Rozdział 7

466 27 2
                                    


Oszaleję, oszaleję, oszaleję - myślałem, błądząc po mieście. Nie wiedziałem, gdzie jechać. Tyle ulic, tyle miejsc, a ja nie miałem pojęcia, gdzie mogła być Kaśka. Przejmowałem się coraz bardziej i utwierdzałem w fakcie, ze mi kurwa zależy. Tak, i co? Co mogłem zrobić? Nie odbierała tego pieprzonego telefonu. Nie wracała już ponad tydzień. Dla mnie był to długi czas na przemyślenie pewnych spraw. 

Znajdę ją nawet na pieprzonym końcu świata. 

***

Był piątkowy wieczór, gdy zmęczony leżałem na kanapie. Cały tydzień martwiłem się o Kasię, pracowałem i szukałem jej. To kompletnie mnie wycieńczyło. Chociaż nie imprezowałem, ciągle czułem się jak na kacu. Głowa bolała mnie każdego poranka, a leki nie pomagały. Czułem taką cholerną bezradność, nic nie mogłem zrobić, co wprowadzało mnie w irytację. Przez chwilę dałem sobie odpocząć. Przymknąłem oczy i poprawiłem się na wygodnej kanapie. W mieszkaniu panowała idealna cisza, którą po chwili przerwał dźwięk telefonu. Rozbrzmiał tak nagle, że prawie spadłem na podłogę. 

Usiadłem i wziąłem komórkę do ręki. Moje oczy rozszerzyły się momentalnie, gdy na ekranie ujrzałem imię "Kasia". 

— Gdzie ty jesteś, kobieto?! — wykrzyknąłem do słuchawki.

  — Pomóż mi — szepnęła cicho. — Park... Paderewskiego.

— Jaki... Co ci jest? Co się stało? —  Zerwałem się na równe nogi, porywając klucze od auta. Prawie zapomniałem o zamknięciu mieszkania, gdy wybiegałem z niego.

— Szłam przez przejście, potrącił mnie samochód, upadłam, on odjechał. Bardzo boli mnie noga i wolałam zadzwonić do ciebie, niż po karetkę. To głupie wiem, ale pomóż mi, proszę. Boję się tu być. 

— Cholera — warknąłem. — Nie rozłączaj się, zaraz będę. A tego skurwysyna znajdę. Jak myślisz, jest złamana?

— Nie, chyba nie... Nie wiem. Jestem trochę potłuczona, na ulicy było pusto, więc nikogo tu nie ma.

Wsiadłem do samochodu i ruszyłem w stronę parku. Kazałem jej do siebie mówić, cokolwiek. Wiedziałem, że było jej trudno, bo wszystko ją bolało, ale nie chciałem tracić kontaktu. Co ona robiła o tej porze w parku, do jasnej cholery?! Jechałem bardzo szybko, wymijając kolejne auta. Zestaw głośnomówiący ułatwiał mi rozmowę, ale do czasu. Nagle połączenie zostało przerwane.

  — Co jest?! — Jeszcze raz wybrałem numer. Nic. Poczta. Bez jaj. Telefon jej padł? Powiedziałaby mi, jeśli bateria byłaby słaba. 

Wypuściłem z ust powietrze, zaciskając palce na kierownicy. Bolały mnie knykcie, ale nie zwracałem na to uwagi. Zmartwiony, zdenerwowany i zdesperowany, jechałem do parku. Minąłem kolejne skrzyżowanie. Rozglądałem się, by nie przeoczyć ulicy. Mokotów nie był dzielnicą, którą odwiedzałem często. Nie znałem się aż tak na Warszawie. Ale udało się. Dotarłem. Zatrzymałem auto przy krawężniku i wyskoczyłem z niego.  Park był ogrodzony i nie wydawał się taki wielki. Na całe szczęście. Wszedłem przez bramę bacznie się rozglądając. Dziewczyno, gdzie jesteś?! 

Zmrużyłem oczy, idąc przed siebie. Mijałem kolejne ławki, które były puste. Wiatr poruszał koronami drzew. Moja brunetka musiała być już zmarznięta, naprawdę robiło się chłodno. 

W moje oczy rzuciła się postać trzy ławki dalej. Zacząłem biec w jej kierunku. Tak, to była ona. Leżała, a obok niej opuszczona była podarta torebka. Ukucnąłem obok dziewczyny, która miała siny policzek, z jej wargi płynęła krew. Moje serce na moment zamarło. Pokręciłem głową, próbując się otrząsnąć. Zabiję...

  — Kaśka, Kasia, słyszysz mnie? — spytałem, łapiąc ją za rękę. 

Odwróciła powoli głowę i otworzyła oczy, patrząc na mnie spod przymrużonych powiek.

— Przepraszam — powiedziała cicho, ledwo ją usłyszałem. — Przepraszam, Marcin.

— Cicho, nie przepraszaj mi. Gdzie masz telefon? O co tu chodzi? Co tu robiłaś?

— To głupie, byłam na spacerze, potem wypadek, przyszłam tutaj, bo nie mogłam dalej dojść. Czekałam na ciebie, gdy przyszli ci chłopcy... 

Na jej słowa krew zmroziła mi się w żyłach. Ktoś jej zrobił krzywdę, a ja nie mogłem jej pomóc. Ale dowiem się, znajdę i się dowiem. A wtedy nie będzie dobrze. Powoli wziąłem Kasię na ręce. Czułem ulgę, ale wciąż temu towarzyszył strach.

  — Okradli mnie, a ten policzek miał być nastraszeniem. Ała — jęknęła, gdy poruszyła nogą. 

— Spokojnie, pojedziemy do szpitala — powiedziałem, opanowując gniew w głosie, chociaż było to trudne. Całego mnie roznosiło. — Tomek dowie się wszystkiego. Zaraz do niego zadzwonię, niech namierzają twoją komórkę. Kasia, wiesz jak mnie wystraszyłaś? Nie możesz uciekać z domu, nie odbierać telefonów. Wiem, że byłaś zła i to rozumiem. No zasłużyłem kurwa mać. Wiem. Ale do cholery, przeżyłem koszmar. A teraz? Wiesz co teraz myślałem? Miałem w głowie najgorsze scenariusze. Ty sama w tym parku. Prawie się spełniło. Poboli cię i okradli. Myśle o tym i mam ochotę popełnić morderstwo. Zawsze się w coś wpakujesz. Kaśka.

  — Przynajmniej wtedy się martwisz i wyznajesz co czujesz — spojrzała mi w oczy. — Dziękuję. Pocałuj mnie.

— Na środku w ...

Nie dała mi dokończyć. Przycisnęła wargi do moich. Momentalnie poczułem krew na swoich ustach, ale delikatnie odwzajemniłem pocałunek. Ta mała pieszczota uspokoiła nas obydwoje.  


M jak miłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz