Rozdział 9

359 34 2
                                    

- Artur cię o coś prosi.

- Od kiedy Artur prosi o coś kobietę?

Minęło pół roku od dnia, w którym to Meg przyjęła mnie do swojego domu. Za oszczędności, które pozostawiłam Cath kupiłam sobie dobrą, skórzaną zbroję wzmocnioną w pewnych miejscach, ciepłe ubrania. Szukałam wraz z innymi rycerzami Morganę. W najgęściejszych lasach, najmroczniejszych moczarach i najbardziej niedostępnych górach. Pływałam w lodowatej wodzie na jakąś wysepkę, przesyłam - dzięki pomocy Gaiusa - zapalenie płuc. Patrzyłam na śmierć innych rycerzy, których nawet polubiłam.

A Morgany ani widu, ani słuchu, że się tak wyrażę. Nawet na żaden trop nie natrafiliśmy. Nic, kompletne zero.

- Ma bardzo ważny powód, a on sam i rycerze wyruszyć nie mogą, bo...

- Muszą szukać Morgany - dokończyłam za niego. - O co chodzi?

- W pobliżu wioski oddalonej o dwa dni galopu stąd ponoć grasuje smok. Masz tylko się tam rozejrzeć i sprawdzić, czy to faktycznie ten potwór.

- A jak tam trafię?

- Ja będę ci towarzyszył.

Spojrzałam jednym okiem na sługę. Tak, wiem. To ostatni Władca Smoków, prawdopodobnie włada potężną magią... Ale w oczach Artura to zwykły, nieco leniwy sługa. A ja jestem kobietą. Co prawda, potrafię władać mieczem i magią... Ale o tym drugim Artur nie wie. A w dodatku, powtarzam, jestem kobietą.

- Artur musi być bardzo zdesperowany, skoro wysyła tam swojego sługę i kobietę - westchnęłam, patrząc na dzieci barwiące się na powietrzu.

Wiosna. Wreszcie wiosna. A szkrabom najbardziej się to udziela. Cath szybko znalazła przyjaciół, właśnie bawi się z nimi w berka, ku niezadowoleniu kupców z wozami. Uśmiechnęłam się na widok jej szczęścia.

- Dobrze. Jutro wyruszamy?

- Tak.

*

- Jeszcze raz. Wielki, biały smok porwał dwie owce i uciekł? Poza tymi owocami nic a nic nie zrobił? Nie zburzył jakiegoś domu? Nie podpalił?

- O nie, proszę pani! Ten smok był wielki, jak jankowa stodoła! A bielutki, jak ten śnieg z tego roku!

Westchnęłam ciężko. Już byłam na miejscu i wypytywałam wieśniaków o smoka. I tak się wiele nie dowiedziałam.

- A gdzie poleciał? W którą stronę?

- O, tam! Na te góry, tam pewno swą grotę ma!

Każdy mówił gdzie indziej. Jeden, że w góry, drugi że w las... Westchnęłam ciężko, patrząc na las. Smok i las? Bardziej góry, ale...

- Merlinie, sprawdzę góry, a ty las - powiedziałam do chłopaka, a ten kiwnął głową.

Z wolna ruszyłam w stronę, gdzie prawdopodobne poleciał smok. Gdzieniegdzie był jeszcze śnieg, jednak było go bardzo mało. Przyroda powoli budziła się do życia. Zawilce i przebiśniegi rosły tu tak gęsto, że z daleko zdawały się być śniegiem. Na drzewach były już pąki, ptaki wesoło ćwierkały. To miejsce będzie w lecie pięknie wyglądać...

Usłyszałam ryk, momentalnie wyjęłam miecz. Ale stwór był zbyt szybki - chwilę potem byłam przygwożdżona (do tego słowa nie jestem pewna dop. autorka) do ziemi.

Nad sobą zobaczyłam tak dziwnie znane mi różowe tęczówki. Białe, mocne łuski. Rogi wzrastające z małego łebka.

- Bączek? - spytałam szeptem.

Gad przyglądał mi się... ze wściekłością? Później zaczął dziwnie parskać, kręcić głową. Wyglądało to, jakby bił się z myślami.

- Bączek? - powtórzyłam imię, które nadałam mu bardzo dawno temu... Jednak to nie uspokoiło smoka. Wzbił się w powietrze, oglądając się za siebie tylko raz.

W mojej głowie pojawiły się setki pytań. A na żadne z nich nie ma opowiedzi.

- Terrwyn! W porządku? - Merlin. Sama nie wiem, czy się cieszę, czy też nie. Powoli wstałam, patrząc na punkt, w którym zniknął Bączek...

- Tak. - odpowiedziałam spokojnie. - Musimy iść za smokiem.

- Czyli jednak wieśniacy sobie tego nie wymyślili?

- Nie. Idź powiadom Artura że... Postanowiłam odwiedzić... Jakiegoś znajomego, który mieszka w wiosce niedaleko.

- A co ze smokiem.

- Wygonię go, ale nic nie mów Arturowi. Nie chcesz, by jeden z ostatnich Smoków na ziemi zginął, prawda?

- Ja mam większe szanse.

- Ale Artur o tym nie wie. Idź, powiadom go. Dam sobie radzę.

Zrobiłam krok do przodu. Poczułam rękę młodego czarodzieja na ramieniu. Nie wiem czemu, ale nie lubiłam tego gestu. Nie dodawał mi otuchy i pewności siebie, ale odwrotnie.

- Złego diabli nie biorą - powiedziałam i strząsnęłam jego rękę z moje ramienia.

*

Po dwurodzinnym marszu doszłam do jakiejś pieczary. Bałam się. Wprawdzie, nie zabił mnie wtedy... Ale i tak się boję. To jak zginąć z ręki przyjaciela.

- Bączek? - rzuciłam, wchodząc do jaskini. Odpowiedział mi ryk. - Bączek, to ja. Terrwyn. Poznajesz mnie, prawda? - Z każdym słowem coraz to głębiej zapuszczałam się w ciemność. Teraz już nic nie widzę. - Bączek?

Coś szło w moją stronę. Nie mogę wyjąć miecza, bo nie jestem pewna czy to ten mały gad, a gdybym wyjęła, mogłabym go przestraszyć i zginąć. Z drugiej strony, to nie może być łuskowaty, tylko jakiś potwór.

Nagle w ciemności rozbłysły różowe ślepka. Uśmiechnęłam się szeroko i już otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale gad uciszył mnie, mówiąc:

- Tu nie jesteś bezpieczna. Uciekaj stąd, szybko!

NieznanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz