~ rozdział VII ~

6 0 0
                                    

JAMES

Wysiadłem z samochodu i włączyłem latarkę w telefonie. Nie stoją tu żadne latarnie, więc było ciemno jak w dupie. Nasze szanse na odnalezienie Hope z każdą chwilą malały. Szliśmy trasą, którą prawdopodobnie maszerowała wcześniej dziewczyna. Jej matka w akcie desperacji zaczęła wykrzykiwać jej imię. Była to najgorsza rzecz, jaką mogła w tej chwili zrobić, ale postanowiłem nie zwracać na to uwagi. Hope i tak tu nie było, więc co za różnica.

Nagle dostrzegłem coś na ziemi. Były to douszne słuchawki w kolorze ciemnego fioletu. Hope takie ma. Bądź miała, bo jestem pewien, że należały do niej. Nie widziałem takich u nikogo innego, a już na pewno nie w takim małym miasteczku jak nasze. Podbiegłem do pani Davies i pokazałem swoje znalezisko. Wzięła słuchawki do ręki i przycisnęła je do serca. Następnie oznajmiła, że natychmiast jedziemy na policję. Może do tej pory miała jeszcze nadzieję, że to wszystko okaże się nieprawdą, ale teraz wszyscy wiemy, że to nie żarty.

Siedzieliśmy na komisariacie dobre dwie godziny, wciąż pytali nas o to samo:

- Kiedy to się stało?

- Między dziewiętnastą, a trzecią trzydzieści.

- Jak wygląda dziewczyna?

- Wysoka, krótkie, ciemno-brązowe włosy, szare oczy.

- W co była ubrana?

- Wytarte jeansy, biały T-shirt, szary sweter, czarne trapki.

- Kto ją porwał?

- Nie wiem.

- Czy miała ostatnio jakieś problemy?

- Oczywiście, że nie.

- Nie kłóciła się z nikim? Nie miała żadnych wrogów?

- Nie, skądże, na pewno nie.

Dodatkowo każdy z nas musiał zrelacjonować przebieg wydarzeń, począwszy od poprzedniego wieczoru, aż do teraz.

Na koniec zbyli nas tylko zwykłym "Zajmiemy się tym".

Kiedy pani Davies w końcu odwiozła mnie do domu, zbliżała się siódma rano. Poszedłem prosto do swojego pokoju, położyłem się w ubraniach, chcąc chwilę odpocząć, ale musiałem zasnąć, ponieważ kiedy otworzyłem oczy, mama siedziała obok mnie na łóżku i lekko ocierała moje mokre policzki. Płakałem przez sen. Jak dziecko.

Hope, gdzie jesteś?


HOPE

Ocknęłam się i pierwsze, co ujrzałam, to Jim stojący za zamkniętymi drzwiami. Widziałam go przez kraty. Już nie byłam tak zdezorientowana, jak wtedy, gdy obudziłam się tutaj wcześniej.

- Nie sądziliśmy, że z ciebie takie ziółko. Najpierw, nie patrząc na to, że nas była dwójka, że jesteśmy więksi i silniejsi, zaczęłaś z nami walczyć. A potem nie posłuchałaś Roba, wiedząc, że to się może źle dla ciebie skończyć. Jestem pod wrażeniem, myślałem, że będziesz bardziej... Hm... Potulna - odezwał się cicho Pierwszy.

- Muszę siku - odpowiedziałam.

Naprawdę musiałam skorzystać z toalety, ale chciałam również mieć jakieś obeznanie w sytuacji i moim położeniu.

Jim wyciągnął swój telefon z kieszeni i zadzwonił do Roba. Zaczął wyjaśniać sytuację, ale miałam wrażenie, że po prostu czeka na jego pozwolenie. Kiedy skończył rozmawiać, rzucił zwykłe "Chodź" i otworzył mi drzwi. Nie chciałam uciekać. Przynajmniej nie teraz. Szłam powoli, kulejąc na lewą nogę, mając ograniczone pole widzenia, przez spuchnięte oko, nie mogłam oddychać przez nos, zatkany zaschniętą krwią i bolało mnie biodro przy każdym gwałtowniejszym ruchu.

Nie żebym narzekała. Jest spoko.

Jim prowadził mnie dosyć długim, ciemnym korytarzem. Wyglądało na to, że byliśmy w jakimś bloku, ale oprócz mojej celi, były tylko dwie pary drewnianych drzwi, zamkniętych na kłódkę. Trochę tu śmierdziało, lecz, na moje szczęście, nie rozkładającymi się zwłokami. W sumie nawet nie wiem, jak pachną gnijące ciała, ale na sto procent nie tak.

Zaczęliśmy wspinać się po wąskich, stromych schodach. Jednak nie byliśmy w bloku. To był chyba zwykły dom; duży, przypuszczalnie wielorodzinny, wydawał się opuszczony, ale nie byłam pewna. Według moich spostrzeżeń weszliśmy na pierwsze piętro, potem skręciliśmy w prawo, przeszliśmy pare metrów i Jim zapukał w drzwi po naszej lewej stronie. Rob chyba nie spieszył się z wpuszczeniem nas do środka, bo staliśmy przed wejściem dobre kilka minut. Byłam o krok od posikania się w gacie, kiedy w końcu otworzył nam drzwi.

- Gdzie łazienka? - krzyknęłam od razu po wepchnięciu się do jego mieszkania.

- No tam - powiedział i wskazał ruchem głowy jakiś nieokreślony kierunek.

Zaczęłam więc zaglądać do wszystkich pomieszczeń po kolei. Nie znalazłam w żadnym z nich nic specjalnego. Sypialnia, gabinet, kuchnia, no i w końcu łazienka. Zatrzasnęłam drzwi i usiadłam na kibelku.

- Mogę wziąć prysznic? - spytałam.

- Nie.

- Czyli co, nie mogę się w ogóle myć?

- Dokładnie.

- Biedny Jim, będzie musiał mnie pilnować całe dnie, a ja będę miała taki cudowny zapach potu i upokorzenia, a w dodatku...

- Zgoda, byle szybko.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Zastanawiałam się, czy nie wyprać sobie ubrań w zlewie, ale nie miałyby szansy nawet wyschnąć w tej wilgoci na dole. Zrezygnowalam z tego pomysłu, rozebrałam się i postawiłam stopy na zimnych kafelkach. Z początku chłodna woda, stawała się coraz cieplejsza, aż w końcu stałam pod strumieniem gorącej wody, wyciskając na rękę trochę męskiego żelu pod prysznic, którego zapach mnie urzekł. Naprawdę bardzo ładny. Znalazłam jakiś czysty ręcznik w szafce, wytarłam się i skupiłam uwagę na moich licznych siniakach. Wyglądały teraz lepiej, niż przed kąpielą, ale kiedy ich dotykałam, bolało tak samo. Opuchlizna pod okiem nieznacznie zeszła i już tak nie kuleję. Ubrałam moje niezbyt czyste ciuchy i wyszłam z łazienki.

HopeWhere stories live. Discover now