Like the old days

337 22 8
                                    

Dwa miesiące później

Listopad przepadł, wkrótce to samo miało się stać z grudniem. Nowy Rok zbliżał się wielkimi krokami. Rana na policzku się zagoiła, wraz z moimi rozdrapanymi strupami przeszłości. Każdy dzień był taki sam, ale odkąd Jagoda i Ewelina postanowiły przeprowadzić się do Ameryki zrobiło się ciekawiej. Poza tym Julie była "tą nową" więc stanowiła urozmaicenie wśród znajomych twarzy. Jeśli chodzi o chłopaków z zespołu, tak jak wcześniej postanowiłam: usunęłam się w cień i zostawiłam ich w spokoju, co nie znaczyło, że oni zrobili to samo, a tak dokładniej to Zach. Dzwonił. Na początku kilka razy dziennie, które z czasem ograniczyły się do jednego telefonu dziennie. Na żaden nie odpowiedziałam. Nawet gdyby poczuł do mnie coś innego, niż do tych dziewczyn z którymi sypia, gdyby dowiedział się o moich problemach, które dla innych mogą wydawać się wręcz zabawne z pewnością wyśmiałby mnie i zostawił na pastwę losu. Starałam ograniczyć myśli o nim wspominające rysy jego twarzy, to jak chłopięco, a nie męsko wyglądał bez koszulki, co było bardzo urocze. Najczęściej jednak wspominałam słowa. Słowa które szeptał do mojego ucha, sprawiając, że drżałam. Słowa, które dawały mi nadzieję, że może akurat ze mną zasmakuje czegoś więcej, niż przyjemności cielesnej. No cóż... Nie wyszło. Skoro dwa razy się nie udało, to po prostu znaczy, że cały wszechświat jest na "nie". Pomimo tego, że od zawsze chciałam przeżyć Sylwester na Times Square i w końcu pokochałam Nowy Jork, musiałam pozostawić je za sobą, razem z burzliwymi wspomnieniami. Byłam właśnie w drodze do Kalifornii. Głupi wybór. Nie wiem czemu na niego wpadłam. Tylko przypomina mi o wszystkich członkach zespołu. To przykre. Mogę pocieszyć się myślą, że Kalifornia nie jest mała, a ludzi jest sporo. Musiałabym mieć nadzwyczajnego pecha lub niefortunne szczęście, by spotkać chociaż jednego z nich. Patrzyłam na chmury za małym okrągłym oknie samolotu, które przypominały śmietankowe lody na tle błękitnego nieba. Nie byłam sama. Jagodzie i Ewelinie średnio spodobało się Miasto Świateł, więc leciały ze mną. Gdy doleciałyśmy bezpiecznie na miejsce, słońce okryło mnie swoim gorącym kocem. Cholera, jest tu naprawdę wrząco. Kompletnie nie czuć zimowego klimatu, jak w Nowym Jorku, w którym wreszcie zaczęło sypać śniegiem, ale kalifornijski klimat był niezwykle uroczy i kompletnie inny. Intensywne promienie słońca, zielone palmy powiewające bardziej pod wpływem ciepłego powietrza, niż zimnego wiatru. Czułam się dziwnie, bo ludzie tutaj byli tacy inni. Jakby korzystali z każdej chwili jaka im pozostała. W drodze do naszego wspólnego domu jeden wysoki chłopak jeżdżący na deskorolce wręczył nam plakat, na którym widniała informacja na temat imprezy Sylwestrowej. Jagoda namówiła nas byśmy ruszyły swoje tyłki i poszły. Jak tu odpowiedzieć "nie"? Znów na ekranie komórki wyświetlił mi się kontakt: Zach <3. Może powinnam go usunąć? Tak, byłoby prościej, ale... Dalej mam nadzieję, że mnie odnajdzie i wyzna coś co będzie tą deklaracją, której potrzebuję. Najbliższe parę godzin spędziłam na leżeniu, a dla dziewczyn "sprawdzaniu jakości materaca" w nowym domu, czytając książkę. Mieszkanie bardzo przypadło mi do gustu. Każda z nas miała osobną sypialnię oddaloną od siebie. Do tego salon i kuchnia. Wymarzone mieszkanie. W szczególności, że mój pokój był na samym końcu, najdalej od dziewczyn. To nie tak, że nie lubię spędzać z nimi czasu. Czasem po prostu wolę egzystować w samotności, na przykład pisząc moją książkę, która ostatnio nawet przyspieszyła swój zawiły proces pisania. W końcu dziewczyny wbiły do mnie bez zapowiedzi, a ja z wyrzutem zapytałam:
- Znacie takie coś, jak pukanie? Co jeśli bym się masturbowała?
- Ale tego nie robisz. Przynajmniej nie w tej chwili.
Uchyliłam usta w zaskoczeniu.
- Okej. Nieważne! Czas się przygotować na imprezę!
- Tylko imprezy i imprezy... - westchnęłam odkładając książkę na bok.
- Ostatnim razem byłaś na imprezie dwa miesiące temu. - odezwała się ze swoim argumentem Jagoda.
- Niektórzy w ogóle na nie nie chodzą.
- Na przykład my. - powiedziała Ewelina, która o dziwo chciała iść na imprezę, co nie jest w jej stylu.
- To nie tak, że spotkasz tam Zacha. On został w Nowym Jorku! - za te słowa, Jagoda dostała dyskretne, lecz solidne szturchnięcie w żebra.
- Dobra, już dobra. Przecież wiecie, że i tak z wami pójdę.
W domu rozległ się dzwonek u drzwi, a zbyt zdezorientowane dziewczyny nie ruszyły się z miejsca w chęci ich otwarcia. Wstałam więc, a na zewnątrz na wąskim kamiennym chodniczku stał kurier ubrany w niebieskie ciuchy z nazwą swojej firmy. Trzymał nienaturalnie wielkie pudło.
- Dzień dobry. Czy to Sunny Avenue 12? - zapytał, wczytując adres z kartki.
Spojrzałam na plakietkę przyczepioną na ścianie budynku, w którym miałam mieszkać przez najbliższy okres, bo nie przyzwyczaiłam się tak szybko do potwierdzania i podawania miejsca naszego zamieszkania. Adres się zgadzał, ale to było zbyt niewiarygodne. Przecież nikomu go nie podawałam, oprócz dziewczynom z Nowego Jorku i rodzinie w Polsce. Po co mieliby nam cokolwiek przysyłać?
- Tak? - odpowiedziałam niepewnie, bardziej pytając niż potwierdzając.
- Paczka dla... Natalie Piner.
- Um... To ja.
- Proszę tutaj podpisać. - wskazał końcówką długopisu na małe okienko, gdzie miałam umiejscowić mój podpis. Zrobiłam to i podziękowałam odbierając pakunek z jego rąk.
- Ach! Zapomniałbym - powiedział wyciągając kopertę z tylnej kieszeni spodni - Jest jeszcze list. - coraz bardziej zdziwiona odebrałam i to. - Do widzenia! - pożegnał się wchodząc do samochodu dostawczego.
- Do widzenia... - odpowiedziałam, wchodząc do domu. Wparowałam do pokoju, w którym nie było już dziewczyn. Pewnie poszły się przygotować na tą przeklętą i m p r e z ę. W sumie też powinnam, ale co mnie obchodzi mój wygląd? Nie chcę wdawać się w żadne związki do końca tego roku, co wydaje się trochę komiczne, gdyż zostało tylko parę godzin do północy. No cóż... Nowy Rok i mogę się puszczać na lewo i prawo. Odezwał się sarkazm. Zanim otworzyłam paczkę, spojrzałam na kopertę. Dziwne, nie było podanego adresatu, jedynie odbiorca, czyli ja. Marszcząc brwi rozerwałam ją i wyciągnęłam zawartość. Nie było tam jednak listu, a mała karteczka o treści:

Shameless cz.I [W trakcie poprawek]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz