Rozdział.6.

13 2 0
                                    

Arivan wędrowała boso po lesie. Nie zwracała uwagi na szyszki i gałęzie pod nogami. Czuła się, jakby nie miała w nich czucia. Miała na sobie letnią czarno-szarą sukienkę, w której kiedyś sypiała. Włosy powiewały na delikatnym wietrze, a jej twarz miała rumieńce z chłodu. Mimo wszystko nie czuła zimna. Nic nie czuła. Chodziła, lawirując wokół drzew i patrząc na skupiska gwiazd na niebie. Dawało światło wraz z księżycem. Czuła się taka spokojna. Z każdym krokiem zostawiała zamek daleko w tyle. Wszystkie osoby. Ciała spalone po ostatniej bitwie. Vladimira, który okazał się dla niej jak brat. Lukasa, który zastępował jej ojca i na prawdę go tak traktowała. Rudowłosą przyjaciółkę, która warta była grzechu. I swojego ukochanego chłopca-Samuela. Tego o którego tyle walczyła. Zostawiła to wszystko za sobą. Widziała ich twarze w swojej głowie. Vlad jak zawsze z krzywym uśmieszkiem, opierał się o jedno z drzew. Obok niego stał Blackwell, który miał poważną minę, ale kąciki minimalnie unosiły się do góry. Emilia trzymała za rękę Marka i uśmiechała się do niej niewinnie, zerkając na ukochanego, który patrzył na nią z szerokim uśmiechem, mając przy sobie księżniczkę fearie. Był też Samuel, który trzymał się na uboczu. Zerkał tylko na nią, a jego mina była wyraźnie smutna. Starał się to zataić pod uśmiechem, ale widać było, że cierpiał. Stał prosto, a z jego pleców wyrastały ogromne skrzydła, które miały kolor złota z czarnymi końcówkami. Wyglądały tak bajecznie, a ona pamiętała jakie cudowne były w dotyku. Ścisnęło jej się serce na myśl o nim, ale nie zatrzymała się. Wciąż szła dalej, słysząc w oddali szum strumienia. Przechodziła niedaleko miejsca, gdzie pierwszy raz spotkała przywódcę wilkołaków. Pamiętała jego ostre spojrzenie, ale też lekki uśmiech. Nie był zły tylko dbał o stado. Rozumiała go.

Nieświadomie zwolniła kroku, zaczynając się wahać. Nie wiedziała czy dobrze zrobiła, wymykając się z pałacu. Była zdana na samą siebie mogła zginąć w każdej chwili. Ale co gorsza zostawiła tych wszystkich ludzi, którzy gotowi byli za nią umierać. Oni przysięgli stać za nią murem, a ona chronić ich, a zamiast tego teraz uciekała. Nie potrafiła, jednak zawrócić i wrócić. Za daleko zaszła i myślała, że jak ucieknie to Lucyfer zostawi całą resztę w spokoju. szukając jej. Nie mogła się bardziej pomylić.

Nagle zatrzymała się, słysząc odgłos łamanej gałęzi. Momentalnie odwróciła się na pięcie i w jej dłoni zmaterializował się miecz. Ustawiła się gotowa do ataku, ale wtedy ją zobaczyła. Broń wypadła z jej rąk i zniknęła. Dłonie opadły równolegle do ciała, a ona otworzyła lekko usta, patrząc na dorosła kobietę przed sobą. Stała pomiędzy dwoma sosnami z miłym uśmiechem na ustach. Miała na sobie długą, niebieską szatę, a jej długie włosy były zaplecione w warkocz, który spoczywał na jednym ramieniu. Wyglądała dużo młodziej, niż wtedy kiedy ostatnio ją widziała. W noc przed jej śmiercią.

- Mamo - szepnęła łamiącym się głosem i rzuciła się biegiem w jej stronę.

Wpadła w jej ramiona i zarzucając dłonie na szyję, wtuliła w nią. Zamknęła oczy i wdychała znajomy zapach fiołków i innych kwiatów. Tak bardzo tęskniła za nią. Potrzebowała jej w tych trudnych chwilach, a była zdana tylko i wyłącznie na siebie. Brakowało jej mamy.

- Moja dzielna córcia - powiedziała kobieta i puściła ją. Arivan stanęła prosto i spojrzała matce w oczy, ocierając łzy. Czuła jak jeden kamień spadł z jej serca.

- Moja kochana Arivan - usłyszała męski głos gdzieś z boku. Obejrzała się i ujrzała mężczyznę, o krótkich ciemnych włosach i brązowych oczach. Uśmiechał się do niej ubrany w podobną szatę co mama dziewczyny. Rzuciła się w jego stronę i przytuliła, czując jak kolejny ciężar spadł z jej serca.

- Tak bardzo tęskniłam - wyszeptała mu do ucha, a ojciec przytulił ją mocno do siebie.

Po chwili odstawił ją na ziemię, a ona spojrzała na oboje z nich. Matka Wybranej podeszła do nich i z uśmiechem, patrzyła na córkę.

Nienarodzeni Cz.II :PrzetrwanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz