Rozdział 6

1.6K 101 0
                                    

Na noc zatrzymaliśmy się na jakiejś skarpie. Ognisko rozpaliliśmy pod ogromnymi głazami. Krasnoludy rozlożyły się na ziemi i teraz słychać było ich chrapanie. Nie spali tylko: Kili i Fili, którzy pełnili wartę, siedzieli pod kamienną ścianą, Gandalf, który siedział kawałek i palił fajkę oraz ja. Siedziałam patrząc w ogień nucąc jakąś piosenkę. Thorin przysypiał na siedząco a Bilbo próbował zasnąć, lecz mu się nie udało i wstał. Podszedł do swojej klaczy. Dał jej jabłko głaszcząc ją czule. Chyba ją polubił. Martwą ciszę przerwały jakieś krzyki w dolinie mrożące krew w żyłach. Spięłam się.
- Co to było?- spytał Bilbo na próżno starający się zachować w pełni spokój.
- Orkowie- odpowiedział mu Kili.
Natychmiast znalazł się przy nas. Thorin rozbudzony wyprostował się.
- Zarzynacze- kontynuował brunet- pewnie ich sporo w Dzikim Kraju. Atakują tuż przed świtem. Szybko i cicho. I bardzo krwawo.
Hobbit spojrzał na nich z przestrachem.
Bracia spojrzeli na siebie i zaśmiali się cicho. Wywróciłam oczami.
- Myślicie, że to zabawa?- spytał ich surowo Thorin- Waszym zdaniem atak orków to żart?
- Wcale tak nie myślimy- odpowiedzieli cicho.
- W ogóle nie myślicie- warknął idąc w stronę skarpy- Nie znacie tego świata.
- Nie przejmujcie się- powiedział Balin podchodząc bliżej- Thorin ma powody i to poważne, by nienawidzić orków.
Tak. Ja też. I doskonale znam ten świat.
- Gdy smok przejął Erebor, Thrain, ojciec Thorina, próbował odzyskać dawne królestwo krasnoludów: Morię- opowiadał Balin- Ale nasz wróg dotarł tam pierwszy. Morię zaatakowała potężną armia orków, a dowodził nimi najgorszy i najpotężniejszy z nich: Azog Plugawy.
Na dźwięk tego imienia zatrzęsłam się widocznie.
- Potężny ork z Gundabadu. Przysiągł on zetrzeć w proch ród Durina. Najpierw... ściął głowę królowi.. Thrain oszalał z rozpaczy. Zniknął, został porwany lub zginął. Nikt nie wie.
Nie wytrzymałam. Wstałam i zniknęła za skałami. Moje policzki już lśniły od łez. Nie chciałam słuchać jaką ten gad wyrządził krzywdę innym.
Skupiłam się na ziemi patrząc w srebrną tarczę księżyca.
- Dlaczego akurat Wy?- spytałam.
Ukryłam twarz w kolanach i bezgłośnie się popłakałam. Wiem, nie powinnam okazywać słabości, ale.. Nie dałam rady. To jedyne co mogło przynieść mi teraz ulgę. Po kilku minutach uspokoiłam się.
- Wszystko dobrze?- podskoczyłam na dźwięk jego głosu.
- Tak- odpowiedziałam krótko wycierający dyskretnie policzki i oczy- Musiałam się wyciszyć.
Usiadł obok mnie.
- Nie martw się. Na pewno tu nas nie znajdą.
Orkowie stanowią tu najmniejszy problem. Duży stanowi ten kto nimi dowodzi...
- Wracajmy już- szepnęłam.
Szliśmy ramię w ramię aż do obozowiska. Bez słowa położyłam się na moim kocu i odpłynęłam szybciej niż się spodziewałam.

Następnego dnia już mi przeszło i powrócił mój dobry humor. Zabraliśmy majątki i ruszyliśmy dalej. Około południa wyjechaliśmy do lasu. Minęło kilka minut, zaczęło lać jak z cebra. Krasnoludy nałożyły kaptury, ja jedynie to zdjęłam, rozpuściłam włosy i pozwoliłam wodzie mnie zmoczyć. Było fantastycznie: woda lała się jak pompa wodna a przez chmury przebijały się promienie słońca.
- Panie Gandalfie, zrobi Pan coś z tą ulewą?- spytał Dori.
- To tylko deszcz- odparł w odpowiedzi- Będzie padał, dopóki się nie wypada. Jeśli chcesz zmieniać pogodę na świecie, poszukaj innego czarodzieja.
- To są inni?- zaciekawił się Bilbo.
- Jest nas pięciu: największy to Saruman Biały. Jest też dwóch czarodzei błękitnych... wyleciały mi z głowy ich imiona.
- A piąty?
- Radagast Bury.
- To potężny czarodziej czy taki jak ty?
- To jest bardzo potężny czarodziej, na swój sposób- obrócił się na chwilę w siodle- Jego przenikliwe oko strzeże lasów i Pruszcz na wschodze. To dobrze, bo zło w tamtych stronach tylko czeka na to by zdobyć przyczułek.
Spojrzałam na niego obrażona.
- No i jest jeszcze Selly.
Twarz mi złagoniała.
- A ty możesz zrobić coś z pogodą?
Spojrzałam na Noriego z wyrzutem.
- Może i tak.
Wyjechaliśmy na otwartą przestrzeń.
- To pokaż co potrafisz. Może zdołasz mi zaimponować...
- Ha ha ha. Bardzo śmieszne Gandalfie.- zaśmiałam się irotycznie zeskakując z konia- Ja się tak nie bawię.
- Oj Selly...
- Dobra, dobra- odpowiedziałam szybko zdejmując kozaki- zrobię co się da.
Odeszła od nich kawałek. Miękka, mokrą trawa to ukojenie dla nerwów. Robiąc ruchy dłońmi powiedziałam te słowa:

Wiej, wietrze wiej
A niech wiatr ten poniesie
Te chmury tam, gdzie deszcz jest w potrzebie.

Ciepły wiatr rozwiał chmury na różne strony odsłaniając błękitne niebo. Dodatkowo wysuszył moje włosy, które zalśniły w słońcu. Trawa też wyschła i przez to wydała się jeszcze bujniejsza.
Spacerkiem wróciłam w ich stronę.
- Punkt dla Ciebie- rzekł z uśmiechem czarodziej.
Odwzajemniłam gest.
- Dlaczego tobie to się udało?
- Bo czasem trzeba poznać przyrodę bliżej by ją zrozumieć.
Okej, nawet ja do końca zrozumiałam tych słów. Ale jedno trzeba przyznać: kocham naturę i pomagam jej na wszelkie sposoby. Stąd tamte słowa.
Jednak przyroda przypomina mi rodziców, jak w czasie spacerów tropiliśmy leśne zwierzęta itp.
Odwróciłem twarz by reszta nie zauważyła moich łez.

****

Co się stało z rodziną Selly? Dowiecie się, ale jeszcze nie w tym rozdziale. Trochę cierpliwości. Miłego czytania.

(Nie)zwykła PodróżOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz