Było już po bitwie, a cała nasza rodzinka - ja, Dżekus, Bicz, Renesra, mój były czyli Edłord, Geja i Łajnuk - jadła sobie śniadanko w naszej małej jak moje iq kuchni w już nie domku Czarliego. Ja jadłam swoją codzienną porcję płatków, Dżejbajba wpierdzielał jeszcze żywą krowę, Marmurowy Pedał pił koktajl z dzikich wiewiórek, Bicz był zajęty pochłanianiem drugiego worka psich churpek, Renesra dystyngowanie przeżuwała w swoich pomalowanych ustach jakąś kość (chyba udową), Geja i Łajnuk akurat kończyli jedzenie dziewicy.
- A może byśmy tak wybrali się do parku rozrywki? - zaproponowałam
- Szczek szczek madafaka! - zachwycił się Bicz
- Pojedziemy do Dojczów do Hajde Parku
Renesra i Edłord już nie mogli się doczekać tunelu miłości, a moje wnuki marzyły o skokach z klifu na bandżi, co było gówną atrakcją tegoż parku. Wyjechaliśmy moim samochodem. Waliło w nim stęchłym szczurem rozkładającym się pod pralką z gównem, ale YOLO. Po kilku godzinach jazdy, moja fura padła. A to kał! Jak to mogło się srać?! Przecież dopiero go kupłam! Mówi się trudno i idzie się dalej. Trzymając się tego motta zaprzęgliśmy Bicza, teraz on będzie ciągnął nasze auto, przecież z niego taki silny chłopak! Usadziłam swoje krągłe poślady na masce tej kupy gówna - moim samochodzie. Na znalezioną w torebce Renesraki wędkę zahaczyłam psi przysmak, po czym wyciągnęłam ją przed siebie by przysmak wisiał metr on nosa Bicza. Bicz, chcąc dogonić churpka, biegł ile sił w kopytach. Pędzilim prawie pińset kilosów na godzinę, a podróż zapowiadała się nudna i długa.
Nagle natknęliśmy się na duży ocean, który był duży. No tak! Zapomniałam! Amerykę i Dojcze dzieli ocean. Ale ze mnie głuptas! Jakoś musieliśmy jednak przepłynąć. Renesra musiała poświęcić swoje nowe implanty, z których natychmiast zrobiliśmy łódkę. Nie mieliśmy wioseł, ale kopyta Bicza z przywiązanymi reklamówkami z biedronki spisywały się nawet lepiej.
- Może zaśpiewamy? - zaproponowałam
- Szczek szczek madafaka! - zachwycił się Bicz
JUR DE LAJT JUR DE NAJT JUR DE KOLOR OF MAJ BLAD JUR DE KJOR JUR DE PEJN JUR DE ONLI FING AJ ŁANA TACZ NEWER NOŁ TAT TYS KUD MIN SOŁ MACZ... SOŁ MACZ... SOŁ LOW MI LAJK JU DU LOLOLOW MI LAJK JU DU... TACZ MI LAJK JU DU TATATACZ MI LAJK JU DU!
I tak sobie śpiewaliśmy, w oddali tonął jakiś statek, a na horyzoncie krążyły mewy. Następnego ranka dopłynęliśmy do Dojczów. Park był akurat tam, gdzie zacumowaliśmy implantową łódź. Edłord i Renesra pognali do tunelu miłości jakby ich przycisło, Bicz wpierdzielał już trzeciego kebaba, a ja z moim lubym i wnukami poszliśmy na największego rolerkostera. Usiedliśmy w ostatnim wagoniku. Kolejka ruszyła w górę, pięła się tak wysoko jak sięgał pobliski klif nad brzydkim morzem, które było brzydkie. I nagle ziu w dól! Wiu ziu na boki! Kolejka przyspiesza, miota nią jak szatan! Szast prask łapucapu ziu fru iiiiiiii. Świat wirował, wjeżdżaliśmy właśnie na pętlę i nagle... poczułam coś w moim brzusiu pimpusiu... tak, dostałam srakę. Ludzie bledli z przerażenia (bo chyba nie od smrodu?). Natomiast moje wnuki i Dżejbajba piszczeli z radości, gdyż tylko dodałam nam prędkości. Przejażdżka zakończyła się tak szypko że asz strah. Ku mojemu zdziwieniu reszta ludzi pobiegła w stronę klifu i rzuciła się z niego! Ale z nich odważniaki, żeby tak bez liny? Co kto lubi.
Przechadzalismy się jeszcze po parku, kiedy nagle ujrzałam istne cudo!
- Łajnuk, chciałbyś tam iść? - wskazałam na wielki czarny niepokojący samochód z napisem "wóz do porwania Łajnuka. Własność Aro Ma Z Garo."
- Ja żem nwm, sie cykam troszku.
- Nie bonć ciota, masz krew dziadka w genach. - zachęcił Łajnuka Dżejkus
Łajnuk naprężył swoje wątłe bicepsiki i ruszył najbardziej męskim chodem, na jaki go było stać... czyli wyglądał jak skończona sraka, ale i tak byłam z niego dumna. Wsiadł do samochodu, nic nie zapowiadało katastrofy. Zrazu auto odjechało. KTO BY SIE TEGO SPODZIEWAŁ? Jakiś cwel porywa mojego wnuka!
- BIIIIIIIIIIIIIIIIIIIICZ, DO NOGI! - krzykłam
Niestety, Bicz zjadł tyle kebabów, że tocząc się do nas, utkł między latarniami. Dżejbajba biegł za wozem, ale nie mógł go dogonić, bowiem był pozbawiony żyrafich kopyt. Ja sama również nie mogłam nic zdziałać! Głowa kuca daje -69 do aerodynamiki, poza tym moja moc już ze mnie uszła.
Staliśmy tylko niczym skończone kały do kwadratu. Patrzyliśmy jak samochód oddala sie w dal i znika w oddali. W moich oczach zalśniły łzy...