Rozdział 12

1.6K 193 11
                                    

Cas szybko wślizgnął się do swojego pokoju i przyłożył telefon do ucha, wcześniej upewniwszy się, czy na pewno zamknął za sobą drzwi.

- Balthazar - wypalił zamiast powitania, mocno ściskając w dłoni komórkę. - Co się dzieje?

- Cześć Castiel.

Cichy głos brata niespodziewanie napełnił go uczuciem niepokoju. Był jak spokój zwiastujący burzę, a w połączeniu z użyciem jego pełnego imienia nie potrafił nic poradzić na to, że nagle zalała go fala paniki. Nienawidził czuć się w ten sposób. W jednej chwili przestawał panować nad sytuacją - serce zaczynało bić mu zdecydowanie za szybko, powietrze uciekało z płuc, a on jakoś nie potrafił wciągnąć go z powrotem, myśli zaczynały żyć własnym życiem i tworzyły nieprawdopodobnie negatywne scenariusze, w które święcie wierzył, chociaż wiedział, że nie powinien. A teraz zaczął przekonywać sam siebie, że Balthazar jest tak wkurwiony, że nigdy mu nie wybaczy, a nawet powie, że go nienawidzi; nie potrafił odpędzić od siebie tej wizji.

- Castiel, wydaje mi się, czy znowu zaczynasz?

- Nie wydaje ci się - przyznał szczerze, ciężko opierając się o drzwi.

- Chcę tylko z tobą porozmawiać. - Do opanowanego głosu Balthazara przebiła się nutka niepokoju, z której on sam nie wydawał się zadowolony. - I chyba lepiej będzie jeżeli się pospieszę, zanim jeszcze bardziej ci odpierdoli.

- Nie wiem, czy chcę tego słuchać.

- Bo domyślasz się, co powiem.

- Byłoby super, gdybym się mylił - mruknął i przeczesał ręką włosy, słysząc zmęczone westchnienie brata. - Ale mam rację, a ty chcesz wiedzieć, czy to prawda.

- Miej chociaż na tyle odwagi, żeby przestać mnie okłamywać

Castiel z trudem wypuścił z płuc powietrze i pokręcił głową, mimo że wiedział, że Balthazar nie może go zobaczyć. W pierwszym odruchu chciał zaprzeczyć. Przez jedną, którą chwilę nie dopuszczał nawet do siebie innej możliwości, ale później przypomniał sobie, jak okropnie czuł się przez ostatnie miesiące. Nie dlatego, że tęsknił za bratem albo, że to przez niego w ogóle trafił do więzienia. Był zmęczony udawaniem, że nie ma z tym nic wspólnego, że nienawidzi osoby, która zadzwoniła tamtej nocy na policję, że handlowanie narkotykami od początku nie napawało go obrzydzeniem. Chociaż nie, w jednej sprawie był szczery - na początku naprawdę siebie nienawidził. Nie mógł znieść patrzenia na siebie w lustrze nawet, kiedy uświadomił sobie, że nie miał innego wyjścia. Kradnięcie z muzeów miało w sobie coś poetyckiego i było nieszkodliwe; narkotyki przyszły później. Nie potrafił inaczej uratować Balthazara od sprzedawania ludziom śmierci tylko po to, żeby znowu mógł poczuć adrenalinę buzującą w żyłach, zwłaszcza, że nikt inny nie był zainteresowany ratowaniem go przed nim samym.

- To nie była moja wina - wymamrotał w końcu, opierając głowę o ścianę. - Chciałem ci pomóc.

- Zamknęli mnie przez ciebie.

- Miałeś dostać krótki wyrok.

- Niespodzianka, nie będzie krótki.

- Nie kazałem ci sprzedawać narkotyków w więzieniu! Nic ci nigdy nie kazałem! - prawie krzyknął, z trudem opanowując podniesiony głos. Miał wrażenie, jakby znowu kłócił się z Deanem, tylko o coś dużo ważniejszego. - Miałeś przestać, pamiętasz? Prosiłem cię, żebyś przestał, ale ty byłeś znudzony i dobrze się bawiłeś. Nienawidzę tego, co zrobiłem, ale zrobiłbym to jeszcze raz, bo w każdym możliwym scenariuszu kończysz albo martwy albo w więzieniu. I kurwa nie mów mi, że mogłeś zrezygnować, kiedy miałeś ochotę, bo nawet nie chciałeś.

Balthazar westchnął ciężko, a Cas wyobraził sobie jak ze zmęczeniem opiera czoło o zimną ścianę i mocno ściska słuchawkę w smukłych palcach.

- Masz rację. Dalej bym to robił, ale to było moje życie, które sprzedałeś za swoje czyste sumienie.

- Wcale nie...

- Wiesz co jest śmieszne? Wszyscy ciągle oceniają mnie za te cholerne narkotyki w jebanym więzieniu, ale nikt nie pyta, dlaczego to zrobiłem. Naprawdę myślisz, że jestem taki głupi? Wiedziałem jak to się skończy, ale zrobiłem to dla ciebie. Ktoś musiał sprzedać ten pierdolony towar, taka była umowa. Ty miałeś to zrobić i pewnie byś się zgodził, ale wiedziałem, że nie chcesz mieć z tym nic wspólnego.

Castiel poczuł jakby ktoś z całej siły zdzielil go w brzuch; wróciło uczucie paniki. Nie mógł zaczerpnąć powietrza, serce waliło jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi, pompując za dużo krwi, która uderzyła do głowy, w uszach zaczynało szumieć, a oczy zachodziły mgłą. Bezsilnie osunął się na ziemię, próbując uchwycić się spokojnego oddechu brata po drugiej stronie, jakby tylko on utrzymywał go na powierzchni.

- Balthazar, ja...

- Uspokoj się.

- Wymyślę coś... Na pewno można coś zrobić.

- Przestań Castiel. - Zrezygnowany głos Balthazara sprawił, że w jednej chwili uświadomił sobie z bolesną jasnością, że nie ma już na nic wpływu. - Jak tam ten chłopak, który miał złamać ci serce?

- Co? - Castiel poczuł jak do oczu napływają mu łzy i nawet nie miał ochoty ich powstrzymywać. - To nieważne. To w ogóle nie ważne. Balthazar tak mi przykro...

- Przestań się nad sobą użalać. To była moja decyzja i wiedziałem jak się skończy. Nie możesz po prostu odpowiedzieć mi na pytanie?

- Zerwalismy dzisiaj - wymamrotał i odruchowo wywarł twarz, pociągając przy okazji nosem.

- Kurwa, Cas, nie płacz. Znajdziesz sobie nowego faceta.

- To nie jest śmieszne. - Pomimo swoich słów lekko uśmiechnął się przez łzy, chociaż czuł się jeszcze gorzej wiedząc, że to on powinien pocieszać Balthazara. - Boże, tak bardzo cię przepraszam...

- Mówiłem ci żebyś przestał mieszać we wszystko Boga.

Cas zaśmiał się słabo i powoli wypuścił z płuc drżące powietrze.

- Jestem okropnym bratem.

- Jeżeli obiecasz, że nie zrobisz niczego głupiego to może ci wybaczę.

- Nie, Balthazar, nie rozłączaj się, proszę.

Nawet nie próbował ukryć błagalnego tonu w swoim głosie; paradoksalnie chciało mu się wyć jeszcze bardziej, kiedy słyszał jak brat sili się na wesołość.

- Poważne Cassie, jeżeli mi obiecasz będę spał spokojnie.

- Castiel - poprawił odruchowo i przez chwilę zdawało mu się, że słyszy sarkastyczne prychnięcie Balthazara. - Będę na siebie uważać, obiecuję.

Słysząc cichy dźwięk zakończonego połączenia, Cas w nagłym przypływie bezsilności, z wściekłością cisnął telefonem w najbliższą ścianę i bez zainteresowania przyglądał się jak upada na podłogę. Był wdzięczny, że Gabriel nie przyszedł spytać czy wszystko w porządku. Chciał zostać sam ze świadomością, że jest jedyną osobą, którą może obwiniać i w dodatku okropnym bratem, bo mimo wszystko nie zamierzał dotrzymać obietnicy.

###
Wiem, że wszyscy czytają to dla Destiela, a nie braterskich problemów Casa i Balthazara, ale a) potrzebuję mocno zarysowanego wątku fabularnego, który nie jest romansem i b) Balthazar jest jedną z moich ulubionych postaci w Supernatural w ogóle.
W każdym razie mam nadzieję, że rozdział mimo wszystko wam się podobał.
Enjoy!
{btw mam nadzieję, że Święta spędziliście szczęśliwie 8)}

Rebel King [destiel] {zakończone}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz