(when i first met you there was a garden)

1.2K 84 26
                                    

mnóstwo wielobarwnych kwiatów. cała polana. dookoła ani jednej żywej duszy, tylko ja, nikt więcej. nawet ptaków, motyli. żadnego cykania świerszczy, czy szumu drzew. zero dźwięków, zero zapachów. jakby zatrzymał się czas.

większość roślin to wysokie trawy, polne maki i bratki, całe morze tulipanów, widać nawet kilka krzewów dzikich róż. jednak to wszystko jest nie dla mnie, czuję to, a gdy tylko próbuję dotknąć czegokolwiek, to natychmiast oddala się ode mnie, odsuwa jakbym był chory na jakąś zaraźliwą i ciężką chorobę.

niespodziewanie zauważam samotnego słonecznika. jedyne o czym myślę, to że na sto procent nie było go tu wcześniej. rośnie trochę dalej niż inne kwiaty, jakby był z innego świata i nie do końca pasował do otoczenia. kiedy chcę sprawdzić jak miękkie są jego płatki, udaje mi się. to pierwsza rzecz, którą dotknąłem od kiedy tu jestem. cały kwiat jest delikatny i miękki, cofam więc rękę, bojąc się go zranić. wtedy on sam przybliża się do mnie i pochyla jak łaszący się kot. opuszkami palców gładzę więc jego liście.

nadchodzi burza. niebo staje się nie tyle co granatowe, a wręcz czarne. gdy zaczyna wiać potworny wiatr, staram się z całej siły ochronić mojego słonecznika, który choć wydaje się być jednym z najsilniejszych kwiatów, bardzo szybko traci wszystkie płatki. jestem coraz bardziej zrozpaczony. obejmuję łodygę całymi ramionami, czuję, że zaraz wybuchnę płaczem i właśnie w tym momencie przegrywam. słonecznik niesiony przez wiatr, odlatuje daleko poza zasięg mojego wzroku.

budzę się.

nawet nie zauważyłem, kiedy zasnąłem na wykładach. jasne, malarstwo jest bardzo ciekawe, ale może niekoniecznie historia sztuki, kiedy właśnie omawialiśmy greckie rzeźby, o których wiedziałem już tyle ile potrzebowałem. chciałem zostać m a l a r z e m, a nie rzeźbiarzem, więc temat, którym zajmowaliśmy się już pół roku, wydawał mi się zupełnie niepotrzebny. czekałem tylko na moment, w którym studia na coś mi się przydadzą, jednak ten nie nadchodził.

gdy wreszcie skończyła się ta cała katorga i opuściłem salę, odetchnąłem głęboko. na zewnątrz było pięknie. świeże powietrze zostało udoskonalone przez zapach kwitnących wiśniowych drzew, posadzonych przed budynkiem. ta wiosna zapowiadała się jako najpiękniejsza w ciągu ostatnich lat.

szedłem wolnym krokiem w stronę parku. słońce świeciło, na niebie nie było żadnej chmury. jedyne czego teraz chciałem, to jak najszybciej znaleźć wolną ławkę i naszkicować bialutkie jak śnieg kwiaty wiśni. jednak spotkało mnie rozczarowanie. wszystkie ławki były zajęte. na większości siedziały zakochane pary lub rodzice z małymi dziećmi, którym głupio byłoby przeszkadzać. rozglądałem się szukając kogoś znajomego lub innych studentów, ale nic z tego. znalazłem za to samotną dziewczynę. siedziała na samym skraju, jakby celowo na kogoś czekała. podszedłem więc do niej.

- hej, czy mogę usiąść obok ciebie? wszystko jest zajęte, a naprawdę muszę coś zrobić.

podniosła na mnie wzrok. czy to możliwe, że wcześniej mnie nie zauważyła?

- uh, jasne. tak się składa, że akurat miałam już iść - odpowiedziała dość cicho.

nie chciałem jej wyganiać. byłem pewny, że wcale nie chciała odchodzić. ale jednocześnie nie mogłem znaleźć w sobie słów, które mogłyby ją zatrzymać. uśmiechnąłem się więc niepewnie i usiadłem. w tym momencie nieznajoma wstała i oddaliła się szybkim krokiem.

do tego czasu moja wiosenna inspiracja całkiem wyparowała, próbowałem więc narysować nieśmiały uśmiech nowo poznanej dziewczyny, nie znałem jednak jej twarzy na tyle dobrze. wpadło mi do głowy za to coś zupełnie innego. zanim się obejrzałem, na kartce pojawił się naszkicowany ołówkiem słonecznik, ze wszystkimi detalami z mojego snu. 


-----

no więc cześć;

mam nadzieję, że wam się spodoba, bo cóż, miałam plany, żeby to napisać już od kilku miesięcy. kilka miesięcy to dość długo;

mam też nadzieję, że będę dodawać rozdziały częściej niż ostatnio, życzcie mi powodzenia;

ily


carmen ☾ a.i.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz