8. Fuck you Smith

48 5 2
                                    

Z mieszkania wyszłam dwadzieścia minut przed ósmą i windą zjechałam na podziemny parking. Tuż po otwarciu metalowych drzwi ujrzałam starszego, niewysokiego mężczyznę, który jak tylko mnie zobaczył uśmiechnął się.

-Panienka Kendall?

-Po prostu Kendall, dzień dobry.

-Miło panienkę poznać, proszę mi mówić John.-Kiwnął delikatnie głową, a ja w duchu wywróciłam oczami.-Zapraszam, nie może się panienka spóźnić.

Zbliżyliśmy się do czarnego, wypolerowanego auta, który stał w bardziej oświetlonej części parkingu.
John stanął przy tylnych drzwiach samochodu, a gdy podeszłam otworzył je, zapraszając mnie do środka skinieniem dłoni.

-Potrafię otwierać drzwi...-Mruknęłam przywracając oczami.

-Nie wątpię.-odszedł pojazd i znów na mnie spojrzał.-Rozumiem, ze jedzenie my do panienki szkoły?

-Tak, jedźmy w kierunku...

-Wiem gdzie znajduje się panienki szkoła.-Przerwał mi z uśmiechem.

Droga zajęła nam piętnaście minut i gdy zostało mi niecałe pięć do pierwszego dzwonka przekroczyła próg szkoły.
Podeszłam do swojej szafki, a juz po chwili bylam miażdżona przez czyjeś szerokie ramiona. To mogła być tylko jedna osoba.

-Lucky zaraz wyciśniesz ze mnie obiad z komunii...-Mruknęłam z trudnem.
Ale gdy chłopak zrozumiał co powiedziałam odsunął się ode mnie z niesmaczoną miną.

-Dobra przekonałaś mnie Jenner.

Przewróciłam oczami i spakowalam potrzebne książki do mojej granitowej torby. Następnie razem z przyjacielem skierowałam się do sali od biologii.
Przed ostatnimi zajęciami postanowiłam zadzwonić do Johna.

-Już panienka skończyła?-Zapytał zaskoczony.

-Nie John, kończę normalnie. Nie musisz dziś po mnie przyjeżdżać. Wrócę z przyjacielem.

-Co na to Pan Styles?

-O niczym nie musi się dowiedzieć.

-Wiesz panienko w jakiej stawiasz mnie sytuacji? Nie mogę stracić tej pracy.

-Nie stracisz. Powiedz Harremu, ze normalnie mnie odwiozłeś. Wytłumaczę się, że wyszłam po południu.

-Niech panience będzie... Ale to jedyny raz.

-Obiecuję. Miłego dnia John.

Po moich słowach zakończyłam połączenie i poszłam na angielski.
Po dzwonku wyszliśmy z Lucky'iem z budynku. Od razu wstąpiliśmy do kawiarni po koktajle i usiedliśmy w kącie.

-Jak ci się mieszka?-W końcu dusił z siebie to pytanie. Widziałam, że cały dzień próbował ze mną o tym porozmawiać, ale zawsze się rozmyślał.

-Spędziłam tam dopiero jeden dzień. Jest w porządku, ale to dziwny człowiek.

-Spokojnie. Dla niego to też nowa sytuacja. Daj mu czas.

-Mam mu dać czas? Wiedział na co się pisze. Swoją drogą to podejrzane, facet nie ma żony, nie ma żadnej rodziny i nagle ma ochotę na dziecko? Nie uważasz, ze to nie jest normalne?
-Może chce Cię sprzedać?

Zakrztusiłam się słysząc słowa chłopaka?

-No co? Teorytecznie to możliwe... Po co facetowi z kupą hajsu jakiś bochor?

-Dzięki...-Wtrąciłam.

-Nie skończyłem. Wiesz czym on się zajmuje?

-Nie.

-No właśnie! Mało kto to wie. A ponoć to dobry biznes, popatrz tylko gdzie mieszka...

-Możesz skończyć? A co jeżeli to co mówisz jest prawdą? Boże jedyny on mnie sprzeda...-Poczułam jak robi mi się słabo.

-Nie sprzeda.

-Co?

-Ma firmę informatyczno-finansową.-Mruknął od niechcenia, a we mnie się zagotowało.

-Co?!

-Chciałem Cię trochę nastraszyć panienko.-Zaakcentował ostatnie słowo.
Musiał usłyszeć moją rozmowę z kierowcą.... To znaczy Johnem.
Wstałam wkurzona i skierowałam się do wyjścia. W biegu ubrałam swoją kurtkę. Wyszłam na ciepłe powietrze głęboko oddychając. Otworzyłam oczy i ruszyłam wzdłuż chodnika. Nie minęła minuta, a usłyszałam głośne, zbliżające się do mnie kroki. Dogonił mnie, dorównał kroku i szturchnął łokciem.

-Oj no Kendall nie obrażaj się... To tylko głupie żarty.

-Bardzo głupie.-Przytaknęłam nadal wkurzona.
Objął mnie ramieniem i pocałował w policzek, a na mi jej twarzy pojawił się mały uśmiech. Niestety nie potrafiłam się na niego złościć.

-Chodź, idziemy do mnie. Pokaże Ci jak mieszkam.

Powoli kiwnęłam głową i ruszyliśmy w odpowiednim kierunku.
Okazało się, że Lucky mieszka z cudowną rodziną. Ludzie naprawdę są kochani i niezwykłe kontaktowi.
Po wypiciu herbaty z wszystkimi domownikami poszliśmy na górę. Pokój chłopaka być duży i przytulny, jednak Lucky jako największy bałaganiarz na świecie musiał zepsuć cały nastrój.
Na ciemnym, grubym dywanie znajdowały się kupki ubrań chłopaka, gdyż miał on swój system prania i ubierania noszonych już rzeczy. Zależało to od tymczasowej jakości oraz zapachu danego materialu. Pościel leżąca na dwuosobowym łóżku, była niedbale rzucona na owe posłanie. Na karniszu lampki nocne, stojącej na malutkiej szafce nocnej wisiala skarpeta. Gdzie nie gdzie walaly się opakowania po jakimś kartonowym jedzeniu, od którego Lucky był uzależniony.

-Przytulnie tu...-zaczęłam z sarkazmem.

Jednak przyjaciel nie zważając na moje słowa położył się na łóżku. Nie minęła minuta, a wzięłam z niego przykład i zrobiłam to samo. Poczułam pod sobą mięciutki materac, jednak nie równał się on z tym, na którym obudziłam się tego ranka. Po kilkuminutowej ciszy panujacej miedzg nami usłyszałam skrzyp i po chwili ujrzałam blond czupryne nad swoją twarzą.

-O co ci chodzi?

-O nic, masz nową zmarszczkę.

-A ty zaraz będziesz miał nowego siniaka, nie mam zadnych zmarszczek kretynie.-Szybko podniosłam sie z łóżka i popędziłam do lustra widzacego przy drzwiach.
Zaczęłam przyglądać się swojej twarzy gdy po raz drugi tego dnia usłyszałam głośny śmiech przyjaciela.

-Wracaj królewno, żartowałem.

-Jesteś dziś nadzwyczaj wkurzajacy, ale w związku z tym, że chce zrobić Stylesowi na złość, pomeczę się tu jeszcze kilka godzin.-Mówiąc to zepchnęłam go z łóżka.
Przez następne cztery godziny non stop sobie dogryzaliśmy i biliśmy się. Było przyjemnie choć męcząco ale taki już jest Lucky, wkurzajacy i gadatliwy.

Nice choice [H.S.]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz