na jednego Władcę Smoków polowanie. Ale okazał się być nawet fajnym i go nie zdradziłam. Tylko czy on nadal tam jest.

- Pędź, koniku - musi być ze mną źle, skoro gadam do konia.

*

- Cholera, nie sądziłam, że aż tak źle - mruknęłam, patrząc na dłonie. Z dwadzieścia godzin w siodle i kurczowe trzymanie się grzywy nie wpłynęło dobrze na moje rany. Bąble pękły i ciekła z nich ropa... Fuj. Tylko tyle mogę teraz powiedzieć. A na dodatek tak to teraz boli. Gdybym władała magią... A może mogę ją przywrócić?

Spojrzałam na wodę. Nie za bardzo widziałam, co mam robić. Skupiłam się i wyciągnęłam rękę. Chciałam po prostu "unieść" wodę. Nic. Zamknęłam oczy, wyciszyłam się i nie zwaracałam uwagi na ból. Łatwe to nie było.

Kiedy otworzyłam oczy, nade mną stała puma. Z wody. Opuściłam rękę, zniknęła.

Spojrzałam na ręce i wyobraziłam sobie, że tych bąbli nie ma. Zaśmiałam się szczęśliwa. Udało się! Ale nadal były ślady po oparzeniu. To nic.

Wstałam i spojrzałam na klacz. Ta spokojnie skubała trawę.

- Odpocznij trochę - poklepałam ją po szyi. - Już niedługo znów wyruszamy.

Koń spojrzał na mnie i prychnął. Szkoda, że nie znam końskiego. Wróciłam nad wodę i spojrzałam na swoje odbicie. Mój warkocz był w niezbyt dobrym stanie. Rozpuściłam włosy i zaczęłam pleść nowy.

Klacz podeszła do mnie, przynajmniej tak myślałam. Ale okazało się, że chciała się napić. Ja w tym czasie zjadłam kromkę chleba.

- Jedziemy dalej - mruknęłam do niej, wsiadając.

*

~Artur~

- Ktoś tu był - mruknąłem do siebie, patrząc na ślady kopyt. - Z dwadzieścia minut temu.

- Jak myślisz, kto? - spytał mnie Merlin.

- Miejmy nadzieję, że nikt wrogi - odpowiedziałem mu, wsiadając z powrotem na konia. Nadal zastanawiam się, czemu Terrwyn odeszła. A może to jej ślady? Nie znałem jej długo, jedynie dwa tygodnie. Później zniknęła, tak jak teraz.

*

~Terrwyn~

Spojrzałam na jaskinię. To chyba tu. Ponad dwa dni, z dwoma krótkimi postojami. To musi być tu.

Zasiadłam z konia, rozglądając się uważnie. Nagle ktoś przystawił mi nóż do szyi. Oddychałam spokojnie.

- To ty - rozległ się znajomy głos. Nie czułam już ostrza na szyi. - Czego chcesz?

- Mam sprawę. Musisz uratować Camelot.

Mężczyzna prychnął. Tak szczerze, nawet nie wiem, jak miał  na imię. Był średniego wzrostu, w podeszłym wieku. Czarnawe włosy z siwymi pasemkami, zarost równie lekko siwy i niebieskie oczy. Mogę przysiąść, że już widziałam te oczy. Tylko u kogo? Nie licząc jego, rzecz jasna.

- A czemu mam ratować Uthera, co?

- Bo... Bo... No nie wiem.

- Jak znajdziesz powód, wróć do mnie.

I odszedł. Poczułam koński łeb przy mojej twarzy. Znów chciałam mówić do konia, jakby nie było żadnej innej żywej duszy. Ale teraz tylko z nią mogę pogadać.

Poszłam za mężczyzną do jaskini.

- Czy masz jakąś rodzinę? - spytałam.

- A co cię to interesuje?

Wiedziałam, że nie ma to sensu. Jego to nie ruszy.

Wyszłam na powietrze i wsiadłam na konia. Nie wiedziałam teraz, gdzie jechać. Camelot? Tak, wrócić zaraz po odjeździe. Muszę najpierw załatwić trochę spraw. A smok? Spojrzałam w las. Jeżeli Artur pomyśli, wpadnie na ten sam pomysł, co ja. Gaius zna tego Władcę Smoków - jakkolwiek się on nazywa - więc... No, jakoś sobie poradzą. Przynajmniej mam taką nadzieję.

Pospieszyłam konia na północ. Teraz wystarczy znaleźć kilka osób, wytłumaczyć im co i jak oraz wrócić. Nie stracę przyjaciół po raz kolejny.

Kiedy jechałam, zaczęłam przypominać sobie te dwa tygodnie spędzone w towarzystwie Artura i Morgany.

*

- Arturze, ona jest ranna - powiedziała chwilę później czarnowłosa, wskazując na bliznę na moim policzku. Chciałam im powiedzieć, że jest to stare. Ale nie dano mi dojść do słowa.
- Przecież to blizna - wywrócił oczami blondyn. Trochę śmiesznie wyglądało to w jego wykonaniu. - Kim jesteś i co tu robisz?
- Terrwyn - powiedziałam cicho, nadal gotów do ucieczki. - Uciekłam. W mojej wiosce wybuchł pożar.
- To widać - mruknął, patrząc na moją umazaną od sadzy twarz. - Wiesz, że...
- Jestem na ziemiach króla Uthera - przerwałam mu. - Mam iść do niejakiego Gaiusa, znacie go?

*

W oddali zauważyłam małą wioskę. Nieco zwolniłam. Wyjęłam miecz. Tutejsi mieszkańcy często atakują z zaskoczenia, od tyłu. Więc mogą mnie nie rozpoznać.

- Terrwyn! - odezwał się ktoś. Głos dobiegał z góry. Spojrzałam na pobliskie drzewo. Siedziała tam mała, rudowłosa dziewczynka w warkoczykach z niebieskimi oczkami i ubogim wdzianku. Moja siostra, Cath. - Jednak żyjesz! A bałam się, że Eddwyn kazał cię uprowadzić i zabić.

Zamarłam na chwilę. Chciałam skończyć z nim współpracę. A jednak zrobił to wcześniej. No cóż... Jeszcze tylko wycieczka na wschód i Camelot.

- Chcesz jechać ze mną do Camelotu? - spytałam.

- A jedziesz?

- Prawie. Jeszcze pójdę na wschód i dopiero do zamku.

- Pewnie, czekaj!

W dniu pożaru na moją wioskę była z moją starszą siostrą. Dopiero później wpadłam na ich trop, ale okazało się, że Meriel już nie żyje.

- Gotowa! - krzyknęła mała, pędząc do mnie na małym, gniadym kucyku.

Uśmiechnęłam się do niej, zawróciłam konia i czekałam, aż dojedzie. W takim tempie dojedziemy do Camelotu za półtora miesiąca, może za dwa. Ale ważne jest to, że jestem teraz z siostrą. I że nie będę musiała już gadać do konia.

NieznanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz