VII

519 40 6
                                    




Maxa nie obudził jazgot wracających do budynku czy odgłosy ulatującego życia spowodowanego przez głodne wampiry. Poczuł jedynie zapach czegoś słodkiego, świeżo pieczonego.

Kiedyś bardzo chciał zobaczyć wschód słońca na żywo, z mostu Brooklynskiego, więc wybrał się tam przez mniej uczęszczaną ulicę. Rozchodziła się po niej właśnie podobna woń do tej co teraz czuł, z pobliskiej piekarni.

Zwlókł się z łóżka. Napotkał pod nogami miękkie buty, nigdy takich nie miał. Wsunął w nie stopy i wyszedł.

Zapach dochodził z kuchni. Chłopiec wszedł tam z pewnym wahaniem. Magnus właśnie wyciągał z piekarnika blachę słodkich bułeczek, a Alec chyba coś mu opowiadał, gestykulując żywo rękoma. Obaj się śmiali.

Blueberry przystanął w drzwiach. Nie myślał o swojej rodzinie zbyt wiele, gdy znajdował się u Camille, być może dlatego, że częściowo ona mu ją zastępowała oraz prawie w ogóle nie pamiętał swojego dzieciństwa. Jednak teraz, gdy spojrzał na mężczyzn, którzy go wychowywali... Poczuł dziwne ukłucie w sercu. Wydawali mu się tak znajomi, a zarazem tak obcy.

Chrząknięciem zakomunikował swoją obecność.

-Blueberry!- krzyknął radośnie Magnus, zauważając syna.- Wstałeś akurat na śniadanie. Bułeczkę?- zapytał podtykając nastolatkowi tacę pod nos. Max nieśmiało sięgnął po jedną i ugryzł. Była naprawdę dobra, wręcz wspaniała! Był niemal pewien, iż w życiu nie jadł lepszej. Ucieszył się w duchu, że jego tata ma talent kulinarny. Chyba, że to sprawka magii, co w sumie mu nie przeszkadzało.

-Mamy jeszcze dżem, gdybyś chciał- dodał Magnus, pokazując słoik.- Jak ci minęła noc? Dobrze się spało?

-Tak, wspaniale.- Wymamrotał z pełnymi ustami Max.

-Cieszę się- odezwał się Alec, który dotąd stał cicho z założonymi na piersi rękoma. Poza tym wcale nie wyglądał na radosnego.

-Uhm- mruknął Max.

Magnus w tym czasie odstawił blachę na stół i klasnął w dłonie.

-Co powiecie na małą przechadzkę po Moskwie? To takie piękne miasto...

-Nie uważasz, że to zbyt niebezpieczne?- przerwał mu natychmiast Alec. Spojrzał na swojego męża z wahaniem.

-Ale w takim razie co mamy tu robić? Grać w Monopoly? Nie uważam, aby...

-Zgadzam się- odezwał się znienacka chłopiec.- Myślę, że nie zaszkodzi się przejść. Chciałbym zobaczyć miasto...

Alec miał minę, jakby co najmniej przed chwilą oznajmiono mu, że Magnus przestaje używać brokatu. Roześmiałby się i zaprzeczył, jednak ty razem tego nie zrobił- sprawa była zbyt poważna.

-Sam stwierdziłeś, że powinniśmy się ukrywać- zwrócił się do czarownika, siląc się na spokojny ton. - A teraz chcesz tak po prostu wyskoczyć sobie na miasto?

-Mogę nas objąć czarami ochronnymi. Zapomniałeś, kim jestem, kochanie?

-Oczywiście, że nie, ale jednak...

- W takim razie idziemy.- Zakończył Magnus. Max uśmiechnął się triumfalnie.

-Odnoszę wrażenie, że nikt już nie liczy się z moim zdaniem- mruknął Alec sam do siebie pod nosem.

Czarownik stwierdził, że chłopcu przydałoby się kilka nowych ubrań, bo tak właściwie oprócz swojej śmiesznej peleryny oraz piżamy, którą wyczarował dla niego Magnus nie posiadał nic. Spędzili długi dzień, niekoniecznie męczący. Cóż, dla czarowników. Alec trzymał się na uboczu i niósł kilka ciężkich, tekturowych toreb z markowych sklepów.

My Evil Blueberry (malec ff)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz