Rozdział 7

485 37 3
                                    

Merlin czekał kilkadziesiąt metrów od jaskini, ukryty w cieniu drzew. Dopiero teraz mogłam dostrzec, że czerwona chusta, którą - spostrzegawcza jestem, nie ma co - zwykł nosić, jest nieco postrzępiona. Natomiast skórzana, brązowa kurtka i niebieska koszulka były jedynie trochę pobrudzone. Na czarnych spodniach nie było tego widać.

- Nie sądziłem, że dasz radę - powiedział, gdy podeszłam.

- Szczery jesteś, nie ma co - mruknęłam, kręcąc młynka mieczem.

- To jedna z moich dobrych cech.

- O sobie nie mogę tego powiedzieć.

Chłopak otworzył usta, by coś powiedzieć, ale uciszyłam go gestem. Byłam pewna, że coś słyszałam. Zawsze miałam wyczulony słuch. W przeciwieństwie do wzroku.

Dźwięk się powtórzył. Koń. Prawdopodobnie z jeźdźcem. Merlin był zdezorientowany - albo też to słyszał, albo nie. Cicho zaczęłam się skradać w stronę konia. Oczywiście z wyciągniętym mieczem. Musiałam jakoś dać o sobie znać - trzaski łamiących się pod ciężarem zwierzęcia ucichły. Chwilę później ktoś szybko zaczął biec w moją stronę, mignęły mi rude włosy, poczułam ciężar na szyi.

Po niecałych piętnastu sekundach zorientowałam się, że to Cath. Odwzajemniłam uścisk,  nieco zdezorientowana.

- Czemu nie jesteś w Camelocie? - spytałam, prowadząc małą do Merlina. Mała miała nieco potargane włosy, cienie pod oczami i trochę brudną twarz. Z kolei fioletowa sukienka z brązowym paskiem była w niemalże idealnym stanie.

- Na pewno by mnie wpuścili, o tak.

- Sarkazm ci nie przystoi - mruknęłam. - Chociaż dobrze, że żyjesz.

- Ja już miałam zaczepić księcia... - stop. Cofnij. Zaczepić księcia? Może się wybrał na polowanie czy co? Słuchałam dalej. - Ponoć Morgana została uprowadzona...

Spojrzałam na nią z niemałym szokiem. Morgana Pendragon została porwana? Jakim cudem? To niemożliwe. Po prostu nierealne.

- A ty skąd to wiesz? - spytałam.

- Uczyłam się od najlepszych. Podsłuchiwałam.

Czyli to prawda. Byłam mocno zszokowana. Czemu ją porwali? Okup?

- Dowiedziałaś się jeszcze czegoś?

- Nie - w głosie rudowłosej było słychać zawód. - Ale Merlin może coś wie.

- A kiedy ją porwali?

- Tego też nie wiem.

Kiedy doszłyśmy do polanki otoczonej zielonymi krzakami, Merlin rozpalił ognisko. Robiło się ciemno. Zastanawiałam się, co robi Artur... Dalej podróżuje czy już śpi? A może wpadł w zasadzkę?

Usiadłam obok ognia. Nadchodzi jesień, noce teraz są nieco chłodne. A ja miałam na sobie lniane ubrania, po prostu super. Kątem oka spojrzałam na Merlina, a ten z kolei przyglądał się Cath, która zerkała na mnie. Panowała niezręczna cisza, a to niepodobne do małej. Odchrząknęłam.

- Merlinie, Morgana została ponoć porwana... - zaczęłam nieco niepewnym głosem. - Wiesz coś o tym?

- Coś wiem - minęło trochę czasu, zanim odpowiedział. Panowała napięta atmosfera.

- Ale co? Dokładniej mów.

- Ech... - westchnął. - Została porwana gdzieś tak tydzień po ataku smoka.

- I? - cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną. A zwłaszcza, jeżeli chodzi o przyjaciół.

- I to wszystko.

Nasze spojrzenia się spotkały. Miałam wrażenie, że coś ukrywa. Że nie chce mi powiedzieć wszystkiego. A przecież mogę uratować Morganę. Nie, nie mogę. Ja muszę. W końcu, kiedyś chciałam ją zabić.

- Jeżeli ty mi nie chcesz powiedzieć... I tak się dowiem - spojrzałam na górne gałęzie drzewa, pod którym siedziałam. Była to jabłonia. Akurat, głodna byłam. Wyciągnęłam rękę, a chwilę później w poparzonej dłoni pojawiło się jabłko.

- Dowiem się od ciebie, czy od Artura? - mój głos brzmiał wyjątkowo spokojnie. Ugryzłam kęs jabłka. Po kilku godzinach o suchym pysku nie muszę chyba mówić, że smakuje to wspaniale .
Napotkałam nieprzyjemne spojrzenie Cath. I w jednej chwili zrozumiałam, że to również dla Merlina ciężki temat. Ale jak już wspomniałam, jestem egoistką. I dobrze mi z tym.

- Nie sądzisz, że jesteśmy zbyt blisko tej jaskini? - zmieniłam temat.

- Nie powinni nas szukać, prawie wszyscy prócz tego strażnika, z którym walczyłaś, są pijani. Dlatego tak łatwo wykradłem klucz - w jego głosie było słychać ulgę. Wyrzuciłam ogryzek.

- Trzymam cię za słowo - ułożyłam się pod jabłonią. Nie byłam jeszcze śpiąca, ale nie miałam niczego innego do roboty. Gdyby było widać niebo, zaczęłabym liczyć gwiazdy. Jednak zamiast gwiazd zabrałam się za owoce. Oby żaden na mnie nie spadł.

Zauważyłam, że coraz bardziej się zmieniam. Na lepsze, a przynajmniej mam taką nadzieję. Jestem bardziej skora do rozmowy, a dawniej ledwo co się odzywałam.

O tym właśnie rozmyślałam, licząc jabłka. Ale ta czynność już mi się znudziła. Ognisko było zgaszone, czyli Merlin z Cath już śpią. Jak zdałam sobie sprawę, że nie ma źródła ciepła, momentalnie zrobiło mi się zimno. Oto jeden z powodów, dlaczego nie lubię jesieni i zimy.

Zamknęłam oczy z nadzieją, że sen nadejdzie. Jedyne dźwięki, jakie słyszałam, to ptaki i szelest liści. Miałam przeczucie, że coś się kręci wokół nas. To pewnie nie dawało mi spać.

Otworzyłam oczy, przeszłam do pozycji siedzącej. Do ręki wzięłam miecz. Równie dobrze mogła to być sarna albo inne płochliwe stworzenie. Nie wykluczam opcji, że ktoś chce na nas napaść.

Trzask gałęzi. Kilku ludzi zmierza w naszą stronę. Spojrzałam na śpiąca Cath. A może jednak ją obudzić? Nie, niech śpi. Bezszelestnie wstałam wiedząc, że jeżeli to uzbrojeni bandyci, nie mam szans. Chyba, że użyję magii.

Starając się robić jak najmniej hałasu. Nagle poczułam czyjś oddech na szyi i zamarłam.

- Wiedziałem, że nie jesteś daleko.

Mam nadzieję, że wybaczcie mi zamieniłam miejscami odcinek 12 z 13?
Rozdział planowałam dodać wczoraj, ale musiałam świętować moją piątkę z niemieckiego. Po raz pierwszy z tego przedmiotu dostałam tak dobrą ocenę - czego nie mogę powiedzieć o biologii xD
W środę mały dodatek :3
Trzymajcie się ciepło :*

NieznanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz