~ rozdział II ~

26 2 0
                                    

HOPE

- Wychodzę! - krzyknęłam do mamy, przekraczając próg domu.

Dzisiaj obie miałyśmy beznadziejny humor. Nie żebym zwalała na kogoś winę, z natury taka nie jestem, ale tym razem to naprawdę była jej wina. No bo co jest złego w tym, że chcę iść do koleżanki na noc? Tym bardziej, że ona zna i bardzo lubi Natalie. Więc nie wiem w czym problem. No racja, w sumie skłamałam, bo tak naprawdę wieczorem spotykam się z Jamesem, ale ona tego nie wie.

Po długich, męczących i dosyć głośnych negocjacjach, w końcu się zgodziła (jakby nie mogła od razu).

Jednak chyba wiem, dlaczego nie chciała mnie puścić. Rozmawiałam dziś z tatą przez telefon, stwierdził, że się rozwodzą, że nie ma sensu dłużej tego ciągnąć, skoro ani on, ani mama, nie są szczęśliwi. W sumie mogłam się tego spodziewać. Dawno temu zauważyłam zmianę w relacji, która ich łączyła, ale nie zwróciłam na to uwagi. Więc dziś mnie to zabolało. Zabolało bardzo, ale kiedyś obiecałam sobie, że będę płakać tak rzadko, jak tylko się da, więc stłumiłam emocje, jak zawsze, i wyszłam z domu.

Idę teraz brukowaną uliczką w stronę przystanku autobusowego. Nie przepadam jeździć komunikacją miejską. Tym bardziej, że zawsze trafiam na autobus wypełniony po brzegi spoconymi, narzekającymi, egoistycznymi ludźmi. Wkładam słuchawki do uszu i zatracam się w dźwiękach jakiegoś rockowego utworu. Przeważnie kiedy jestem wkurzona, słucham właśnie cięższych brzmień. Nie wiem, czy mi to pomaga, czy tylko podtrzymuje mój kiepski humor, ale robię tak zawsze i póki co, jeszcze nie popadłam w depresję, więc nie zamierzam nic zmieniać.

Maszeruję, rozmyślając o mojej mamie. Ma na imię Betty. Ja bym ją raczej nazwała Ice Qeen. Na co dzień jest zimną osobą, nieczęsto wyraża uczucia. Każda nasza rozmowa, kończy się kłótnią. Nie przyjedzie po mnie, kiedy nie mam jak wrócić do domu. Nawet nie zadzwoni, nie spyta czym wracam i czy jestem bezpieczna. Ostatnio szłam w deszczu, nie, w zasadzie w ulewie, całe sześć kilometrów, bo mama nie chciała wsiąść do samochodu i po mnie podjechać. Jeśli czegoś mi zabrania, to nie dlatego, że się martwi, że chce dla mnie dobrze; zabrania dla samej zasady, ona jest matką i ona rządzi. Dlatego wolę rozmawiać o czymkolwiek z tatą. Bardzo go kocham. Chciałabym móc to samo powiedzieć o mamie, ale nie potrafię. Jeśli by się dłużej zastanowić, to może ją kocham. Nie za to co robi, lub czego nie robi, ale tylko dlatego, że jest moim rodzicem. Tak 'dla zasady'.

Czuję, że po rozwodzie rodziców, będę zmuszona zamieszkać z Betty, ponieważ ojciec często jeździ w trasę. Nic na to nie poradzę, taką ma pracę.

Autobus jest jak zwykle spóźniony. Jak zwykle pełen obleśnych ludzi. Jak zwykle wjeżdża w każdą dziurę na drodze, bo przecież po co je omijać. Jak zwykle gdy tylko zatrzymuje się na właściwym przystanku, pędzę do drzwi - potrzebuję tlenu. Cieszę się, że są wakacje, ale temperatury momentami są nie do zniesienia.

Szybkim krokiem idę do mieszkania Natalie. Dzwonię do domofonu.

- Hej Nana, wyjdziesz na moment? - pytam, gdy słyszę ją przez głośnik. Czekam jakieś 20 sekund.

- Cześć. Co tam? - podchodzi i mnie przytula.

- Okay. Zacznijmy od tego, że, mało prawdopodobne, wiem, ale gdyby moja mama pytała, to jestem u ciebie na noc. Musisz mnie kryć - odpowiadam.

- Aż boję się spytać, ale chyba taki mam obowiązek; co będziesz robiła i dlaczego nie powiedziałaś mamie prawdy?

- Ponieważ spotykam się z Jamesem. Wiem, że go nie lubisz - zaczęłam tłumaczyć, widząc jej minę - ale wiem też, że mama nie lubi go jeszcze bardziej niż ty. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, ufam ci i przepraszam, że proszę o kłamstwo. Nie pochwalasz tego, rozumiem, ale zrób to dla mnie.

- Dobrze wiesz, że to zrobię. Od tego tu jestem. Tylko bądź ostrożna. Nie chcę, żebyś przez niego cierpiała. Znowu. Już kilka razy wykręcił ci niezły numer.

- Dzięki! Kocham cię! - krzyczę, znów się przytulamy i w podskokach kieruję się na zachód. W stronę Jasona, mojej randki. Dziwnie tak o tym myśleć. Randka. Nigdy nie chodzę na randki. A już na pewno nie wpadłabym na to, że mogę na nią iść z moim byłym chłopakiem.

Wybrałam krótszą drogę, ponieważ i tak byłam już spóźniona. Maszerowałam szybkim krokiem przez dosyć nieprzyjemne wizualnie osiedle, znów włożyłam słuchawki do uszu i zupełnie wsłuchałam się w słowa piosenki Nothing Left To Lose. Nie traciłam jednak czujności. Chociaż wiedziałam, jak nikłe są szanse, że coś mi się stanie, ściszyłam muzykę i rozglądałam się na boki. Nic się nie działo, wszędzie pustki. Żadnych dzieci bawiących się na placu zabaw, żadnych starszych osób chcących po prostu zaczerpnąć świeżego powietrza, żadnego bezpańskiego psa biegającego bez celu, żadnej żywej duszy. Tylko ja. I bloki dookoła. Poszarzała i odpadająca różowa farba bynajmniej nie wyglądała zachęcająco. Przyspieszyłam jeszcze kroku. Coś tu nie pasowało. Dlaczego tutaj jest tak cicho? Dlaczego jestem sama?

HopeWhere stories live. Discover now