Wskoczyłam za nim, bo perspektywa zamienienia się w "to coś" na zewnątrz nie była mile widziana.
-To... To... jest większe w środku.
-Tak.
-Ale jak?
-Technologia Władców Czasu.
-Też by mi się taka przydała. Miałabym torebkę jak Hermiona - zażartowałam, na co Doktor zaśmiał się. - Tak w ogóle to gdzie my jesteśmy? To twój statek kosmiczny?
-Tak, nazywa się ŁIZARD.
-Wizard? Jak "czarodziej" po angielsku?
-Nie, ŁIZARD - Ładny I Zaawansowany Antywrogi Radiowóz Doktora - na te słowa mężczyzny wybuchłam śmiechem. - No co, musiałem coś wymyślić. To tylko nazwa mojego statku.
-Nie, no spoko. Dobra, a teraz kolejne pytanie z serii "Wkurzające pytania Magdy": Czemu to przypomina z zewnątrz londyńską budkę telefoniczną?
-Zakamuflowywacz się zepsuł. Znowu.
-Zakamuco? Nie mogłeś wymyślić jakiejś łatwiejszej nazwy, np. kameleon?
-Nie. Beznadziejna nazwa.
-Dlaczego?
-Zbyt ludzka.
Siadłam na fotelu i rozejrzałam się dookoła. Ściany były szare, chyba metalowe, wystawały z nich niebieskie, świecące półkule. Na przeciwko mnie stał jakiś panel z wieloma przyciskami i dźwigniami. Za nim stały drzwi. Zauważyłam, że w ścianach w niektórych miejscach bardzo cienkimi liniami obrysowane są (na oko prawie dwumetrowe) prostokąty, a mniej więcej w ich połowie, przy prawej krawędzi, są różnokszałtne dziurki. Trochę przypominały drzwi. Podłoga była z drobnej kraty, pod którą można było zobaczyć mnóstwo kabli. Zauważyłam też pod nią Doktora - kompletnie o nim zapomniałam.
-Co robisz? - krzyknęłam do niego.
-Naprawiam Zakamuflowywacz!
-Mogę ci jakoś pomóc? Tylko nie tak jak wtedy z tym pieprzem.
-Chodź do mnie.
-Którędy?
-Schody po lewej.
Zeszłam schodami w dół. Z góry zwisało mnóstwo kabli, niektóre były przyczepione tylko jednym końcem, inne dwoma.
Jeden kabel był gruby, przytwierdzony do sufitu dwoma końcami tworzył coś jakby hamak, na którym siedział Doktor. Swoim ultrasonicznym długopisem majstrował coś przy innych kablach.
-Jest jedna, jedyna rzecz, w której człowiek może pomóc Władcy Czasu naprawiającemu Zakamuflowywacz. Łap! - powiedział, po czym rzucił mi coś metalowego. Miało kształt chmurki, z której wystawał króciutki pręt.
-Co mam z tym zrobić?
-To jest klucz. Musisz znaleźć w ścianie ŁIZARDa drzwi, do których pasuje klucz, a następnie zrobić mi kawę.
Więc miałam rację - to w ścianie to drzwi.
-Kawę?
-Kawę.
Nie pytałam o nic więcej i pomknęłam na górę. Drzwi było więcej, niż wydawało się na początku. Naliczyłam już 24, a nigdzie nie było dziurki w kształcie chmurki.
25... 26... 27... 28... 29... 30... 31... Chmurka! W końcu chmurka! Trzydzieste drugie drzwi. Nieźle.
Wsunęłam kluczyk, który po chwili wyskoczył z powrotem w moje ręce, po czym drzwi otworzyły się na zewnątrz.
Weszłam do środka.
Znajdowałam się w wielkiej kuchni z drewnianą podłogą, ciemnobrązowymi wysepkami z jasnymi blatami, piekarnikiem... Wszystko było takie, piękne, czyste i zdawało się być nowe, lecz jednocześnie jakby nikt nie używał tego od wieków.
Moja opinia co do tego miejsca zmieniła się jednak po chwili, gdy chwyciłam czajnik stojący na kuchence. Jednak nie było tak czysto, dopiero teraz zauważyłam, że wszytko było zakurzone. Chwyciłam jakąś szmatkę, zamoczyłam ją w wodzie i przetarłam dokładnie czajnik i kuchenkę. Wstawiłam wodę i czekałam, aż się zagotuje, w międzyczasie szukając kawy. Była w małym słoiczku w szafce. Wyłączyłam czajnik, zaparzyłam kawę i wyszłam z kuchni. Drzwi automatycznie się za mną zamknęły.
-Magda, idziesz już? - krzyknął zniecierpliwiony Doktor.
-Lecę, pędzę! - odkrzyknęłam mu i pobiegłam schodami w dół.
-Ooo! Kawa! - wykrzyknął rozradowany mężczyzna, wziął ode mnie kubek i napił się.
-Tylko do tego było ci to potrzebne? Żeby się napić? - roześmiałam się.
-Też. Ale jej główny cel to naprawa Zakamuflowywacza. To musi być coś przygotowanego przez inną istotę niż Władcę Czasu.
-Ale dlaczego?
-Nie przeraź się, ale to pobrało od ciebie ludzkość, z jaką ją wykonałaś.
-Bardziej przerażające jest to, co dzieje się poza ŁIZARDem.
-No, w sumie to masz rację.
-I po co Za-ka-mu-fo-wy-wa-czo-wi - powiedziałam, sylabizując - kurde, jakie trudne słowo, moja "ludzkość"?
-Potrzebuje czegoś innego nic czasowości, żeby mógł dostosować się do otoczenia.
-Czekaj, czekaj. Coś tu jest nie tak... zdecydowanie nie tak. Dlaczego wszystko zrozumiałam? - zapytałam podejrzliwie.
-Cóż, to po prostu nie było trudne. A teraz patrz. Widzisz te wszystkie zwisające kable? - mówiąc to gestykulował jak Timon z "Króla Lwa", gdy wypowiadał swoją sławną kwestię "Poza to, co widać". Próbowałam powstrzymać śmiech, lecz to było silniejsze ode mnie.
-Powiedziałem coś śmiesznego? - spytał Doktor lekko zmieszany.
-Nie, nie. Mów dalej.
-No to, czy widzisz te zwisające kable?
-Ciężko ich nie zauważyć, skoro zwisają wszystkie.
-Chodzi mi o te, co zwisają jednym końcem, ale podoba mi się twój tok myślenia.
-Och, dziękuję - powiedziałam, po czym ukłoniłam się scenicznie. - Kontynuuj swoje mądrości.
-Muszę je po prostu wszystkie zanurzyć w kawie, a stanie się odrobina magii - ostatnie słowo wypowiedział tajemniczym tonem. - Musisz mi pomóc. Znaczy, nie musisz, ale będzie szybciej.
-Co mam zrobić?
-Ja będę świecił po kablach moim długopisem, a ty będziesz chodzić za mną i zanurzać je w kawie.
-Świecił? Nie ma na to jakiegoś supernaukowego określenia?
-Będę je parapolaryzował, jeśli wolisz - powiedział, po czym uśmiechnął się szeroko.
-Świecił - to było zdecydowanie lepsze pojęcie.
-Tak też myślałem.
Zaczęliśmy naprawę Zakamuflowywacza. Było to bardziej czasochłonne, niż myślałam. Miałam wrażenie, że już kolejny raz przerabiamy te same kable.
W końcu Doktor stanął z boku i z uśmiechem obserwował naszą robotę.
-A teraz patrz uważnie - powiedział szeptem.
Z początku nic sie nie działo, lecz po chwili dookoła kabli zaczęło latać coś, co przypominało maleńkie niebieskie świetliki. Krążyły wokół nich i podnosiły je do góry, a następnie przytwierdzały je do sufitu. Towarzyszył temu niesamowity blask, jakiego chyba jeszcze nikt nie widział.
-To... To jest piękne - powiedziałam.
-Tak, wiem! - wykrzyknął Doktor. - Ale chyba nie zamierzamy tu siedzieć całą wieczność, gdy Ziemia jest opanowywana Saraparitoliusów, prawda?
-No tak.
Zaczęłam kierować się w stronę wyjścia.
-Ejejejej! Stój! - krzyknął Władca Czasu.
Zatrzymałam się i odwróciłam w jego stronę. Patrzył na mnie jak na idiotkę.
-Chyba nie zamierzasz wyjść z ŁIZARDa, kiedy na zewnątrz czekają Nasenni? - zapytał.
-Ach, no tak. Pewnie uważasz mnie teraz za najgłupsze stworzenie na świecie. Albo i nawet we wszechświecie - zaśmiałam się.
-Nie, nieprawda. I tak jesteś moją najmądrzejszą towarzyszką.
-Po pierwsze: "twoją towarzyszką"?
-Towarzyszysz mi w tej chwili.
-No dobra, niech będzie. Po drugie: Serio?
-Serio, serio.
-A tak z czystej ciekawości - ile towarzyszy miałeś do tej pory?
Doktor milczał przez chwilę, lecz nagle powiedział:
-Przetransportuję ŁIZARDa w bezpieczne miejsce. Powiedz mi, jakie jest najbezpieczniejsze miejsce blisko galerii.
-Hola, hola. Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
-A muszę? Cały czas odpowiadam na twoje pytania.
-Sam wcześniej przyznałeś, że ludzie zadają dużo pytań, a ja jestem człowiekiem. Poza tym ty jesteś, no wiesz, kosmitą. Nigdy nie widziałam takich rzeczy. Chociaż nie, jednak widziałam.
Nagle strasznie rozbolała mnie głowa. Zacisnęłam powieki i przycisnęłam dłonie do skroni, po czym usiadłam i położyłam głowę na kolana. Doktor już kucał, by mi pomóc, gdy ból ustąpił.
-Co to znaczy, że widziałaś?
-Nie, to chyba fałszywy alarm. Miesza mi się rzeczywistość z fikcją, wspomnienia ze snami. A ty dalej nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
-Chyba muszę powiedzieć trochę więcej. Nigdy nie miałem towarzysza, jestem tak jakby wyrzutkiem. Na Nasirii, jak nie w całym Derfomie, uważają, że Ziemia to przeżytek, że ludzie są do niczego - nie miłują planety, nie kochają siebie nawzajem, a ich technologia jest do bani i nie mają już żadnych szans. Na planecie Władców Czasu tylko nieliczni wierzą w ludzkość, lecz są oni tępieni. Ja uciekłem, niektórych zabito, innych wysłali do pracy, aby nie myśleli o Ziemi i zapomnieli o niej, a jeszcze innym wykasowali pamięć i zmienili w ludzi bez możliwości przemiany w drugą stronę - po tych słowach oo policzku Doktora popłynęła łza. Tylko jedna, pojedyncza łezka. - Bałem się mieć towarzyszy, bałem się kogokolwiek spytać. Strach był zbyt wielki, byłem zdany tylko na siebie. Później wszystko się zaczęło. Przez kilka lat śniłem ten sam sen - o dziewczynie w krótkich blond włosach, która śpi na brzegu lecącego przez wir czasu ŁIZARDa. Nie śni mi się już od dwóch lat. Sen o tobie. Siedem lat szukałem cię na całej Ziemi, by ostatecznie znaleźć za późno.
-Jak to "za późno"?
-Po zmianie wyglądu. Nie mam pojęcia, jak cię poznałem.
-Czemu ten sen zaczął śnić ci się siedem lat temu, skoro ścięłam włosy dopiero rok temu? Na dodatek nosiłam je tylko przez pięć miesięcy. A siedem lat temu miałam 13 lat, więc też raczej nie mogłam zostać twoją towarzyszką.
-Mój umysł dał mi czas na znalezienie ciebie.
Podczas, gdy próbowałam przetrawić informacje, statek zaczął się przechylać i ktoś dobijał się do drzwi.
-Wiesz co, nie chcę ci przerywać - zaczęłam - ale chyba musimy gdzieś odlecieć. Chętnie wysłucham twoich opowieści, ale teraz spadajmy stąd.
-Kobieto, zdecyduj się - mamy lecieć, czy spadać?
-Żartowniś w każdej sytuacji?
-To moja specjalność. A teraz szybko. Najbezpieczniejsze miejsce możliwie jak najbliżej tej galerii.
-Parking pod spodem!
-Nie znasz przypadkiem koordynatów?
-Niestety.
-Musisz możliwie jak najszybciej odpowiadać na moje pytania. Kontynent?
-Europa.
-Kraj?
-Polska.
-Województwo?
-Lubelskie.
-Miejscowość?
-Lublin.
-Dzielnica?
-Śródmieście.
-Ulica?
-Lipowa.
-Nazwa galerii?
-Plaza.
-Jest! Mam! Trzymaj się mocno, będzie niezła jazda.
Chwyciłam obiema rękami poręcz z napisem "Trzymać w czasie podróży". Nasirianin powciskał parę przycisków, pociągnął za kilka dźwigni i całą maszyną zaczęło trząść. Nie trwało to na szczęście zbyt długo.
Popatrzyłam na Doktora, a on uśmiechnął się i skinął głową na drzwi ŁIZARDa. Niepewnie do nich podeszłam, a gdy już miałam je otworzyć, ponownie zerknęłam na mężczyznę. On tylko się uśmiechał i wskazywał na drzwi.
-Nie ma nic na zewnątrz? Znaczy jakichś kosmitów albo innych strasznych rzeczy? - spytałam.
-Ej, nie jestem straszny. A tak na poważnie to nic tam nie ma. Teren jest czysty. Spójrz.
Doktor popchnął w moją stronę jakiś monitor, który tak był przyczepiony do filaru na środku panelu kontrolnego, że można nim było kręcić. Na szczęście był tam tylko pusty parking.
Uchyliłam drzwi i wyjrzałam na zewnątrz. Faktycznie, nikogo tam nie było.
-Wyłaź, masz zamiar cały dzień się tak czaić? - zapytał Doktor z nutką irytacji w głosie.
-Już idę, spokojnie. Po prostu nie byłam pewna, czy twoja kamerka się nie zepsuła.
-Ona nigdy się nie psuje. Nawet jeśli, to i tak bym cię uratował. Ze mną nie zginiesz. Skoro taki szaleniec jak ja przetrwał 383 lata, to ty na pewno umrzesz ze starości.
Przez chwilę panowała niesamowita cisza, a na twarzy Władcy Czasu pojawiło się zamieszanie.
-Nie miało to tak zabrzmieć, sorki - sprostował.
-Rozumiem, chciałeś dobrze. Czasem tak się zdarza, ale zostawmy to już w spokoju i chodźmy ratować świat!
Znowu zapanowała głucha cisza. Patrzyliśmy na siebie z Doktorem i wybuchnęliśmy śmiechem.
-Masz rację. Lepiej już chodźmy i nie róbmy z siebie większych idiotów.
Biegliśmy całą drogę do galerii, ale drzwi były zamknięte. Rozpaczliwie dobijałam się do środka, ale nic się nie działo.
-Głupie, głupie drzwi! Czemu muszą być automatyczne?
-Patrz i ucz się.
Doktor wyjął z marynarki swój ultrasoniczny długopis, a jego końcówka zaświeciła się na biało. Przyłożył urządzenie do złączenia przesuwnych drzwi i przejechał wzdłuż niego. Drzwi otworzyły się.
-Jak to zrobiłeś? - spytałam.
-Och, Po prostu jestem geniuszem i jestem niesamowity.
-Zapomniałeś jeszcze dodać, że jesteś niesamowicie skromny - zażartowałam.
Weszliśmy do środka. Pierwszym, co zobaczyliśmy byli opętani ludzie, którzy chcieli wyjść z zamykanych sklepów i restauracji. Stukali w szyby, jednak nie było to zwykle pukanie. Wszyscy byli zsynchronizowani i wystukiwali cały czas ten sam rytm: raz, dwa, przerwa, raz, dwa, przerwa i tak w kółko, i w kółko, i w kółko. To było przerażające.
Szliśmy w milczeniu, aż doszliśmy do Cleopatry. Zakażeni przyglądali się miejscu, w którym jeszcze niedawno stał ŁIZARD.
-Chodź - szepnął Doktor i chwycił mnie za rękę.
Zaprowadził mnie jakimiś tajnymi przejściami do Cleopatry. Podejrzewam, że nawet właściciel nie miał o nich pojęcia.
-Zostań tu, a ja spróbuję coś z tym zrobić.
Jak powiedział, tak zrobiłam. Siedziałam w ukryciu, a on wyszedł na środek i zaczął mówić.
-Witajcie Saraparitoliusowie! Nie mam zamiaru nic wam zrobić, poza tym, że odeślę Was na Saraparię. Znów chcieliście przejąć Ziemię, a nie powinniście. Daję wam szansę - możecie opuścić tę planetę bez bitwy. Proszę Was o to. Nie dotykajcie Ziemi!
Co tu się właśnie stało? Nie wiem, czy to przypadek, czy przeznaczenie, czy jeszcze jakieś inne popapraństwo, ale zaczynam się bać. Najpierw ta piosenka, która włączyła się rano*, teraz słowa Doktora, które znaczą to samo. Chyba zgłupiałam.
Nasenni najwyraźniej nie mieli zamiaru słuchać Doktora, bo zaczęli się do niego przybliżać, raczej nie w celu przytulenia go lub czegoś podobnego. Nasirianin zaczął się wycofywać, aż wpadł na stolik, a Saraparitoliusowie otoczyli go. Nie miał już gdzie uciekać. Myślałam, myślałam, aż w końcu się namyśliłam - Nasenni, sen...
Zaczęłam śpiewać "Idzie niebo ciemną nocą", czyli moją ulubioną kołysankę, którą w dzieciństwie śpiewała mi mama. Podziałało. Nasenni zasnęli, a Doktor po cichu wycofał się.
-Spadamy stąd - oznajmił, szepcząc.
Na paluszkach ruszyliśmy w kierunku wyjścia, po czym puściliśmy się w te pędy.
Na parkingu Plazy nie było jednak ŁIZARDa, tylko nowy model Škody. Spojrzałam na Doktora przerażona.
-Doktorze, o co chodzi? Gdzie zniknął ŁIZARD?
CZYTASZ
Tajemniczy Władca (Doctor Who)
Научная фантастикаNazywam się Magdalena Mróz. To jest historia o tym, jak zmieniło się moje życie po poznaniu jednego, tylko jednego człowieka, chociaż, co do tego ostatniego, nie jestem w stu procentach pewna. Zwykły i niezwykły, stary i młody, wesoły i smutny - ws...