Rano obudził mnie niezgrabny warkot samochodu Charliego, który przyjechał do Billego.
Z Dżejbajbom i Biczem postanowiliśmy wybrać się na spacer. Bicz wyglądał już jak 15 letnie dziecie, ale wciąż był moim małym, urodzym Biczątkiem i co z tego, że naszczał Charliemu w buty, przecież to szczyny, a nie kał.
Spacerowaliśmy nieopodal klifu, który niezgrabnie wystawał z równej krawędzi powierzchni majestatycznego brzegu nad morzem które było bardzo ładnym morzem. Lecz nagle Biczątko zaczło hałaśliwie hałasować swym szczekaniem
-Biczku mój, cóż się stałooo?
-szczek szczek mader faker
-Co? Billy jedzie rozpędzony na swym wózku inwalidzkim z Charlim na kolanach?
-ja, ja wol
-Banzaiiiii- krzyknął Charlie.- Tylko widziałam jak spadają ponuro w przepaść, to było takie traumatyczne, że aż popuściłam klocka w gacie.
Dżejbajba natychmiast skoczył za nimi, ale było za późno. Pozostała po nich tylko kartka z niezgrabnie napisaną informacja
Droga Belo, nie mogliśmy dłużej udawać! Bardzo sie kochaliśmy z Billym a fakt o tym, że jesteś z Dżejbajbom mógł zniszczyć nasz długoletni związek. Kij ci w sromiło.
Pozdro, tfuj lowli ojciec!