Wybiegłam z klasy, jak poparzona. Drzwi od sali z hukiem odbiły się od ściany. Usłyszałam jak tynk obsypuje się ze ściany. Pewnie będę płacić za odnowę. Uroki starych murów. Woźna spojrzała na mnie spod swoich grubych okularów. Biegłam zrozpaczona przed siebie, miałam w głębokim poważaniu gdzie. Moja szkoła była duża, więc stwierdziłam że pobiegnę na drugi koniec, w pobliże sali gimnastycznej.
Minęłam idącą do swojego gabinetu dyrektor. Obejrzała się na mnie karcącym spojrzeniem. Jej mina mówiła: "Co ty robisz dziecko?".
Gdy dobiegłam do celu, oparłam się o ścianę. Była żółtopomarańczowa. Śliska. Ześlizgnęłam się po niej w dół i usiadłam. Oddychałam ciężko; biegłam bardzo szybko. Podkurczyłam nogi, schowałam głowę w kolana i najzwyczajniej w świecie zaczęłam płakać. Takim dziecięcym płaczem dziecka, które w przedszkolu tęskni za mamą. To było najgorsze uczucie na Ziemi. Towarzyszyło mi codziennie, użalałam się nad sobą, bo nie miałam nad kim. Rozpacz. Bezsilność wobec całego świata. Wobec tych reguł, które narzuca nam społeczeństwo.
Przyczyną mojej reakcji było zdarzenie, które stało się kroplą przelewającą gorycz.
Była lekcja polskiego. Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Dla większości Polaków wesoły czas. Atmosfera rodzinna. Pokój.
Nie dla mnie.
Mam ogromnego życiowego pecha.
CZYTASZ
Life is for happy people
SpiritualFikcja możliwa. No dobra. Oparte na faktach. Nie polecam, szczerze mówiąc.