Rozdział 4

521 31 3
                                    


Biegałem w miejscu, uderzając raz za razem w worek treningowy. Byłem już zmęczony, ale wysiłek fizyczny pozwalał mi się zrelaksować, przestać myśleć i uwolnić od problemów. Nie było Agnieszki, nie było ojca i spraw w firmie. Byłem ja i mój potencjalny przeciwnik. Andrzej nie mógł dziś mnie trenować, więc przyszedłem na halę i sam zadbałem o siebie. Dzień był męczący, miałem urwanie w robocie, Kaśka ma chyba okres, a ojciec... Szkoda gadać. Jednym słowem: porażka. Poćwiczę jeszcze trochę i wrócę, a ona będzie już spała... Przynajmniej mi się nie oberwie.

Dwa dni temu przyjechaliśmy z powrotem do Warszawy. Kasi skończył się urlop, a ja, jak dobry przyjaciel, odebrałem ją z Grabiny. I co? Zamiast dziękuje, dostałem opieprz od góry do dołu. Okres. Po prostu okres. Zrozum kobietę, nie da się. Zatrzymałem się i pochyliłem, opierając dłonie o kolana. Oddychałem ciężko, próbując odpocząć. Może na dzisiaj starczy – pomyślałem. Koszulka kleiła mi się do ciała, więc wypadało wziąć prysznic. Zdjąłem rękawice i ruszyłem do szatni. Zgarnąłem po drodze butelkę z wodą i wypiłem połowę. Na wielkim zegarze ogarnąłem, że dochodzi dwudziesta. No to się zbieramy. Szybki prysznic, przebranie i wyszedłem z hali. Poprawiając sportową torbę na ramieniu, skierowałem się do czarnego terenowego volvo. Wrzuciłem rzeczy na tylne siedzenie i zająłem miejsce przed kierownicą. Stukając o nią palcami, wsłuchiwałem się w głos dziennikarki w radiu. Mówiła o polityce, giełdzie i czymś tam jeszcze... Jechałem w miarę szybko, poza tym do domu nie było daleko i droga zajęła mi dwadzieścia minut. Gdy parkowałem, akurat zaczęło padać. Jebane szczęście. Wziąłem rzeczy i wysiadłem. Szybkim krokiem wbiegłem do klatki schodowej. To nie był mój dzień. Wchodziłem po dwa stopnie, żeby zaraz znaleźć się przed drzwiami. Kaśka ich nie zamknęła, czyli była w domu. No, a gdzie miała być, idioto? Wszedłem do środka i rzuciłem torbę pod ścianę, bluzę odwiesiłem na wieszak. Moją uwagę przykuło światło z salonu. To nie była lampa, raczej świece. Zmarszczyłem brwi i przekrzywiłem głowę. Co jest do cholery?

Wszedłem do pomieszczenia połączonego z kuchnią i zobaczyłem nakryty stół. Wszędzie znajdowały się małe świeczki. Płomienie tliły się, rozświetlając pokój. Ale nie to było najważniejsze. Kasia właśnie stawiała na stole butelkę wina. Na sobie miała ciemnozieloną sukienkę do kolana, włosy rozpuszczone i... wyglądała zjawiskowo. Tylko dlaczego? Przecież była na mnie zła – nie wiem o co, ale była. Na dodatek nigdy wcześniej nie szykowała nam takiej romantycznej kolacji. Podrapałem się po karku zdezorientowany.

— Cześć.

— Dobrze, że już jesteś. Zmęczony i głodny? Siadaj, wszystko jest gorące — posłała mi uroczy uśmiech, opierając ręce na krześle.

— Kaśka, co jest grane? — powoli ruszyłem w jej stronę. Nie spuszczałem z niej wzroku, a ona wciąż się uśmiechała.

— Zjemy razem kolację, chciałam, żeby było ci miło. Nalejesz? — wskazała na butelkę.

Sięgnąłem po wino i napełniłem nim nasze kieliszki. Czerwony alkohol obmył ścianki szkła. Wciąż mało rozumiałem.

— Byłam dla ciebie niemiła, a przecież mamy rozejm — zaśmiała się i usiadła na krześle.

Z wahaniem zająłem miejsce naprzeciwko.

— Czyli to pokojowa kolacja, tak? Nie randka?

— Na randkę będziesz mnie musiał zaprosić, a dobrze wiemy, że tego nie zrobisz. No, ale, marzyć zawsze można — westchnęła i upiła łyk wina.

— Chwila, chwila... Chcesz, żebym się z tobą umówił? Kaśka, nie graj ze mną w zagadki — patrzyłem na nią, czekając niecierpliwie na odpowiedź.

— Może tak, może nie. Inteligentny z ciebie chłopak. Jedz, bo wystygnie. No już.

Nałożyłem sałatki, czując głód. Jedząc, zastanawiałem się nad jej słowami. Rzeczywiście chciała się ze mną umówić? Kaśka? Ta Kaśka? To komplikowało parę spraw. Przecież byliśmy tymi pieprzonymi przyjaciółmi, a ja nie byłem chłopakiem do stałych związków. Kasię łatwo zranić, ale... Jestem egoistą. Niestety tak. I częściej wygrywa ze mną to, co ja chcę, a nie to, co potem będzie czuł ktoś inny. Myślę, że moje decyzje są bardzo spontaniczne, często nieprzemyślane. Potem ich żałuję, ale nie umiem się zmienić i w tym tkwi problem.

Przestałem o tym wszystkim myśleć, gdy wypiłem drugi kieliszek. Później kolejny i kolejny. Było łatwiej, język się rozluźnił. Gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Kasia śmiała się, przygryzając wargę. Zmotywowała mnie nawet i wyciągnęła do tańczenia. Kołysaliśmy się przy wolnej piosence. Byłem pijany, ale zdawałem sobie sprawę z tego, jak bardzo mnie prowokuje i zachęca.

Oplotła moją szyję i uśmiechnęła się.

— Częściej spędzajmy takie wieczory. Są przyjemniejsze, niż te, kiedy wracasz zalany, a ja opatruję ci rany — mruknęła.

— Zgadzam się. Ale nie wszystko mogę przewidzieć. Sama rozumiesz, ja to ja — mrugnąłem do niej, uśmiechając się łobuzersko.

— Ty to ty. Ewenement na skalę światową. A wiesz, co mógłbyś teraz zrobić? — odchyliła lekko głowę. — Mógłbyś mnie pocałować.

— Kusząca propozycja — odparłem.

Bariery zniknęły, a butelka po winie była już pusta. Co mogło mnie powstrzymać? Chyba już nie było ratunku.

Powoli pochyliłem się, wciąż uśmiechając. Mój nos dotknął jej uroczy nosek, zaśmiała się. Ułożyła dłoń na moim karku, a ja przyciągnąłem ją jeszcze bliżej. Nasze usta spotkały się w delikatnym, czułym pocałunku. Z początku wargi muskały się, prawie nie dotykając, a później przerodziło się to w namiętną pieszczotę. Cholernie mi się ona podobała. Kaśka wplotła palce w moje włosy, a ja ścisnąłem dłońmi jej biodra. Nie odrywaliśmy się od siebie przez dłuższą chwilę, a potem, gdy to zrobiliśmy, to jedynie by nabrać powietrza. Opadliśmy na kanapę, leżała pode mną całowana i dotykana. Skończyliśmy na pocałunkach, ale ten wieczór był bardzo udanym wieczorem.

c



M jak miłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz