Rozdział VI

75 9 17
                                    

Była niedziela, koło piętnastej. Każdy normalny nastolatek w tym czasie gnił przed komputerem albo odsypiał wczorajszą imprezę. Niestety ja nie zaliczałam się do tej grupy i niedzielne popołudnie spędzałam na nauce fizyki, a raczej jej zrozumieniu, co równało się z nie lada wyzwaniem.
Na niczym nie mogłam się skupić, niczego zapamiętać. Myliły mi się wzory, definicje. Tak przygotowana nie mogłam napisać sprawdzianu. Oczami wyobraźni już widziałam kpiący uśmiech na twarzy Tolbert. Zrezygnowana sięgnęłam po komórkę i wybrałam numer Williama.
Odebrał po trzech sygnałach.
-Proszę, proszę, kogo tu mamy. Co u Ciebie słychać, kochanie?- usłyszałam melodyjny głos chłopaka.
-Darujmy sobie te uprzejmości, mam sprawdzian z fizyki i jak się pewnie domyślasz, nic nie rozumiem- odpowiedziałam zirytowana. Miałam nadzieję, że do tego nie dojdzie i nie będę musiała się kompromitować po raz kolejny, ale sytuacja mnie do tego zmusiła.
-Czyżbyś...prosiła mnie o pomoc?- nie dało się nie słyszeć triumfalnego tonu chłopaka. Co za palant.
-Tego jeszcze nie powiedziałam, ale dzięki za ułatwienie mi tego zadania. Nie wiem czy przeszłoby mi przez gardło proszenie Ciebie o cokolwiek.
-Zadziorna. No, no. Dobra, ile mamy czasu?
-Um...w zasadzie parę godzin. Sprawdzian jest jutro.
-Hohoho, niezły refleks, skarbie. Szczerze mówiąc, mam ciekawsze zajęcia niż uczenie Cię fizyki, ale nie chcę dostać opieprzu od Tolbert. No trudno. W takim razie przyjedź do mnie, podeślę Ci adres.
-Jasne, do zobaczenia- pożegnałam chłopaka i rozłączyłam się.

***

Autobus spóźnił się już o cztery minuty. No tak, oczywiście akurat wtedy kiedy zależało mi na czasie nie mógł przyjechać zgodnie z rozkładem.
Owinęłam się szczelniej szalikiem i włożyłam dłonie do kieszeni granatowego płaszczyka. Aby nie skończyć jak dziewczynka z zapałkami, zaczęłam skakać wokół przystanku poruszając się w rytm muzyki. Co z tego, że ludzie patrzyli na mnie jak na wariatkę.

***

Nie mogłam znaleźć dzwonka, więc po prostu zapukałam. Po chwili pojawił się William i otworzył białe, drewniane drzwi.
-No, witam, witam- powiedział i uśmiechnął się.
-Hej- odpowiedziałam. Staliśmy tak jeszcze przez chwilę w niezręcznej ciszy, a William wpatrywał się we mnie z zainteresowaniem.
-Yyy...wpuścisz mnie czy będziemy tak tu stać? Nie to że coś, ale jest trochę zimno i...- powiedziałam, ale nie dane mi było dokończyć.
-Oh, pewnie, wchodź- przerwał mi William i gestem zaprosił do środka.
Zdjęłam kurtkę i buty i rozejrzałam się po domu chłopaka. Był dość duży i stylowo urządzony. Wszystko było białe lub szare, a na ścianach wisiały zdjęcia Williama i zapewne innych członków jego rodziny.
-Kawa, herbata?- zapytał chłopak wchodząc do kuchni.
-Umm, herbatę poproszę.
-Jasne, a jaką? Czerwoną, zieloną, czarną, a może Earl Grey? -wymieniał William a ja otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. -Mam jeszcze owocowe, ziołowe, z kory i korzeni...ah, no i biała!
-Wow, jeszcze nigdy nie spotkałam osoby, która tak bardzo jak ja kocha herbatę.
-Czuję się wyróżniony- odpowiedział po czym przyniósł dwa ogromne kubki herbaty Earl Grey. Mojej ulubionej.

***

-Dobra, czyli wiesz już o co chodzi z radianami, tak?- zapytał William wyraźnie zmęczony tłumaczeniem mi materiału.
-No tak, liczba pi, stopnie, koła, te sprawy- odpowiedziałam ze śmiechem po czym napiłam się herbaty, tym razem zielonej.
-To super, przechodzimy do następnego tematu. Pokaż ten zeszyt- powiedział po czym sięgnął po przedmiot leżący na drugim końcu stołu. -Dobra, kolejna dość łatwa rzecz. Okej, Stephanie, wyobraź sobie...- dźwięk otwieranych drzwi przerwał mu wypowiedź. Chwilę pózniej do pokoju weszła ładna brunetka.
-Cześć, Will. O, widzę, że masz gościa- powiedziała kiedy wreszcie mnie spostrzegła. -Jestem Marianne, siostra tego przygłupa. Mów mi Mary.- podeszła do mnie i podała mi rękę.
-Stephanie- z uśmiechem uścisnęłam dłoń dziewczyny.
-Jeszcze nigdy Cię nie widziałam, a mój braciszek sprowadził już tu wiele koleżanek- powiedziała uśmiechając się znacząco.
-Stephanie...nie jest ze mną w klasie, jest rok młodsza- wyjaśnił William wyraźnie znudzony naszą rozmową.- Mary, mamy do przerobienia jeszcze dosyć sporo, mogłabyś nagle...zniknąć? Zadzwonić do tej swojej Meg, do Christophera albo do kogokolwiek innego i zamknąć się w swoim pokoju?
-Oh, nie wiedziałam, że się uczycie. Czego?
-No a czego ja mogę uczyć?-powiedział chłopak z poirytowaniem. Byłam zaskoczona jego zachowaniem.
-Wiesz, zawsze mówiłeś, że jesteś dobry ze wszystkiego- Mary nawet nie próbowała ukryć sarkazmu.
-Super. Dobra, Stephanie- William wstał i zaczął zbierać swoje rzeczy.- Idziemy do mnie.
Chwyciłam zeszyt i kubek z herbatą po czym wstałam od stołu. Idąc w stronę schodów uśmiechnęłam się do Mary przepraszająco.
Wchodząc na piętro moją uwagę przykuło duże zdjęcie wiszące na ścianie po prawej stronie.
-Na co patrzysz?- zapytał William widząc, że się zatrzymałam.
-Skąd masz to zdjęcie?
-Które? A, to. Ojciec wyciągnął je kiedyś z jakiegoś pudła w piwnicy i tu powiesił, czemu pytasz?
-Umm, wydaje mi się, że gdzieś je już kiedyś widziałam. No nieważne, chodźmy.
Pokój chłopaka był szary, prosto urządzony. Drzwi szafy z której wypadały ubrania były otwarte, a stos książek i zeszytów leżał na łóżku.
-Przepraszam za bałagan, rano wychodziłem w pośpiechu i nie zdążyłem posprzątać- powiedział brunet wrzucając ubrania do szafy.
-Okay, nic się nie stało. U mnie jest podobnie. Dlaczego tak szybko...uciekłeś kiedy przyszła Mary? Jeśli mogę wiedzieć, oczywiście...
-Mary i ja nie mamy dobrych kontaktów, że tak powiem. Dzisiaj rano trochę się pokłóciliśmy i...Moja starsza siostrzyczka tak naprawdę jest straszną suką. Ukrywa to pod tym swoim uroczym uśmieszkiem. Uważaj na nią.

***

Zdziwiłam się widząc w domu zapalone światła. Jedyną osobą z którą mieszkałam był mój tata, co oznaczało jego wcześniejszy powrót z pracy.
-Hej- powiedziałam zdejmując buty brudne od błota.
-Cześć, Steph. Wchodź, zamówiłem pizzę. Napijesz się czegoś?
Wow. Czyżby mój tatuś chciał naprawić nasze relacje? Próbować zawsze można.
Parę minut później siedzieliśmy przy stole i w milczeniu jedliśmy kolację. Żadne z nas nie odezwało się ani słowem i w sumie się z tego cieszyłam. Każda nasza rozmowa kończyła się kłótnią, byłam już tym po prostu zmęczona.
-Steph- zaczął tata- wiem, że nie poświęcam Ci za dużo czasu. Dużo pracuję i...
Wbiłam paznokcie w udo starając się opanować zdenerwowanie. Za każdym razem mówił to samo, że za dużo pracuje i według niego to jest jedynym problem, który uniemożliwia nam prawidłowe funkcjonowanie. Może gdybym nie widziała paru wiadomości od jego "koleżanek" z pracy, wciąż bym w to wierzyła, ale te czasy dawno się skończyły. Od paru lat liczyłam się z tym, że mój ojciec wbrew pozorom nie jest biedakiem który siedzi w pracy do późna, lecz facetem który zamiast wrócić do domu i porozmawiać z córką woli drinki ze znajomymi. Właśnie dlatego nie lubiłam o tym gadać, bo za każdym razem wciskał mi te kłamstwa myśląc, że wciąż jestem naiwną dziesięciolatką.
-Możemy o tym nie rozmawiać?
-Steph, trzeba o tym rozmawiać. Jeśli będziemy unikać tego tematu nigdy tego nie rozwiążemy...
Rzuciłam nieskończony kawałek pizzy na talerz i wstałam od stołu.
-Straciłam apetyt- powiedziałam po czym wyszłam z pokoju.

***

Sięgnęłam po telefon. Jasność ekranu oślepiła mnie na kilka sekund. Kiedy wreszcie mogłam sprawdzić, która jest godzina, okazało się, że w pół do pierwszej. Nieźle.
Od dwóch godzin przekręcałam się z boku na bok nie mogąc zasnąć. Próbowałam wszelkich możliwych sposobów, nawet liczyłam barany. Niestety bezskutecznie.
Znudzona własną bezsennością, wstałam, owinęłam się kocem i usiadłam na parapecie pod oknem. Miałam z niego świetny widok na miasto. Uwielbiałam wpatrywać się w szybę i obserwować ludzi chodzących po ulicach.
Patrzyłam na chyba właśnie zrywającą parę, kiedy moją uwagę przykuł ktoś inny. Wysoka postać w kapturze wpatrywała się prosto we mnie.

Face the truthOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz