Rozdział 15

103 11 2
                                    

Postanowiłam sobie coś. Nie mogę cały czas myśleć o innych, tylko muszę zacząć myśleć o sobie. Nie mogę cały czas przejmować się Dean'em, tylko zacząć interesować się własnym szczęściem. Szczęściem, które nosiło imię Harry. Moje uczucia co do niego były silniejsze niż strach. Musiałam zakończyć mój związek z Dean'em tylko nie wiedziałam jak. Sama tego nie zrobię, bo mój "cudowny" chłopak wyrządzi mi krzywdę. Czy powinnam poprosić Jeremiego o pomoc? Czy raczej Harry'ego? Nie, tego drugiego nie. Wystarczy, że Dean już coś podejrzewa.

Niechętnie wstałam z łóżka. Jest sobota. Wczoraj, po tym jak Harry przywiózł mnie do domu ze szpitala długo rozmyślałam o chłopaku. Dotarło do mnie, że naprawdę go kocham. Kocham w sposób jaki poprawia swoje włosy, jak mówi z swoim pięknym akcentem, jak troszczy się o innych, każdy jego najmniejszy szczegół. Żałuje jednak, że poznałam go tak późno. Może gdyby był zy mnie wcześniej nie tkwiłabym teraz w toksycznym związku, bojąc się spotkać ze swoim własnym chłopakiem. Najgorsze jest jednak to, że nie jestem pewna czy, aby na pewno go kochałam czy oszukiwałam samą siebie.

Wiedziałam jedno - Musiałam się go pozbyć.

Po wykonaniu porannych czynności, zeszłam na dół aby zjeść śniadanie. Przy wysepce siedział Jeremy i przeglądał coś w iPhonie. Usiadłam obok niego, uprzednio zabierając uszykowaną już dla mnie, miską z płatkami w jogurcie i owocami. Spojrzałam na niego i czekałam, aż łaskawie raczy na mnie popatrzeć.

-W czym mogę pomóc? -z łaską odwrócił głowę w moją stronę.

-Mam prośbę... -zaczęłam nieśmiało.

-Zamieniam się w słuch.

******

-Jesteś pewna? -zapytał brat

-Jak niczego do tej pory. -powiedziałam stanowczo.

-Kiedy oni przyjadą... -Jeremy nerwowo stukał o kierownicę palcami.

Nagle zobaczyliśmy zbliżający się w naszą stronę radiowóz. Bez sygnału, tak jak o to prosiłam. Upewniając się, czy aby na pewno Dean nie może nas zobaczyć zza żywopłotu, wysiadłam z auta, a gdy radiowóz zaparkował za nami, poszłam właśnie tam.
Z auta wysiedli 3 mężczyźni. Byli wysocy, umięśnieni, ubrani w mundury policyjne, wyposażeni w pałki, paralizatory, jeden miał chyba pistolet, ale nie przyglądałam się im aż tak dokładnie.

-Dzień dobry -odezwał się jeden - Panna Perriele Zogg?

-Dzień dobry -odpowiedziałam- Tak, to ja, proszę za mną. To tutaj.

Powiedziałam, i skierowałam się w stronę drzwi do domu Deana. Ręce strasznie mi się trzęsły. Za chwilę miałam wpakować swojego chłopaka do więzienia. Z tego co się dowiedziałam, grozi mu do 25 lat pozbawienia wolności. Uspokajała mnie jedynie myśl, że nie będzie mnie więcej krzywdził, że go już więcej, prawdopodobnie, nie zobaczę.
Zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi i czekałam na reakcję domownika. Czułam obecność Jeremiego obok, oraz ochroniarzy za sobą.
Po chwili drzwi otworzyły się, a w nich stanął pan Wiston. Zdziwiłam się lekko, ponieważ zwykle nie ma go w domu. Może wziął urlop...

-Dzień dobry -odezwał się jeden z policjantów. - Zastaliśmy pana Deana Wistona?

-Tak... Jest u siebie w pokoju. Czemu zawdzięczam państwu tę wizytę? -spojrzał na mnie -Perriele, słonko, co się stało?

-Zawoła pan Deana, proszę -powiedziałam cicho, lecz stanowczo.
Ten jedynie zaniepokojony odwrócił się i poszedł w kierunku drzwi do pokoju Deana. Po chwili wrócił z chłopakiem. Ten, gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się złośliwie, lecz gdy ujrzał funkcjonariuszy obok mnie, mina mu zrzedła.

-Pan Dean Wiston?

-Eee... To ja, ale o co chodzi?- zapytał, nieudolnie próbując udawać, że nie wie o co chodzi.

-Jest pan oskarżony o wielokrotne pobicia, gwałty i znęcanie się nad tą tu obecną Perriele Marie Zogg. Pani wielokrotnie była w szpitalu w skutku pana niepoczytalności.
Pojedzie pan z nami. -funkcjonariusz złapał go za ramię, lecz ten szybko wyrwał je z uścisku. Policjanci próbowali go złapać, lecz ten skutecznie im to uniemożliwiał. Odsunęłam się na bok. Słyszałam, jak jeden z mundurowych wzywa posiłki, które parę minut później były już na miejscu. Obezwładnili Deana paralizatorem, a ten upadł na ziemię. Przekręcili go na brzuch i pomogli wstać. Ten szarpał się i wyrywał. Jego oczy spotkały moje. Widziałam w nich wściekłość.

-Pożałujesz tego mała suko! -krzyknął- Mam dobrych prawników! Niczego mi nie udowodnicie! Znajdę cię dziwko! -krzyknął ostatni raz, po czym zakuli go w kajdanki i wpakowali na tył radiowozu, po czym odjechali. A ja stałam na trawniku państwa Wiston i patrzałam na to wszystko. Czułam, jak duże dłonie oplatają moją talię. Po chwili byłam już w objęciach brata.

-Już dobrze Pez... -głaskał mnie po włosach -Teraz będzie już wszystko dobrze.

Nie wiem kiedy zaczęłam płakać. Wtuliłam się w koszulkę Jeremiego i szlochałam cicho. Płakałam ze szczęścia. Tyle bólu, który przez niego zaznałam, tyle łez, tyle złamań, tyle rzeczy przez niego sobie odmówiłam. Przez 3 lata żyłam na jego warunkach. Bił mnie, gdy mówiłam coś, co mu się nie podobało, gwałcił mnie, kiedy kelner w kawiarni się na mnie popatrzył. Teraz wiem, że to było chore. On jest psychopatą. Jebanym psychopatą, który zniszczył mi życie. Ale byłam zaślepiona uczuciem do niego. Myślałam, że to była miłość, jednak już wiem, że było to coś w rodzaju strachu przed reakcją rodziców. Kontrolowali moje życie na każdym kroku. Dopiero Harry otworzył mi oczy. Pokazał, czym jest miłość. Pokazał mi, jak mogę żyć. Szczęśliwa.

_________________________

Hej misie ^^
Jestem mega zadowolona z tego rozdziału. Jest w nim tyle opisów, przemyśleń głównej bohaterki, że chyba w żadnym innym tyle nie ma.
Piszcie swoje wrażenia. Jesteście szczęśliwi, że Perriele w końcu wydała Deana?
Miłego tygodnia

Pez


Money || H.SOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz