Rozdział 3.

51 12 0
                                    

"Są ta­cy, co nie pot­rze­bują no­cy. Ciem­ność pro­mieniuje z nich. "
~ Stanisław J. Lec

*****

     Dwóch mężczyzn weszło do mojego pokoju. Jeden zdarł ze mnie kołdrę i zepchnął z łóżka. Szybko się podniosłam. Rozejrzałam się i zauważyłam, że zostawili otwarte drzwi. W tym momencie dostałam mocny policzek i zachwiałam się do  tyłu. Nie iedziałam co się dzieje, ale musiałam stąd uciec. Przeskoczyłam na łóżko i kopnęłam jednego z mężczyzn w twarz, następnie skoczyłam na drugiego i się od niego odbilam. Poleciałam przed siebie. 

     Znalazłam się w całkiem ciemnym korytarzu. Gdy usłyszałam za sobą głośne tupanie wskoczyłam za najbliższe drzwi. Cała się trzesłam. Dopiero po chwili rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znalazłam. Moją uwagę przykuł tylko jeden element. Było to ciało rozciągnięte na ziemi w szkarłatnej kałuży krwi.

     Bałam się poruszyć. Moje ucho wychwyciło jakieś szmery i szelest materiału po prawej, a zza złotej kotary wylonił się człowiek. Rozpoznałam go dopiero po chwili. Caem. Miał twarz i ubranie umazane krwią. W jednej ręce trzymał nóż i właśnie wycierał go o, kiedyś zapewne białą koszulę.

     Modliłam się, żeby mnie nie zauważył. Próbowałam wyjść z tego krwawego pokoju, ale było już za późno.

- Reyne.  Miło, że wpadłaś. - serce scisnęło mi się ze zgrozy.

- Co... ty... zrobiłeś... - wydukałam z trudem przełykając ślinę.

- No co, nie poznajesz?

     Wbrew własnej woli podeszłam do trupa. Starałam się odwrócić wzrok, ale trzymała mnie jakaś diabelska siła. Gdy rozpoznałam mojego ojca,  krew zamarła mi w żyłach. Lęk wypełnił płuca i sparaliżował mięśnie. Słyszałam szumy, szepty umarłych i żywych. Zaczęłam biec. Byle dalej. Podłoga wydawała się falować i trząść.  Zapadła się, a ja razem z nią. To koniec.

                                                           *****

     Obudziłam się dosłownie zlana potem. Drzwi rzeczywiście były uchylone, ale sekundę później weszła przez nie uśmiechnięta Lizzie. Wielka taca na jej ramieniu zachwiała się niebezpiecznie.

- Hej Reyne, jak się spało? - położyła śniadanie na stoliku i zabrała wczorajszą. - Powinnaś była się umyć. Zabrudziłaś całą pościel. - dziewczyna podeszła do mnie i najwyraźniej widząc moją minę zaniepokoiła się:

- Coś się stało?

     Usiłowałam przybrać kamienny wyraz twarzy i poszło mi całkiem nieźle.

- Nic wielkiego. Po prostu zły sen.

- Okay, skoro tak, to mam do ciebię sprawę. Musimy cię wystroić. - oznajmiła, a oczy zaświeciły się jej  z podniecenia.

     Przez następne dwie godziny próbowałam się doszorować, a Liz wybrała mi porządną sukienkę. Ku mojemu rozczarowaniu w wielkiej garderobie, której, podobnie jak łazienki, wczoraj nie zauważyłam, nie znalazłyśmy żadnych spodni.

     Ostatecznie wybór padł na niezbyt dopasowaną małą czarną. Czułam się jak idiotka, cały czas próbując zakryć nogi, ale Lizzie stwierdziła, że wyglądałam wspaniale. Dowiedziałam się też czegoś pożytecznego, mianowicie miałam porozmawiać z gościem, który prawdopodobnie mnie kupił lub dostał i jak narazie, od którego zależało moje życie.

                                                              *****

     Mój stary znajomy - Marchewka zaprowadził mnie do dużego pokoju ze stołem pośrodku i dwunastoma krzesłami dookoła. Jak zdążyła mi przekazać Lizzie to Sala Rady, gdzie m.in. czeka miejsce na prezydenta. W każdej szanującej się posiadłości istniało takie pomieszczenie.

     Ochroniarz wskazał mi krzesło, a ja siadłam bez słowa. Pokój był pusty. Domyślałam się, że osoba, która ma przyjść po prostu robiła nam na złość, nie śpiesząc się zbytnio. Rudzielec podszedł do ściany i wcisnął jakiś guzik. Okna zaczęły zasłaniać metalowe żaluzje. Gdy zrobiło się całkiem ciemno zaczęłam się niecierpliwić.

- Długo jeszcze muszę tu siedzieć? - spytałam najmilszym głosem na jaki było mnie stać.

- Jeszcze chwila - odwarknął mój towarzysz. Chyba nie miał ochoty na rozmowę.

     Nagle na ścianie pojawił się jakby uciety cień jakiejś sylwetki.  Podskoczyłam wydając dziwny odgłos. Szarpnęłam ochroniarza za rękę, wskazując na postać.

- Spokojnie panno West - odezwał się męski, trochę zniekształcony głos.  - To tylko projekcja. - wyprostowałam się na krześle próbując ukryć strach.

- To z panem miałam rozmawiać? Pan mnie... kupił? - przez chwilę nikt się nie odezwał.

- Tak, można to tak nazwać, ale nie lubię tego sformułowania.

- A jakie panu odpowiada? - zapytałam z wielkim trudem opanowujac drżenie rąk.

- Zdecydowanie lepiej brzmi, jeśli powiemy, że się Tobą opiekuję. Chronie Cię Rayne.

- Przed czym? Przecież dałabym sobie radę w Bestolu.

- Przed Tobą - kontynuuje, nie zwracając uwagi na drugie zdanie. - Jesteś wyjątkowa.

- Nic z tego nie rozumiem - oparłam twarz na dłoniach i starałam się nie patrzeć w stronę mówiącego cienia. W głowie miałam mętlik.

- Można rzec, że masz umiejętności, których innym nawet nie przyszły by na myśl. Pomogę ci. Tutaj będziesz żyła normalnie, ale lepiej niż w Bestolu. Potem mi się odwdzięczysz. Wszyscy Cię zapamiętają. Maury ci pomoże. Pamiętaj Rayne, chronię cię.

     Po tych słowach obraz zniknał, ale cały czas dzwięczały mi w uszach ostatnie słowa: "chronię cię".

*****

Hej, jak wam się podoba? Jeszcze trochę i może się rozkręci.
Jeśli cokolwiek wam się spodobało, zostawiajcie gwiazdki. :*

Queen of Fire//Pani Ognia [wolno pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz