Magnus obudził się chwilę przed nastawionym budzikiem. Koło niego chrapał Alec, którego od pewnego czasu męczył katar. Postanowił, iż będzie leżał i delektował się mroźnym, styczniowym porankiem póki dźwięk alarmu nie zakłóci ciszy.
Nie trwało to zbyt długo. Usłyszał skrzypienie drzwi po przeciwnej stronie pokoju. Był to jego czteroletni synek, Max.
-Dlaczego nie śpisz?- Zapytał łagodnie oraz cicho, by nie zbudzić chłopaka.
Maluch wzruszył ramionami i podszedł do łóżka. Był jeszcze za mały żeby go dosięgnąć, więc próbował na wszelkie sposoby się na nie wdrapać.
-Oh, choć tu mały Blueberry.- Czarownik wziął chłopca i uniósł go do góry. Był leciutki jak piórko.
-Tatusiu- pisnął malec pójdziemy do wesołego miasteczka?
Magnus roześmiał się. Od kiedy ostatnio był w takim miejscu, minęło chyba z 50 lat. Ale coś go kusiło, że się wybrać tam z synkiem.
Zaśmiał się krótko i cicho.
-Jest za zimno, pójdziemy jak będzie cieplej.
Chłopiec ścisnął go za nos, przez co się skrzywił; ale nie złośliwie czy źle. Od czterech lat znosił ciągnięcie za włosy, nos, dlatego że go kochał. Nawet Prezes Miau wydawał się przywyknąć do ganiania i wyrywania sierści. Cały dom kochał tego malucha.
- Ja chcę teraz- zawył chłopiec- tereeeraz!
Alec gwałtownie zaczerpnął powietrza i się obudził. Magnus z delikatnym zdenerwowaniem rzucił do małego:
-Tak się nie robi!
Ten jednak tylko się naburmuszył i mruknął:
- Chcę iść do wesołego miasteczka.
-Dobrze, pójdziemy- Alec wziął chłopca na ręce. - Chodź, musisz się ubrać.
Magnus przetarł twarz dłońmi. Alec pozwalał Max'owi na zbyt wiele. Oczywiście czarownik kochał ich obu, ale chłopczyk musiał znać zasady dyscypliny.
- Alec- nachylił się do niego- myślałem, że spędzimy sobie fajnie, leniwie dzień...
- Spędzimy fajnie- odparł Alec. Widać jednak było, że jest zmęczony i średnio ma ochotę biegać na mrozie.
-Może jednak sobie odpuścimy, jeśli Max się przeziębi...
Alec westchnął i zwrócił się do synka.
- Może obejrzymy sobie filmy?- zaproponował. - Mamy "Gdzie jest Nemo" i "Madagaskar"...
-Wesołe miasteczkooo!-Zawył, a po jego niebieskich policzkach popłynęły łzy.
Okropny manipulant.
-Dlaczego tak bardzo chcesz tam iść?- Zapytał w końcu.
-Bo... bo.- Próbował wykrztusić-...Bo tam będzie duża karuzela!
-Nie chce mi się iść- skwitował Magnus- ale ta mała bestia nie odpuści.
-A co powiesz na odwiedziny babci Maryse i cioci Isabell? Będzie też wujek Jace...- Powiedział zachęcającym tonem czarownik.
Max myślał przez chwile. W końcu powiedział:
-Tak! Wujek Jace!
-Ja pójdę go ubrać, a ty zrób jakieś śniadanie.- Powiedział Alec i cmoknął Magnusa w usta.- Miłego dnia.
Magnus był średnio zadowolony wizja rodzinnego spotkania. Myślał, ze spędzi ten dzień tylko z Alekiem. Ale cóż. Czego się nie robi dla synka.
Wciągnął spodnie i poszedł zrobić tosty.
Zanim wyszli upewnił się, że Max jest szczelnie opatulony. Wyglądał jak niebieski bałwanek, mając na sobie sweter, bluzę i kurtkę. Doszedł do wniosku, iż wraz z Alekiem jedynie podrzucą małego, a sami wybiorą się gdzie indziej. Był to bardzo dobry plan. Zanim zamknęli drzwi, czarownik wymamrotał po cichu proste zaklęcie, by ich synek był objęty czarami ochronnymi, przed wścibskimi oczami Przyziemnych. Dla niego jego skóra była idealna, ale dla ludzi było by to dziwne.
Szli przez miasto. Do domu, w którym mieszkała Maryse, było kilkanaście minut drogi. Jace z Clary oraz Izzy z Simonem mieli również przyjść.
W pewnym momencie chłopczyk poślizgnął się i upadł na lodzie. Zaniósł się płaczem, jak to dziecko. Ludzie zaczęli się oglądać: nie dość, ze dwóch mężczyzn idących za ręce, to jeszcze wrzeszcząca pustka koło nich. Co się dzieje?
-Cholera, Magnus- zdenerwował się Alec.- Dlaczego nie pomyślałeś, żeby zaczarować też jego głos? Teraz wszyscy są bardziej zaskoczeni, niż gdyby go wdzieli.
-Ćsii, Max- czarownik położył palec na ustach chłopca, który od razu zamilkł. - Cichutko.
Magnus popatrzył zmieszany na Aleca. Podniósł chłopca i tak, aby jak najmniej dziwacznie to wyglądało, szedł niosąc powietrze. W końcu, gdy zauważył, iż ludzie nadal się patrzą powiedział dosyć głośno:
-Mógłbyś w końcu odebrać ten telefon? Mówiłem ci żebyś zmienił dzwonek!
Alec zdziwiony, wyciągnął komórkę. Udawał, ze rozmawia z kimś: "Tak, już idziemy. Za 20 minut będziemy. Kupcie popcorn" i różne takie brednie.
W końcu przyziemni przestali zwracać na nich uwagę, Alec odłożył więc telefon.
-Dzieciaki to jednak problemy- zauważył.
-Ja tak nie uważam.- Magnus gładził główkę chłopca.
-Przestań!- Syknął Alec. Czarownik otworzył szeroko oczy i chwycił Maxa ponownie za plecy. W rzeczywistości wyglądało to tak jakby ściskał swoje ramię oraz brzuch.
-Następnym razem wzywamy taksówkę.
-Mogłeś o tym wcześniej pomyśleć.
W Alecu aż się zagotowało.
-Lepiej było zostać w domu- powiedział.
-Przypominam, że prawie zgodziłeś się iść do wesołego miasteczka- odgryzł się Magnus.
-Do czego to zmierza? Ta kłótnia jest bezcelowa.
-Nie zgadzam się, ale niech ci będzie.
-Słucham?!
-Nie ważne, naprawdę, po prostu dojdźmy do Instytutu.
Alec mruknął coś jeszcze, ale Magnus to zignorował. Typowe małżeństwo, zawsze musi się pokłócić.
Droga zajęła im więcej czasu niż przypuszczali. Na ulicach były straszne tłumy ludzi.
Wreszcie doszli na miejsce.
Alec wyszeptał tradycyjną formułkę i wszedł do środka. Panował tam chłód, nie było tak ciepło jak w inne zimy.
Podążyli do windy i wjechali nią na piętro pokojów. Wpierw poszli do sypialni Aleca, by się rozebrać (oczywiście z płaszczów, zboczuchy).
Gdy tylko z Maxa została zdjęta ostatnia warstwa ubrań, młody wybiegł przez dotąd uchylone drzwi i skierował się w głąb korytarza.
-Blueberry, stój!- Krzyknął za nim Magnus i wyruszył w pogoń za synkiem.
Nie musiał długo biec, chłopiec wpadł na Jace'a.
Jace zmienił się przez tych kilka lat. Jego włosy pociemniały, a skóra zbladła. Wyglądał na strasznie zmęczonego życiem.
Gdy zobaczył Maxa, cały się rozpromienił:
- Cześć maluchu!- Poderwał go na ręce.
Poszukał wzrokiem opiekuna i zobaczył Magnusa. Uśmiechnął się ciepło do niego.
-Moglibyśmy zostawić go u was na... powiedzmy cały dzień?
-Jasne!- W oczach Jace'a zabłysły iskierki, te same co jeszcze sprzed narodzin Maxa. Odkąd stracił z Clary ich jedyne dziecko, bali się podjąć ryzyka posiadania drugiego, nie potrafili by już z tego wyjść.
-Dzięki- powiedział Alec.- Chcieliśmy w końcu pobyć chwilę sami. Ten mały jest świetny, ale na dłuższa metę opieka nad dzieckiem jest wykańczająca...
-Zajmę się nim- powiedział ożywiony Jace. - Chcecie zjeść przed wyjściem? Clary przyniosła co nieco z Taki...
-Nie, tam dokąd zmierzamy jest wystarczająco jedzenia. Ale mamy jeszcze wolną godzinę, posiedzimy tu trochę, jeśli nie macie nic przeciwko.- Rzekł Magnus.
Jace wziął za rękę chłopca i poprowadził w stronę biblioteki.
-Nie no, co ty. Jesteście zawsze mile widziani.
W bibliotece, za stertą ksiąg z runami, siedziała Clary. Dorysowywała swoje runy na stronicach. Na dźwięk kroków uniosła głowę, a widząc, kto przyszedł, zerwała się z miejsca.
-Alec! Magnus!- Uściskała ich.
Zwróciła się do Maxa.
-A kogo my tu mamy?
Chłopiec roześmiał się, przywołując na twarz Clary uśmiech.
-Pokazać ci runy?- Zapytała malucha.
-Taaak!
Magnus cieszył się, iż dziecko zostało przyjęte z taką miłością do ich rodziny. Jedynie Robert trzymał się na uboczu, jednak akceptował nową rodzinę syna. Gdy pojawił się wnuk zaproponował nawet imię. "Michael".
Do biblioteki weszła Izzy, trzymając za rękę Simona. Wygląda jak zwykle porażająco, choć miała na sobie tylko skromną, długą sukienkę i baleriny.
Magnus wiele razy przyłapywał się na tym, że myśli o Isabelle jako o bardzo interesującej kobiecie
Odwrócił od niej wzrok i powędrował oczami do Aleca.
-Niedaleko stąd jest Central Park. Może chcielibyście się przejść z Maxem? Uwielbia karmić kaczki...
Jace zbladł.
-Ale na dworze jest zimno...- Zaczął.
-Kaczkiii!- Chłopiec zaczął skakać i tańczyć po pomieszczeniu.
-Bądź że mężczyzną Jace.- Trzepnęła go w ramię Clary i pochyliła się żeby poczochrać małą, niebieską główkę.
W tym czasie Alec podszedł do Izzy.
-Ładnie dziś wyglądasz.
-Dziękuję.
-Iz, posłuchaj bo...
Nie dane mu było dokończyć, ponieważ Simon zawołał dziewczynę z drugiego końca sali. Stał przy oknie i widocznie coś zauważył. Isabelle ruszyła w kierunku swojego męża i w połowie drogi zamarła.
-Simon co ona tu robi?
-Nie mam pojęcia.
Pod instytutem stała Rebecca i wpatrywała się w miejsce, gdzie stał jej brat; pustym, nieobecnym wzrokiem.
-Simon?- Isabelle stanęła przy nim. - Co ona tu robi?
-Nie wiem- szepnął Simon. - Musimy się dowiedzieć.
W pośpiechu zeszli na dół. W sali pozostali jedynie Alec i Magnus.
-Kocham cię i kocham nasze dziecko.- Czarownik wtulił twarz we włosy chłopaka.
-Magnus nie sądzę, aby to był czas i miejsce na...
-Rozumiem.- Powiedział i teatralnie się odsunął. Alec wywrócił oczami, ale podszedł i położył dłoń na ramieniu męża. Westchnął.
-Gdzie zamierzałeś mnie zabrać?
-Zamierzałem pokazać ci pewne cudowne miejsce na obrzeżach miasta- wyjaśnił. - Ale nie powiem ci teraz wszystkiego. Sam zobaczysz.
Alec przesunął dłonią po policzku Magnusa i skradł mu buziaka.
-Chodźmy więc.
Pojechali tam taksówką. Wszystko było usłane śniegiem. Zatrzymali się przed średniej wielkości, drewnianą karczmą.
-Magnus, jeśli to jest jeden z twoich dziwnych wypadów za miasto, to wiedz, że...
-Zaufaj mi.- przerwał mu.
Magnus obszedł auto dookoła i otworzył przed Alekiem drzwi.
-Wiesz, sam potrafię wysiąść.- Powiedział, lecz czarownik ujął jego rękę i poszli do środka. Panowała tam ciepła atmosfera, czuć było herbatę z cytryną i imbirem, oraz goździkami. Całą masą goździków.
Za kontuarem stał niewysoki mężczyzna w garniturze.
-Zapewne państwo Lightwood-Bane?
-Owszem.- Odpowiedział uprzejmie Magnus.
-W takim razie zapraszam do stolika.
Okazało się, iż ich miejsce znajduje się we wnęce, z zasuwaną kurtyną. Z jednej strony było wielkie okno, za którym panowała zima pełną parą, a naprzeciwko znajdował się kominek, z którego bił żar, ocieplający całe pomieszczenie. Alec pomyślał o tym, że kocha kominki. Szczególnie, gdy jest tak zimno.
Dostali dwie karty dań, ale ostatecznie skorzystali z jednej wspólnie. Nie było tu chińskiego, śmieciowego żarcia którym żywili się na co dzień, tylko względnie normalne pozycje potraw. Alec nie mógł się zdecydować, więc zdał się na opinię Magnusa, który wybrał barszcz, mówiąc, że z tego co pamięta dają tu całkiem niezły.
Zgodził się. Gdy przyszedł kelner, Alec odniósł wrażenie, iż Magnus jakoś porozumiewa się z nim, jednak bardziej podejrzał siebie o paranoję.
W końcu ich apetycznie wyglądające dania przybyły i w mgnieniu oka zniknęły z półmisków. Kiedy ponownie pojawił się pracownik, chłopak myślał, że po to aby zabrać puste naczynia, nic bardziej mylnego...
Oczy kelnera nagle stały się całe czarne. Skóra zaczęła ciemnieć i marszczyć się. Alec natychmiast rozpoznał, co sie dzieje.
-Magnus!- Krzyknął.- To Demon!
Zawsze przygotowany do walki, wyciągnął zza pasa miecz i wymówił jego imię.
-Gabriel...
Przewrócił stół na demona, przygwożdżając go do ziemi. Wykorzystując ten moment, Alec rzucił się do szyi i zaczął ją ciąć. W końcu, gdy demon zamigotał i zniknął, Alec klęczał cały umazany krwią, oddychając ciężko. Upuścił z metalicznym brzdękiem ostrze i usiadł obok Magnusa.
-Cholera, miało być tak miło i romantycznie. A wyszło jak zawsze.- Magnus próbował rozluźnić atmosferę.
-Lepiej stąd chodźmy- powiedział Alec.- Nie wiadomo, czy nie ma ich tu więcej.
-Masz rację.- Powiedział czarownik, próbując dźwignąć się na nogi, jednak nagle poczuł przeszywający ból w ramieniu. Ktoś strzelił do niego z łuku po drugiej stronie budynku.
Alec w ułamku sekundy odwrócił się w tamtym kierunku. W ostatniej chwili uchylił się przed strzałą. Bez zastanowienia rzucił mieczem w Demona. Trysnęła posoka i potwór zniknął.
-Magnus...?
Ostrożnie wyjął strzałę, wykonaną z... jarzębiny. To było prawę ramię, więc nie trafił w serce. Objał czarownika i wyprowadził z restauracji. Byli na cholernym pustkowiu i nie posiadali transportu.
Chłopak wyjął telefon z kieszeni i wybrał numer do Isabelle.
-Isabelle...
-I jak tam, gdzie zabrał cię Magnus?
-Jesteśmy na jakimś pustkowiu, a Magnus dostał strzałą wykonaną z drzewa jarzębinowego. Możecie po nas przyjechać?
-Na Anioła... Zaraz będziemy. W którą stronę jechaliście?
-Jesteśmy pod...- Chłopak odwrócił się, by zobaczyć nazwę restauracji wyrytą w drewnie.- Karczmą BigApple na wschód od miasta.
-Zaraz będziemy po prostu... wytrzymajcie.
Rozłączyła się. Alec wolno oraz delikatnie opadł z Magnusem na ziemię pokrytą warstwą puchu. Położył sobie czarownika na kolanach i zaczął śpiewać kołysankę, którą on wykonywał Maxowi, kiedy płakał w nocy. Nie miał pojęcia ile czasu minęło, dopóki na horyzoncie pojawiła się furgonetka Luke'a. Zanim zdążyła zahamować wypadli z niej Nocni Łowcy. Alec nigdzie nie widział Max'a, więc się zdenerwował.
-Gdzie jest mój syn?
-Został w Instytucie z Maryse. -Odpowiedział Jace i pomógł przenieść rannego na tyły.
Chłopak nie opuszczał swojego męża ani przez moment, ciasno owinął go swymi ramionami.
Kiedy Nefilim się zakocha, to już na zawsze.
W końcu dotarli do byłego domu i położyli Magnusa w szpitalu. Wezwana wcześniej Catarina już na nich czekała z różnymi wywarami. Poprosiła wszystkich o wyjście, nawet Aleca. Zdruzgotany stawiał opór, lecz po chwili Jace odciągnął go z pomieszczenia siłą. Na korytarzu czekał na niego Max, mocno przytulając do siebie swojego misia. Główka pluszaka była lekko mokra od wycierania w nią łez. Wziął go na ręce, głaskał go jak zwykle po główce i szeptał pojedyncze słowa po Indonezyjsku, tak jak to robił Magnus. Zawsze uważał, że był lepszym ojcem od niego. Miał lepsze podejście do Maxa, mówił do niego słodkimi zdrobnieniami, kiedy Alec tego próbował, wychodziło niezdarnie i dawało odwrotny efekt do zamierzonego.
Dochodziła czternasta, kiedy ze szpitala wyszła Catarina. Jej skóra takiego samego koloru co Max'a zbladła. Miała sino podkrążone oczy i podtrzymywała się o ścianę. Alec postawił malucha i szybko do niej podbiegł. Objął ją za talię, by powstrzymać upadek.
-I jak?- Ledwo powstrzymał swój głos od drżenia.
-Wyjdzie z tego, zawsze wychodzi, wiesz jak mówią: głupi ma zawsze szczęście.
-To mój mąż!- Oburzył się Alec.
Catarina westchnęła.
-Macie jakiś wolny pokój? Jego regeneracja kosztowała mnie dużo energii.
-Tak jasne, chodź ze mną.- Chłopak podtrzymywał czarownicę i wprowadził ją do najbliższego wolnego pokoju. Gdy zamykał drzwi usłyszał za sobą:
-Dziękuję.
-Za co?
-Za to, że dałeś Magnusowi szansę, nie mam pojęcia kim by się bez ciebie stał.
Alec uśmiechnął się pod nosem, ona również nie wie co zrobił dla niego Magnus.***
Czarownik zdrowiał przez kilka najbliższych dni, aż w końcu po ranie nie było ani śladu. Leżał w szpitalu przez trzy doby, a później wrócił do domu, gdzie o wiele lepiej mu się odpoczywało.
-Nudzi mi się już.- Powiedział pewnego dnia.
-Możesz zawsze pobawić się z Max'em.- Zaproponował Alec, wskazując na chłopca budującego wieże na podłodze.
-Ile można?
-Aż dorośnie i będzie częściej poza domem niż w nim.
-To się nigdy nie stanie.
-Dzieciństwo nie jest wieczne.
Magnus z westchnieniem poderwał się z kanapy i podszedł do budującego wieżę chłopczyka.
-Co tam budujesz, Blueberry?- Zapytał, siadając przy nim.
Przyjrzał się i mało nie krzyknął- budowle wyglądały identycznie, jak wieże Alicante o kolorze świeżej krwi.
Max uniósł wzrok na Magnusa i ze śmiechem zburzył wieże.
-Co to było?- spytał zdezorientowany czarownik.
- Nie wiem- odpowiedział chłopiec, sepleniąc. -Śniły mi się dziś takie...
CZYTASZ
My Evil Blueberry (malec ff)
RandomUWAGA! Opowiadanie zawiera trooochę spoilerów z nadchodzących części książek o Nocnych Łowcach, które my, autorki, już przeczytałyśmy w oryginale. Jeśli więc nie masz zamiaru poznawać jednego, malutkiego spoilera, zawartego w tym fanfiction, odradz...