Rozdział 5

530 37 6
                                    

- Poczekajmy na niego! - uparła się Cath. Spojrzałam na nią kątem oka. Była naprawdę czasami upierdliwa.

Westchnęłam ciężko, po czym zsiadłam z konia. Do Camelotu chyba i tak niedaleko, więc pieszy spacer dobrze mi zrobi.

Zaczarowałam konia, aby spokojnie i sam doszedł do zamku. Powinni go rozpoznać.

- A ty zostaw kuca - powiedziałam do siostry, gdy zauważyłam, jak schodzi. - W Camelocie nie przyjmują takich.

- To co ja z nim zrobię?

- Wypuścisz.

Cierpliwie poczekałam. Kiedy chłopak doszedł, od razu powiedział:

- Nie musiałyście.

Powstrzymałam się od wtrącenia swoich trzech groszy.

- Raźniej w grupie - odparła wesoło Kotka. Cath oznacza kot, więc czasami ją tak nazywam. I znów mam to niemiłe uczucie, że czasami zachowuje się dojrzalej ode mnie.

A ma dopiero dwanaście lat! A ja o dziewięć więcej.

- Czy dla Terrwyn będzie jakaś praca? - o tak. Jeszcze mi pracę znajdź, mamo.

- Na pewno coś się znajdzie - sługa odwrócił się w moją stronę. Spojrzałam na niego, z grzeczności. - Możesz pomagać Gaiusowi, ja mam dość przebywania w karczmie. Zawsze wymyśla taką wymówkę, kiedy nie zjawiam się na czas u Artura - dodał, widząc mój pytający wzrok.

Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Choć tak naprawdę nie rozumiałam, czemu staruszek ciągle wymyśla tą samą wymówkę.

Moje milczenie musi chyba dawać się we znaki Merlinowi. Chyba spostrzegł, że nie chcę być w jego towarzystwie... Ale Cath posłała mi bardzo miłe spojrzenie. Ech, super. Odezwij się. Powiedz cokolwiek.

- Odzyskałaś moc? - całe szczęście, że czarnowłosy zadał to pytanie.

- Nie. I nie chcę.

Ile było fałszu w tych... czterech słowach. Nie zamierzam się przyznawać.

- Ale czemu? - spytał.

- Kłopoty są tylko. Czasami możesz nad nią nie zapanować.

Zapadła cisza. Ale taka cisza, że cisza. Nawet ptaki nie ćwierkały. To nie podobne do nich... Kurde.

Poczułam, jak ktoś nas obserwuje. A raczej usłyszałam, jak ktoś głośno dyszy. Spojrzałam na Merlina i Cath. Nie dawali mi do zrozumienia, że słyszą to samo, co ja.

Ale lepiej się upewnić.

- Słyszycie? - spytałam.

- Co?

Wyjęłam miecz. Błyskawicznie - z pomocą cudu - odbiłam strzałę wystrzeloną w Merlina. Wiem, że za drugim razem mi się nie uda.

- Cath, uciekaj! - krzyknęłam do siostry, która nadal była na kucu. - Ty też!

Siostra mnie posłuchała. Ale i tak zapewne wróci z pomocą. Jednak Merlin został.

- Biegnij - warknęłam do niego.

- A ty?

- Dam sobie radę.

- Już to widzę.

Bandyci wyszli. Było ich pięciu, w tym jeden w niezbyt dobrym stanie. Mogłam użyć magii. Już mogłam to zrobić, ale zauważyłam, że mają charakterystyczną bransoletkę z... no, czegoś tam. Ważne jest to, że są odporni na działanie magii. Super.

- Magia na nich nie działa - szepnęłam do chłopaka.

- Masz rację, ale nie oznacza to, że nie możemy jej używać - powiedział jeden z nich, najwyższy i łysy.

Później wszystko to działo się zbyt szybko. Poczułam, jak lecę w powietrze i z dużą siłą o coś uderzam. Chyba w drzewo. Mój wzrok się rozmył. Myśli docierały do mnie z dużym opóźnieniem. Także i uczucia.

Ale widzę, jak jeden z nich podnosi mnie i wiąże ręce. Chyba to samo zrobił ktoś z Merlinem.

A później ciemność.

Rozdział byłby dłuższy, ale chcę pozostawić Was w niepewności.

NieznanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz