Odwróciłam się. Westchnęłam z ulgą, widząc Artura. Uśmiechnęłam się szeroko i już miałam się go spytać o Morganę, kiedy jego wzrok stał się... Inny. Złowrogi? Nie. Taki wzrok miał morderca mojego ojca, kiedy go zabijał.
A później l twarz i postura mojego przyjaciela zaczęła się zmieniać. Stał tam teraz mężczyzna, którego powaliłam wtedy w jaskini. Zabójca mojego ojca. Ten, który musi mieć jakieś plany względem mnie. Albo mojej mocy - pytanie, czy wie o tym darze?
Zaczął się zbliżać. Zacisnęłam wargi i uniosłam miecz, by zadać cios, ale wypadł mi z dłoni - magia.
Obudziłam się z bijącym sercem, cała sparaliżowana. Sen, tylko sen.
Nie wiem czemu, ale się bałam. Byłam uzbrojona w dobry miecz, miałam magię... A jednak się bałam.
Wiedziałam, że już nie zasnę. Ognisko faktycznie zgasło, a Merlin z Cath spali. Czyli przynajmniej kilka godzin spałam. Leżałam w ciemności, nasłuchując. Wyraźnie słyszałam głos Artura. Który mówił do niejakiego Leona, aby sprawdził, czy ktoś tam jest. Tam zapewne oznacza naszą polanę.
W końcu z krzaków wyszedł mężczyzna. Zarost, ciemnoblond loki, a oczy... Nie widzę, za ciemno. Wiem, że twarz była pobrudzona. Ale oczy... No po prostu nie widziałam. To wszystko przez tą ciemność. Mogła być jaśniejsza.
Ubrany był w zbroję i czerwoną pelerynę ze złotym smokiem. Peleryna była nieco dziurawa. Widząc mnie zrobił zdziwioną minę, a później jego wzrok spoczął na Merlinie i Cath.
Cierpliwość nigdy nie była mocną stroną Artura, ponieważ chwilę później i on się zjawił. Nie był w perfekcyjnym stanie, tak jak Leon.
- Wiedziałem, że wrócisz! - powiedział z uśmiechem. I nieco głośno.
Cath poderwała głowę i przypatrywała się nieco nieprzytomnym wzrokiem rycerzom Camelotu. Wstała. Nadal przecierając oczy.
- A gdzie reszta twoich kompanów? - zwróciłam się do księcia. Blondyn nagle spochmurniał. Kiwnęłam zachęcająco głową, aby usiedli.
- Napadli na nas bandyci. Całkiem sporo. Uratowaliśmy się tylko my. Ten plus, że wiem, gdzie jest Merlin - spojrzał wymownie na śpiącego sługę.
- Kto porwał Morganę? Merlin niewiele mi powiedział.
- Morgause.
To imię zupełnie nic mi nie mówiło.
- Oświeć mnie.
I opowiadał, jak to blondwłosa kobieta pokonała go w turnieju i próbowała poróżnić jego i ojca, a Merlin powstrzymał ich od wzajemnego zabicia. Pewnego dnia wrócili z jakiejś niezwykle ważnej wyprawy, w której to pojechał wraz ze swoim sługą do niewypowiedzialego dla mnie miejsca, a jak wrócili, wszyscy w królestwie byli nieprzytomni. A na końcu właśnie ta Morgause zniknęła, trzymając w ramionach naszą przyjaciółkę.
Za dużo tego Merlina tutaj było.
- Ta Morgause musi mieć w tym jakiś interes... - cieszyłam się, że mogę z kimś porozmawiać. I wspólnie się pomartwić. - Inaczej po co porwałaby Morganę?
- Może chciała z niej wydusić informacje o Camelocie - podsunęła Cath. Pokiwałam głową z uznaniem, a Artur i Leon spojrzeli na nią zdziwieni.
- Albo złamać ją psychicznie i wykorzystać jako narzędzie przeciw Utherowi...
- Dobra, dosyć! - przerwał nam książę.
- Dopiero dwie, a raczej jedna propozycja - zauważyłam.
- No właśnie.
Zapadło niezręczne milczenie. Ciemność stała się jaśniejsza i zauważyłam, że Leon miał brązowe tęczówki. Już myślałam, że niebieskie. Prawie każdy, którego spotkałam, miał właśnie oczy w kolorze nieba.
Zdziwiło mnie jeszcze jedno. W ogóle nie pytali się o Cath. Jedynie jej się przyglądali, jakby myśleli, że sama o sobie coś powie. Nagle odezwał się Artur.
- Jesteście siostrami?
- Niemożliwe! - udałam zdumienie. - Zauważyłeś? A już się bałam, że faktycznie jesteś taki ciężko kapujący...
- Mówisz do księcia - zaczął się ze mną przekomarzać (dobrze napisałam? dop. autorka).
- Nie, mówię do przyjaciela. A skoro mowa o przyjaźni... Ja podjadę szukać Morgany. Jeżeli na zamku jest szpieg, może donieść o aktualnym stanie Uthera i donieść o tym swojemu panu, a ten z kolei może zaatakować Camelot...
- I ty jedna znajdziesz Lady Morganę? - wreszcie odezwał się Leon.
- Nie takie rzeczy się robiło... Nie takie.
- Bez prowiantu? Dobrego ubrania? Konia, broni?
- Broń mam, a reszta... Zacznę poszukiwania, jak już zdobędę te rzeczy.
- Albo dołącz do ekipy poszukiwawczej - zaproponował Artur.
- Bo pozwolą mi dołączyć...
- Jak im powiem, to pozwolą. Sprawa załatwiona?
- Nie. Nadal potrzebuję specjalnej zbroi, ale nie tej, którą na sobie macie. W dodatku koń musi być kary. A jeżeli chodzi o prowiant...
- Faktycznie, kobiety są wymagające - pokręcił głową. - W wiosnę tak, teraz będzie zima i jeszcze gdzie tam padniesz.
- Aż tak się o mnie troszczysz?
- O przyjaciół zawsze się troszczę.
Na niebie pojawiło się słońce, obudziły się wróble. Nie zwróciłam uwagi na pustkę w moim brzuchu, za kilka godzin dotrę do Camelotu i wreszcie się najem.
- Coś mnie ominęło? - Merlin? Niemożliwe? Obudził się?
- Poza tym, że przybył Artur wraz z Leonem i że jest na ciebie nieco wściekły... - Dobra, to ostanie zmyśliłam. Ale nie do końca. - Nie. A co?
*
Stałam przed chatką mojej... hmm. Koleżanki, bo Meg przyjaciółką nazwać nie mogłam.
Artur nie pozwolił mi w tym okresie szukać Morgany. W sumie, miał słuszność, że mogę zginąć. Byłam pewna, że miałam niedowagę, no i nie miałam smoka.
Smok... Albo wyverna. Jednak chyba bardziej smok. Po raz wtórny zastanawiam się, co słychać u Bączka. Jakie ja mu głupie imię wymyśliłam, nie ma co. Ale miałam wtedy osiem lat, miałam prawo nadać mu takie dziwne imię.
Powróciłam do rzeczywistości i zapukałam w drzwi drewnianej chatki. Otworzyła mi szczupła, wysoka szatynka o ładnych, zielonych oczach. Widząc mnie i Cath uśmiechnęła się szeroko.
- Terrwyn! Jednak wróciłaś! - rzuciła mi się na szyję.
- Ciebie też dobrze widzieć, Meg. Mogę się u ciebie zatrzymać?
CZYTASZ
Nieznana
FanfictionTerrwyn, czyli "waleczna", "dzielna". Nie jestem pewna, czy taka jestem. Wolałam ratować siebie, niż walczyć z grupą mężczyzn, aby ocalić dzieci. Tak nie postąpił by nikt. A teraz wrzeszczę z bólu. Gdybym z nimi walczyła, zginęłabym od razu. I jesz...