Ostatni dzień w szkole Adama Rogers'a. Chmara studentów zebranych na dziedzińcu dzieliła się na dwie grupy-niedoszłych absolwentów: którzy myśleli o końcu ich męki, wiecznego bezsensownego zakuwania, momentu w którym wreszcie będą niezależni. Pomijając jednak fakt, że nie tak łatwo znaleźć pracę. I druga grupa wzruszonych, rozklejających się ludzi, do których Hunter nie należał, rzadko czym się przejmował. Widział przed sobą jasno wyznaczony cel. Operator śmigłowca. Pracował w wolnym czasie, żeby uzbierać na coś o czym marzył od dziecka. Kurs nie należał do tanich, a nie marzył mu się wyłącznie pilotaż.
Wreszcie, „Hunter Roosvelt" nazwisko zostało wyczytane. Chłopak ruszył dumnym krokiem ku wręczanemu świadectwu. Dziesiątki oczy wpatrywały się w niego z różnych stron. Staną przy mikrofonie lekko zdenerwowany, nie chciał pokazywać stresu przed tak dużą publicznością. Tego dnia wiedział, że należy coś powiedzieć.
-Chcę podziękować wszystkim wspaniałym ludziom, nie muszę wam tłumaczyć z jakiego powodu. Kocham was i kocham tą szkołę, nie spodziewałem się, że tak wpłyniecie na moje życie. Chcę podziękować szczególnie profesor DevilDooper, za prowadzenie ciekawych wykładów i zachęcenie mnie do nauki.
Zszedł ucieszony, widownia klaskała z uznaniem. Rodzice byli zadowoleni z przemówienia.
-Koniec szkoły! W końcu! –krzyknął radośnie do młodszego brata.
-I tak będziesz tęsknić za tą ruderą, jeszcze 2 lata i czeka mnie to samo. -stwierdził Mike widząc z powrotem Huntera.
-Może kiedyś zdasz! Dobra No chodź wracajmy do domu!
Wszyscy usadowili się wszyscy w zielonym samochodzie, zwanym pieszczotliwie "gekonem" z powodu jego kolorystyki. Jasno-zielony lakier samochodowy w połączeniu z nieco ciemniejszą tapicerką doprowadzał chłopaka do szału. Miał już dosyć. Zielony był motywem przewodnim większości rzeczy. Miał wrażenie, że jedynym warunkiem, którym kierowała się jego mama przy zakupie czegokolwiek był kolor zielony. Kiedy był jeszcze dzieckiem na wyprawach do lasu często miewał problemy ze znalezieniem mamy. Wystarczyło, że oddaliła się na kilkanaście metrów.
Tuż przed odjazdem Haley Cox, piękna niebiesko oka, przychuda blondynka wskoczyła do auta rodziny Roosveltów. Pocałowała Huntera delikatnie w policzek.
-Ładne masz włoski mój włochaczu. -szepnęła mu za uchem, przywitała się z resztą i zaczęła opowiadać o tym jak cieszy się, że niedługo będzie lekarzem.
-Radiolog dobra praca, czas tak szybko mija zaraz mi się pożenią chłopaki. -odparł ojciec Huntera. Haley była dobrym materiałem na żonę, czasami po głowie chłopaka krzątały się różne myśli i zamiary.
Gdy już wrócił do domu, pierwszym co zobaczył po wejściu do swojego pokoju był mały stolik ustawiony na jego środku. Czekał tam na niego przygotowany przez matkę wytrawny obiad, jakiego nie miewała w zwyczaju robić. Pizza, liczne desery i przekąski zapełniały dziwnie ustawiony stolik. Jedzenie było w różnych miejscach, w którym jedzenie nie powinno się znajdować. Linki z cukierkami zwisały z żyrandolu i różnych przedmiotów. Panował tam dziwny wystrój, na dworze było już ciemno, jeden z pokoi tak zapełniono balonami, serpentynami i bibułą, że mimo zapalonemu światłu trudno było się domyślić jak pomieszczenie wyglądało wcześniej.
-Mamo, albo chcesz żebym ważył dwadzieścia kilo więcej i zrzucił je sprzątając to wszystko, albo jest tu jakieś biedne, znudzone wojsko do wykarmienia. Jestem zaskoczony, o co chodzi? -powiedział sarkastycznie ucieszony absolwent.
-Na masę, misiek! Imprezka z okazji ukończenia szkoły? -zza jego pleców wyjrzała Haley.
Nie długo później usłyszał przed domem ostre hamowanie i przeraźliwy pisk opon. Od razu wiedział, że to jego dobry przyjaciel Owen. Świrnięty saksofonista mający w zwyczaju hamować nie zważając na stan auta i niezadowolenie mieszkańców. Hunter wyjrzał przez okno, a stara zardzewiała, czerwona furgonetka jaką przyjaciel jeździł stała przed domem. Otworzyła się tylna skrzypiąca klapa samochodu. Z bagażnika wyskoczyło kolejno dwóch, najlepszych kumpli Huntera i trzy dziewczyny, które średnio kojarzył z widzenia. Przyjaciel wparował do środka, a za nim reszta. Owen zapoznał go z dziewczynami.
-Masz zielsko? -nie wytrzymał musiał zapytać przyjaciel.
-Nie mam, mogłeś powiedzieć wcześniej. Nie wiedziałem o niczym. Byłem pewny, że wyskoczymy gdzieś na miasto. -zdziwił się.
-Ni przejmuj się.- zapewnił-Spokojnie .Pytam dla picu, przecież ja mam.
Wszyscy usiedli na podłodze w okół miski pełnej różnych rodzajów chipsów, w ciemnym wystrojonym pomieszczeniu. Do późna grali w butelkę, rozmawiali o przyszłości i o wszystkim o czym można było wymienić kilka ciekawych zdań. Haley i wymakijażowane koleżanki zapakowały się do łóżka dość wcześnie. Zmęczony domownik nie zastanawiał się dlaczego nie śpi w swoim łóżku, ani czy jego prześcieradło będzie rano całe wysmarowane substancjami jakie dziewczyny nakładają na twarz.
Rano Hunter obudził się z dręczącym bólem, czuł się jakby ktoś gwałtownie potrząsał jego głową. Rozejrzał się po pokoju, nikt jeszcze nie zdążył się obudzić. Ledwo udało mu się przejść przez obrzydliwą pułapkę na drodze do drzwi. Jedzenie i piwo walało się wszędzie, ciężko było znaleźć czysty skrawek suchej posadzki.
-Nie potrzeba tłumu, aby urządzić małe przyjęcie, tłumu potrzeba żeby je posprzątać.- pomyślał. Idąc do łazienki z pokoju, w którym nocowała chmary pijanych, śpiących jeszcze ludzi. Usłyszał dziwny dźwięk. Był pewny, że jak zwykle wstanie pierwszy .Ku swojemu zdziwieniu zastał wymiotującego w łazience Mike'a. Przeszło mu przez myśl, że wczorajsza łapczywość i nieludzkie ilości piwa właśnie procentują.
-Ty też? Głowa mi pęka.-zdziwił się Hunter na widok brata.
Wychodząc jego stopa ślizgnęła się w kałuży wymiocin.
-Masz to posprzątać! Nie tak jak ostatnio! Albo inaczej zjem ci twojego ukochanego kota!
-Tylko nie Lizator! I ty masz siłę jeść?-wrzasnął Mike.
W stanie skrajnego obrzydzenia Hunter zabrał leki przeciwbólowe i zszedł na dół zostawiając brata samego. Chciał teraz tylko położyć się na kanapie i odpocząć. Najwyraźniej wczorajsza butelka za butelką trunków dały mu nauczkę. Przespał tam kilka godzin. Powoli trzeźwiejący kumple opuścili budynek zanim się obudził, na szczęści co zadziwiające posprzątali większość śmieci. Natychmiast pomaszerował w stronę lodówki gdzie czekał pozostawiony soczysty kurczak. W kuchni krzątała się jego mama.
-Mam dla ciebie niespodziankę. Postanowiliśmy, że sfinansujemy twój kurs pilotażu. Wiemy, że często o nim mówisz, i jak bardzo ci na nim zależy Zapłacimy za 60 godzin. Jutro pojedziesz z ojcem się zapisać.-powiedziała mama. Cudem znalazł siłę na oznaki podniecenia, skakał po całym domu jak napalona małpa, co nie przystawało dorosłemu.
ESTÁS LEYENDO
SOS HUNTER
RomanceMoże to tylko ten upór. Może błysk w jego oczach. Ona po prostu nie może tego znieść.