Rozdział.12.

3 0 0
                                    

          Lucy szła wolnym krokiem, ubrana w krótkie, niebieskie spodenki i czarną bluzkę na ramiączkach. Jej krótkie, blond włosy były rozpuszczone, a twarz bez makijażu. Wilkołaki nie lubiły się malować i ona nie stanowiła wyjątku. Wolała swoje osobiste piękno, a do brzydkich nie należała.

W dłoniach miała małe pudełeczko,owinięte papierem ze wzorem małych piesków. Urocze i chyba miało odzwierciedlać ich rasę.

Dziewczyna miała dobry humor pomimo ostatniej bitwy i kolejnego pogrzebu, który zakończył się godzinę temu. Nienawidziła takich uroczystości zwłaszcza, że pochowano kilkunastu likantropów, a w tym trzech jej przyjaciół. Było jej ciężko, smutno i miała ochotę zemścić się na Upadłych, ale ojciec nauczył ją, że cierpliwość popłaca. Dlatego czekała i starała się myśleć pozytywnie, aby nie zepsuć tego dnia Wybranej. Chociaż pewnie ona nie miała teraz do tego głowy to Lucy poszperała w odpowiednich źródłach i znalazła datę urodzenia Ari. Wypadało to dokładnie dzisiaj i dlatego razem z resztą stada znaleźli odpowiedni prezent i szła teraz do sali ćwiczeń, aby jej go wręczyć.

Przechodziła akurat przez korytarz, gdzie większość mieszkańców to wampiry. Zaraz zaczęła się jeżyć i zrobiła się bardziej czujna. Może i był rozejm w trakcie wojny, ale ona i żaden inny likan nie ufały Dzieciom Nocy i dlatego zawsze spodziewali się najgorszego. Próbowała nie zwracać uwagi na wścibskie spojrzenia mężczyzn, aż natrafiła na jedno, które znała. Brunet stał przy ścianie i zerkał na boki. Widziała, że był zdenerwowany i dlatego podeszła do niego

- Samuel, coś się stało? - zapytała Lucy, stając przed nim. Podniósł na nią spojrzenie i uśmiechnął się lekko.

- Nie. Ten bufon wkurza mnie gadaniem - odpowiedział szorstko, zaplatając ręce na piersi i zerkając na bok, jakby czekał tylko aż ktoś wyjdzie zza drzwi.

- Valentaine? On każdego doprowadza do furii, ale trzeba to przemilczeć. Nie możemy pogorszyć teraz sytuacji i tak mamy za dużo problemów - powiedziała i uśmiechnęła się miło, odgarniając kosmyk włosów z twarzy. Chłopak skinął tylko głową i zamilkł na chwilę.

- Co tam masz? - zapytał nagle, patrząc na jej rękę, w której była paczka.

- Prezent dla Arivan - odpowiedziała od razu weselej i pokazała mu pudełko. Samuel otworzył szeroko oczy i wpatrywał się w nią, jakby chciał usłyszeć, że to tylko żart.

- Nie pamiętasz o jej urodzinach? - spytała zaskoczona Lucy.

- Wypadło mi z głowy. Dzisiaj 13 września? - zapytał dla pewności, a gdy ona skinęła głową uderzył się otwartą dłonią w czoło.

- Jaki ze mnie głupek? Jak mogłem zapomnieć? - pytał sam siebie i zaraz przeprosił Lucy, po czym pobiegł korytarzem bez słowa. Musiał jak najszybciej dać Arivan coś, co było dosyć piękne, aby dorównać jej w jakimś procencie.

Lucy patrzyła za nim chwilę, kiwając głową na boki z lekkim uśmiechem. Rozśmieszyło ją jego zdenerwowanie i zakłopotanie. Myślała, że wiedział i pierwszy wręczył jej prezent, a tu się okazało, że nie. Zdziwiło ją to, ale nie chciała tam dłużej stać, dlatego ruszyła dalej do sali ćwiczeń, która była już niedaleko.

Zobaczyła duże drzwi na końcu korytarza i nie zapukała nawet. Otworzyła je po prostu i weszła do środka. Od razu uderzyło ją jasne światło dnia, które wpadało przez szklane ściany. Następnie ujrzała młodą Nienarodzoną, która cała spięta stała na środku sali, a wokół niej wzrastały coraz wyżej korzenie drzew. Miała przymknięte oczy, a dłonie wyciągnięte przed sobą. Szeptała coś do siebie pod nosem i starała się równo oddychać. Naprzeciw niej stał Magnus, przyglądając jej się uważnie. Jego niebieski płacz miał przypalony dół, ale prócz tego był cały i zdrowy. Jego czarne włosy, postawione na żel miały dodatkowy brokat, a usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu, kiedy zobaczył młodą córkę Luki, swojego dawnego przyjaciela.

Nienarodzeni Cz.II :PrzetrwanieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz