I won't let you go

450 19 5
                                    

Wytłumaczenie tego, że leżę teraz w swoim, a raczej należącym do Veronicii łóżku, było oczywiste. Zach był przekonany, że usnę. Czy to znaczy, że się przy nim nudzę? Absolutnie nie. Gdy z nim jestem ogarnia mnie niewytłumaczalna energia. Jestem żywa. Spojrzałam na zegarek, którego powieszono na jasnej, niebieskiej ścianie, nad drewnianymi drzwiami ze złotym zamkiem. Dochodziło do południa. Na moją twarz padły blade promienie słoneczne, a ja po prostu leżałam, niewzruszona. Chciało mi się siku, ale chęć pozostania pod wygrzaną kołdrą, trzymając głowę na zimnej poduszce, dzięki której się chłodzę wygrywała. Nagle obok mojej głowy, na szafce nocnej rozbrzmiał dzwonek w postaci piosenki "Sweater Weather". Wątpię, by ta piosenka kiedykolwiek miałaby mi się znudzić. Wymacałam prostokątny przedmiot i ze zdziwieniem spojrzałam na nazwę dzwoniącego; "Zach <3". Czy on na serio tak po prostu grzebał w moim telefonie? Muszę sobie kiedyś ustawić blokadę, bo jak na razie wszyscy z łatwością mogą mi go odblokować. Jak na przykład taki Abels. Wszystko jest w porządku; obserwuje cię zza okna, jak jakiś prześladowca, wyciąga mnie z domu w noc zimną, jak skurczybyk, oferuje ci swoją kurtkę, jest trochę wulgarny, co mogę mu przebaczyć, odnosi cię do łóżka w swoich ramionach i... Przegląda mi galerię zdjęć w komórce. Wszystko byłoby super, gdyby połowy zdjęć, jakie tam mam nie ukazywały wizerunku gitarzysty The Nbhd. Powinnam była je skasować rok temu, ale coś mi to odradzało. Czemu on musi być taki skomplikowany? Jest szczery do bólu, a zarazem zamknięty w sobie. Czy to w ogóle możliwe? W końcu nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam zimny ekran dotykowy do rozgrzanego ucha, co przyniosło mi ulotną przyjemność, gdyż czułam się, jak bomba, która za chwilę wybuchnie.
- Halo? - mój głos brzmiał niewyraźnie, więc odchrząknęłam i powtórzyłam żywo - Halo?
- Pobudka, gwiazdko.
- Jest sobota. Poza tym po co dzwonisz? I czemu do cholery grzebałeś mi w telefonie?!
- Spokojnie. Wszystko ci wytłumaczę za moment. Tylko... - przez dłuższą chwilę nie słyszałam go. Jedynie szum wiatru i dźwięk piszczących opon.
- Zach? Czy ty jedziesz samochodem?
- Nie. Rakietą kosmiczną.
Przewróciłam oczami, śmiejąc się i poirytowanym głosem powiedziałam:
- Wiesz, że nie powinieneś jechać i rozmawiać równocześnie. Chcesz umrzeć w tak młodym wieku? Jeszcze pozostało ci tyle lasek do przelecenia, tyle koncertów do przegrania. Tak w ogóle to gdzie ty jedziesz?
- Do Kalifornii.
- Co?! - zerwałam się z łóżka i włożyłam klapki, prawie frunąc do łazienki. Uspokoiłam mój paniczny ton i spokojnie zapytałam. - Jak to? Na stałe? Czy wracasz? - ułożyłam telefon między moim uchem, a ramieniem i z leżącej na szklanej półce, tubki wycisnęłam na fioletową szczotkę trochę trzykolorowej pasty.
- Tu, w Kalifornii teoretycznie jest mój dom, ale nie martw się wkrótce wrócę i zadbam o to, żebyś nie płakała za mną z tęsknoty.
- Ha. Ha. - wyplułam niebieski płyn do umywalki.
- Będę jutro z powrotem.
- Okej.
- Nie szalej tam beze mnie.
- Okej.
- Nie puszczaj się z kim popadnie.
- Okej.
- Nie zrób niczego głupiego.
- Okej, mamo.
- Nie zapomnij o mnie, gwiazko.
Z moich ust wylała się woda zmieszana z miętową pastą.
- Nie zapomnę, gwiazdko.
Rozłączyłam się i położyłam urządzenie na pralce. Odbyłam resztę mojej porannej rutyny, łączenie z, w tym wyjątkowym, ale ostatnio powstarzającym się, samotnym śniadaniem. Widocznie dziewczyny jeszcze śpią. Nie rozumiem, jak można tak tracić dzień. W czasie, gdy się ubierałam, zadzwonił dzwonek u drzwi. Nie usłyszałam żadnych kroków w domu, więc postanowiłam sama sprawdzić kto chce czegoś od Veronici. Odzwyczaiłam się od poprawiania włosów, odkąd je ścięłam. Teraz jest lepiej, ale niestety zimniej. Nie chciałam rozmawiać z obcym w samej piżamie, ani w samych spodniach dresowych i staniku, w czym byłam akurat w tej sekundzie. Narzuciłam na siebie czerwoną kurtkę mojej przyjaciółki i nie patrząc na małą dziurkę w drzwi, ukazującą mi nieznajomego przybysza, otworzyłam drzwi. Zaniemówiłam, kiedy na wycieraczce z dużym i grubym napisem "Welcome" zobaczyłam nikogo innego, jak Jesse'go Rutherforda.
- Matko Boska.
- Mów mi Jesse. - wzruszył ramionami w rozbawieniu.
- O mój Boże! - wskoczyłam na niego i objęłam go mocno wokół szyi.
- Tak, to ja.
- Co... Co ty tu robisz?!
- Zach wspomniał, że spotkał cię na imprezie dobroczynnej i jakoś udało mi się wyciągnąć od niego twój adres.
- Chwilowy adres.
- Co?
- Nie mieszkam tu na codzień.
- Okej. Zabieram cię stąd. - uniosłam brew w zadumieniu.
- Nie rozumiem.
- Zaraz zrozumiesz. - pociągnął mnie za rękę, a ja jeszcze zdążyłam wpakować do kieszeni mój telefon, i zaprowadził do swojego oldschool'owego samochodu, jednego z tych, które tak strasznie mi się podobały.
- O co chodzi? Gdzie mnie zabierasz? - zapytałam, kiedy już oboje siedzieliśmy na swoich miejscach.
- Do nas.
- Reszta zespołu też tu jest? - podniosłam głos w ekscytacji.
- No raczej.
- I co będziemy robić?
- Nauczymy cię, jak grać w pokera, bo zakładam, że nie wiesz jakie są zasady.
- Kiedyś nauczył mnie ich mój tata, ale to było ponad 10 lat temu, więc... Nie.
- A potem idziemy na imprezę.
- Okej, to odwieziesz mnie do domu, zanim wy pójdziecie?
- Słonko, jedziesz z nami.
- Co. Nie, nie, nie, nie.
- Spokoj...
- Nie!
- Nie martw się, pojedziemy do Galerii, żeby coś ci kupić.
- Nie lubię, jak ktoś za mnie płaci.
- No cóż... Nie mamy na co, ani na nikogo wydawać pieniędzy. Może oprócz Zacha. On często wydaje forsę na dziwki.
- Nie wspomniał mi o tym...
- Zach nie mówi wielu rzeczy. Pozornie może wydawać się spokojny i ułożony, ale... Jak to się mówi? "Cicha woda brzegi rwie".
Uprzedmiotowywuje kobiety. Zrozumiałabym, gdyby sobie dogadzał przy jakimś porno, ale żeby być ich częścią? Nie chcę o tym myśleć.
- Pozwól nam być twoimi sponsorami.
- No nie...
- Płiis. - poprosił nienaturalnie wysokim głosem Jesse.
Zaśmiałam się i w końcu się zgodziłam.
- Ignorując fakt, że sponsorzy brzmią okropnie i przywodzą mi jedynie na myśl, mentorów prostytutek- okej...
- Zuch dziewczyna! - pogłaskał mnie energicznie po głowie, drugą ręką prowadząc samochód. Za oknem rozciągała się szarość. Budynki mieszkalne pomimo wczesnej i dość jasnej pory dnia, były rozświetlone na najczęściej żółty kolor. W końcu dojechaliśmy do centrum miasta. Wysokie budynki sprawiały, że szarość zdobyła nowe odcienie. Spadła na mnie nagła fala smutku. Wiązałam z tym miastem moją przyszłość. Niestety Nowy Jork nie jest tak magiczny, jak mi się wydawało oglądając kilkadziesiąt filmów osadzonych w tym właśnie miejscu. Albo po prostu, jeszcze nie odkryłam jego uroku. Po jakimś czasie Jesse zaparkował przed wysokim, eleganckim budynkiem. Wychodząc z samochodu wręczył kluczyki wysokiemu, prostemu jak strzała starszemu mężczyźnie. Jak na swój wiek, wyglądał przyzwoicie. Najwidoczniej pracował tutaj, co rozpoznałam po zielonym stroju i dziwnej czapeczce, skrywające niemal wszystkie gęste i białe, jak mleko włosy. Wyszłam sama z samochodu, nie czekając, aż ktoś mi je otworzy i powitałam pracownia słowami i najmilszym uśmiechem, jakim mogłam obdarzyć kompletnie nieznajomego:
- Dzień dobry.
Starzec był zaskoczony. Po kilku sekundach, odwzajemnił mój uśmiech. Był taki szczery i sprawił, że moje serce ogarnęło wspaniałe uczucie. Któż by pomyślał, iż można rozjaśnić czyjś ponury dzień, dysk zwyczajnym gestem dobroci i kultury. Przesunęłam wzrok na złoty napis nad obrotowymi drzwiami budynku. Niekontrolowanie rozchyliłam usta. Niemożliwe. H i l t o n. Pieprzony Hilton! Ten pięcio gwiazdkowy hotel, w którym na jakiś czas największe sławy wynajmują luksusowe apartamenty.
- Mieszkacie tu?
- Chwilowo, tak.
- Wow.
- Nie stój tak, tylko wchodź. Uważaj, bo za chwilę posikasz się ze szczęścia.
Obdarzyłam go zabójczym spojrzeniem, na co on odpowiedział długim uniesieniem ramion w górze. Uległam i w podekscytowaniu wparowałam do wielkiej hali. Na suficie znajdował się przepiękny, odbijający inne kolory, niczym lustro, żyrandol. Jednak mimo cudownego sufitu z postaciami, przypominającymi freski Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej, na dole stawiano na minimalizm. Kilka brązowych kanap ze złotymi elementami. Parę stolików do kawy, a na nich symetrycznie porozstswiane białe wazony ze śnieżnymi kwiatami. Oczywiście- recepcja. Niska ruda kobieta z kręconymi, bujnymi włosami, sztucznie się szczerząc wręczyła Jesse'mu klucze do pokoju numer 255, nawet nie spoglądając na mnie wzrokiem. Może to i lepiej, bo na razie wyglądałam, jak totalne bezguście. W ciszy weszliśmy do windy i czekaliśmy, aż wjedziemy na ostatnie, najwyżej położone piętro, które zapewne było też najdroższe, słuchając spokojnej jazzowej piosenki. Właśnie rozpoczęła się solówka saksofonu, kiedy drzwi rozchyliły się, przypominające złote wrota, rodziny królewskiej. Blondyn przekręcił klucz w zamku i rzucił zanurzając się w ciemnym, ale rozległym pomieszczeniu:
- Skoczę tylko po fajki.
Bacznie go obserwując, zauważyłam kluczową zmianę w jego wyglądzie; umiarkowanie długie, jasne włosy. Dodawały mu one męskości i dojrzałości. Cóż, moim zamiarem było właśnie to, kiedy ścinałam moje włosy. W końcu Jesse odezwał się, wyrywając mnie z intensywnego toku myślenia:
- Ścięłaś włosy.
- Plus za spostrzegawczość.
- No co? Nie chcę być aż tak natarczywy.
- Natarczywy, gadatliwy, żartobliwy i charyzmatyczny... To cały ty. Nie musisz się przy mnie zachowywać inaczej.
Ukazał swoje białe zęby w radości i otworzył drzwi naprzeciwko swojego pokoju. Zaprosił mnie do środka gestem, a ja niepewnie przeszłam przez próg. Niemal uruchomił mi się mój tryb szalonej fanki, kiedy przed moimi oczami ukazali się: Trevor, Jeremy i Michael. Widziałam ich jedynie parę razy, ale zdawałam sobie sprawę z tego, jak strasznie ich podziwiam i szanuję za ich pracę włożoną w zespół, by był tak wspaniały. Chłopcy spojrzeli w moją stronę, a ja przez chwilę zastanawiałam się, czy mnie pamiętają. Grali na wielu koncertach, poznali wiele fanek, widzieli wiele rożnych twarzy. Może moja osoba nie zapadła im w pamięć.
- Natalie? - spytał niepewnie Jeremy, podnosząc się z białego dywanu, na którym wszyscy siedzieli. Pokiwałam głową i promieniście się uśmiechnęła, gdy stanął przede mną i uściskał mnie.
- Natalie! - krzyknęła chórem pozostała dwójka, a ja zaśmiałam się. Również mnie przytulili, troszkę za mocno, ale kto odważyłby się powiedzieć cokolwiek złego do swojego idola? Wszyscy, oprócz Jeremy'ego mieli teraz długie włosy, co sprawiało niesamowite wrażenie. Tak jakby stanowili jedność, nie tylko jako zespół, ale jako kumple od serca.
- To jak, chłopaki? Nauczymy ją grać w pokera?
- Rozbieranego? - zapytał Michael.
- Nie bądź bezczelny. - skarcił go Jesse poważnym tonem, a później wszyscy wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
Przez następne dwie godziny przeplatane okrzykami oburzenia, małymi kłótniami, żartowaniem i uczeniem dodatkowych trików, nie pomyślałam, ani raz o moich zmartwieniach, co było wyjątkowo wyzwalające. Stety, niestety Jesse przerwał rozgrywkę i przeciągnął za nogę z salonu do korytarza po, bardziej czystym, niż brudnym, parkiecie. Marudząc w myślach, w końcu podniosłam się z podłogi i gotowa na wyjście do centrum handlowego, pożegnałam się z chłopakami i zanim się obejrzałam, byłam już na dole, w holu, czekając na Jesse'go, który musiał zamienić parę słów na osobności z chłopakami. Nie chciałam siedzieć w tym ekstrawaganckim holu. Czułam się tu nieswojo i niepewnie. Stojąc tu, powinnam mieć na sobie sukienkę zaprojektowaną specjalnie dla członkini rodziny królewskiej, do której niefortunnie się nie zaliczałam. Niektórzy są wyjątkowi od urodzenia, a reszta musi na to zapracować. Taka jest prawda. Ja cały czas pracuję, ale nie widzę żadnych soczystych owoców mojej ciężkiej roboty. W końcu, postanowiłam stanąć na zewnątrz. Poczułam, jak komórka wibruje w mojej kieszeni. Bez patrzenia w ekran, odebrałam połączenie.
- Cześć, gwiazdko! Tak się złożyło, że wracam już dziś!
Już wyruchałeś wszystkie laski w okolicy?
- Um... Okej?
- Gdzie jesteś? Będę dopiero wieczorem.
- Przed Hiltonem.
- Co ty tam robisz? Ktoś tam z tobą jest? - jesteś moją matką?
- Tak, grupa przyjaznych męskich dziwek. - wymsknęło mi się.
- O co ci chodzi? - zapytał szczerze zdziwiony, ale wiedziałam, że on doskonale zdaje sobie sprawę z tego o czym mówię.
- O to, że... Nie byłeś ze mną do końca szczery. Nie powiedziałeś, że uprawiałeś seks z prostytutkami! - prawie krzyknęłam i od razu obróciłam się wokół siebie, sprawdzając czy ktoś przypadkiem mnie nie usłyszał.
- Natalie, ja... - zaczął.
- Nie mam na to czasu. Wychodzę z Jessem. Pa. - pożegnałam go oschle i rozłączyłam się. Nie chciałam z nim gadać, a kiedy zobaczyłam, że dzwoni- wyłączyłam komórkę. Wkurza mnie to, że tak mi na nim zależy. Widziałam go we wszystkich wywiadach, ale naprawdę jest inny. A teraz? Rok od koncertu w Polsce, gdzie się poznaliśmy? Zmienił się. Kłamie. To prawda, że nieznajomym łatwiej jest wyznać prawdę, bo wiesz, że nie będą cię osądzać. Minęło trochę czasu, ja i Zach wyszliśmy już z etapu nieznajomych. Teraz jesteśmy na granicy ze znajomymi i przyjaciółmi. Teraz zacznie nas obchodzić to co o sobie myślimy. To co do siebie czujemy. Teraz, prosta i gładka ścieżka, zamienia się w krętą i wyboistą. Poczułam męską dłoń na moim ramieniu i już wiedziałam, że to Jesse.
- Chodźmy.
- Czekaj. Myślałam, że jedziemy autem?
- Opłaca się nam przejechać jedną przecznicę, kiedy możemy się przejść?
- Tak?
Spojrzał na mnie spojrzeniem, który równocześnie był niedowierzający i rozbawiony. Uśmiechnęłam się do niego. Nagle zbliżył się do mnie i zaczął łaskotać po brzuchu.
- Jesse... Po-żałujesz tego! - wydusiłam z siebie, śmiejąc się i próbując uciec od jego dłoni. Skończył swoją zabawę przed galerią, a ja przyznałam mu rację: to była naprawdę krótka i przyjemna droga. Stojąc przy wejściu poprosiłam go:
- Nie miałbyś nic przeciwko, gdybym chodziła po sklepach sama.
- Nie. - zamilkł i wręczył mi 800 dolarów.
- To za dużo. Nie potrzebuję, aż tylu pieniędzy na ciuchy.
- Kup sobie co chcesz. Masz zaszaleć. I nie wracaj mi tu bez zakupów. Kasa ma zniknąć!
Posłuchałam go i zanurzyłam się w głąb budynku. Nie było tłumów zapewne dlatego, że pogoda w ogóle nie zachęcała do wyjścia. I w ten sposób wciągnęłam się w wir zakupów, co naprawdę polegało na tym, że w większości sklepów nie byłam dłużej niż minutę. W końcu znalazłam idealny zestaw ciuchów na dzisiejszą imprezę: jasne jeansy z dziurami, zwykły biały top, który odkrywał mój płaski brzuch, który niegdyś nie był w tak dobrej formie, a także kurtkę o podobnym kolorze i tym samym materiale co spodnie z białym nadrukiem łapacza snów na plecach. Nie wydałam jednak wszystkich pieniędzy, a skoro nie mogłam z nimi wrócić do Jesse'go pewnym krokiem ruszyłam w stronę sklepu muzycznego. Strasznie chciałabym kupić adapter, ale nigdy się nie złożyło. Poza tym pewnie kupiłabym te same płyty, tylko w innym formacie i wyższej cenie. Obeznana w miejscu takim, jak ten zaczęłam rozglądać się za albumami, których wcześniej nie zdołałam zdobyć. Tame Impala, Phantogram... Wybrałam najładniejsze egzemplarze i mocno ścisnęłam w jednej dłoni, szukając dalej. Arctic Monkeys mam... O! Foals. Biorę. I tak to właśnie wyglądało przez najbliższą godzinę. Znajdowałam to czego szukałam i nie bacząc na cenę dodawałam do mojego "koszyka". Gdy zamiast pieniędzy, zabrakło mi albumów, które mogę kupić, wiedziałam, że moje szalone zakupy w tym sklepie dobierają końca. Zapłaciłam 200 dolarów i zmęczona rozsiadłam się na ławce naprzeciwko sklepu. Nadal pozostała mi większa część kasy, więc poszłam do sklepu z elektroniką i w końcu kupiłam to co chciałam: adapter. Biały z drewnianymi elementami. Nie mogłam ukryć mojego szczęścia, gdy chodziłam z nim po Galerii, taszcząc go w rękach. Mój uśmiech jednak zniknął, kiedy ujrzałam jedno z najbardziej kluczowych miejsc w moim krótkim życiu: pokój luster. Ten, akurat czynny i płatny w przeciwieństwie do poprzedniego. Obejrzałam się za siebie i podeszłam do drzwi bez słowa wręczając sprzedawcy biletów dziesięciodolarowy banknot. Więcej niż tak naprawdę powinnam. Dziwne. Każdy pokój znajduje się w kompletnie innych miejscach, a i tak wszystkie wyglądają tak samo. To niesamowite. Usiadłam na środku prawie ciemnego pomieszczenia i wtedy po raz pierwszy od ostatniego roku poczułam, jak czas przestaje płynąć. Mój film pod tytułem "Życie", w którym odgrywam główną rolę zatrzymał się, a ja wraz z nim. Nieświadomie odłożyłam rzeczy na bok i położyłam się na granatowej wykładzinie. Światła gasły, ale nie do końca, by widać było lustra. Wtedy na suficie ukazały się małe świecące punkciki. Czułam się tak, jakbym była gdzieś indziej. Przy początku tworzenia świata? Unosząc się w przestrzeni kosmicznej? Nie mam pojęcia. Dziwne, że coś takiego, jak to miejsce jest dla mnie jak narkotyk. Nie dlatego, że uzależnia, ale z powodu tego, iż sprawia, że widzę świat z całkowicie innej i wyjątkowej perspektywy. W środku zapach był nijaki. Podobnie temperatura. Jednak coś sprawiło, że zamknęłam oczy i odleciałam.
______________________________

Shameless cz.I [W trakcie poprawek]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz