Rozdział 5.

37 6 0
                                    

Nothing can cool me down.

*****

     Lekcje minęły szybko. Na językoznawstwie poradziłam sobie tylko dlatego, że mama uparła się kiedyś, abym w Bestolu chodziła do szkoły i nauczyła się czytać.

     Prawie wszyscy - łącznie z nauczycielką - mówili w moim języku, ale zaczęłam także poznawać podstawy tutejszego, nazywanego Rahuskim. Pierwszy raz zobaczyłam też mapę pokazującą nasz kontynent. Znajdowały się na nim tylko trzy państwa: Bestol, Rahuss i Seertan. Dwa ostatnie toczyły bezustanną zimną wojnę.

     Na lekcji walki i zajęciach polowych nie robiliśmy nic ważnego, ponieważ nauczyciele dopiero dzielili nas na oddziały i grupy, co zajęło niemal cały przeznaczony na nie czas.

     Strzelectwo w ogóle się nie odbyło, ponieważ były to zajęcia indywidualne, a mój nauczyciel nie znał bestolskiego.

     Tak więc została mi tylko jedna lekcja, której dziwną nazwa zaczęła mnie zniechęcać. Anastasya była przy mnie przez cały dzień, ale  gdy skończyliśmy kolację, musiała się pożegnać. Z tego co zrozumiałam ona nigdy nie słyszała o takiej lekcji.

*****

     Stałam w pustej sali. To tutaj miały się odbyć zajęcia, tylko, że już późno, a nadal nikogo nie było. Usadowiłam się na krześle w rogu pokoju i postanowiłam czekać.

     Po pewnym czasie za oknami zapadł zmrok, a w sali zrobiło się ciemno. Drzwi w rogu zaskrzypiały. Zobaczyłam człowieka z mojego snu. Caem stał przede mną i ukazywał białe zęby w szyderczym uśmiechu.

- No co Rayne? Stęskniłaś się? - poczułam niesamowity gniew zgniatający mi wnętrzności.

- Co tu robisz? - zdziwiłam się słysząc mój kompletnie opanowany głos. Caem podszedł dwa kroki do przodu.

- Chciałbym ci pomóc.

     Złość rozprzestrzeniała się po moim ciele. Widząc tego chłopaka straciłam nad sobą kontrolę jak nigdy wcześniej. Czułam mrowienie w końcach palców.

- Pomóc? - wybuchłam. - Zdradziłeś mnie. Wysłałeś tu bez mojej zgody. Poza tym zrobiłeś coś mojemu ojcu, prawda? To wszystko twoja wina.

     Wyczułam smród spalenizny. Caem dalej się uśmiechał. Patrzył tak zuchwale. Jakby nigdy nie zrobił dla mnie niczego dobrego. Jakby był moim wrogiem od... zawsze.

     Twarz prześladowcy zaczęła się zamazywać i robić... pomarańczowa? To nie jego twarz. To ja. Paliłam się. Na prawdę. Jasne płomienie lizały moje ciało częściowo je zasłamniając. Uświadomiłam sobie, że powinnam krzyczeć. No więc zaczęłam. Tylko, że nie miałam powodów. Nic mnie nie bolało. Ani trochę. Ubranie spaliło się prawie całkowicie, a skóra... była żywym ogniem.

     Popatrzyłam na Caema, ale nie było go tam gdzie wcześniej, za to, zza drzwi wyłonił się bardzo przystojny mężczyzna.

- Okay. Spokojnie. - powiedział uspokajającym głosem. - Opanuj się. Zgaś płomienie.

     Jak do jasnej cholery mam być spokojna? Palę się! Jakby pod wpływem moich emocji płomienie buchnęły jeszcze mocniej sięgając twarzy. Było mi okropnie zimno.

- Opanuj się. - powtórzył blondyn podchodząc do mnie na wyciągnięcie ręki. - Nic się nie dzieje.

     Postarałam się odprężyć. Zapomnieć o wszystkim. Udało się. Upadłam na kolana próbując zasłonić się resztkami spalonych ubrań.

- Możesz przestać się gapić? - mój głos zabrzmiał nieprzyzwoicie cienko.

- Yhm... Jasne. Tu masz ubranie.

     Rzucił mi coś na kształt długiej koszuli i wyszedł. Miałam szczerą nadzieję, że nie będzie podglądał.

Przepraszam za błędy jeśli się pojawią, ale nie chce mi się znowu tego czytać... xd

Queen of Fire//Pani Ognia [wolno pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz