(these stars defy love, so I close my eyes)

217 41 9
                                    

obudziły mnie promienie słońca, zawzięcie starające dostać się do moich oczu. przetarłem powieki i naprawdę wykorzystałem całą wolę, aby je otworzyć. na początku zapomniałem całkowicie, gdzie jestem. było niewygodnie. było chłodno. koc zsuwał mi się z podkulonych kolan.

carmen.

cały wczorajszy dzień przeleciał w mojej głowie niczym film. pojedyncze klatki przeskakiwały jak w aparacie. o gdybym tylko mógł je wywołać i powiesić na ścianie.

powoli, starając się ignorować bolący od twardej maski samochodu kark, wstałem i zacząłem rozglądać się za carmen. siedziała oparta o drzewo niedaleko.

dziewczyna musiała w apteczce pierwszej pomocy w moim samochodzie znaleźć nożyczki, bo teraz z zawziętością, pomagając sobie obiema rękoma, starała się obciąć swoje włosy. jeszcze przed chwilą sięgały jej talii, ale w tamtym momencie większość z nich leżała martwa na ziemi. jej rozchylone usta trzymały delikatnie kończącego się papierosa. wyglądał, jakby za chwilę dosłownie miał wypaść i podpalić łąkę, przy której byliśmy. cały obrazek wyglądałby pięknie, gdyby nie nieobecne, lekko obłąkańcze spojrzenie carmen i słowa, które powtarzała bez przerwy, a których zrozumieć nie mogłem przez odległość.

podszedłem bliżej, mocno zaniepokojony całą sprawą. spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szeroko.

- widzisz? zmieniam się dla ciebie. teraz będę dobra. poznamy się na nowo, pomyślisz, że jestem dobrą dziewczyną. dobrą. dobrą. zmieniam się, zauważyłeś? obcięłam włosy. jestem dobra. jestem wystarczająca. zmieniam się, zmieniasz mnie. dla ciebie, dla ciebie, dla ciebie. dla ciebie, popatrz! będę piękna jak gwiazdy, nie będziesz musiał już kłamać. gwiazdy. zmieniam się dla ciebie widzisz? jestem inna, inna, inna!

nie mogłem znieść bałaganu jej myśli. nie tylko dlatego, że nic nie rozumiałem, rozumiałem aż za dużo.

była dziełem sztuki, miałem wrażenie, że kiedyś emanowała pewnością siebie i zarażała uśmiechem mijanych przechodniów. teraz jednak zbyt przypominała podpaloną, tonącą w ogniu monę lisę, której enigmatyczny uśmiech powoli blednie. jeśli byłaby barwą, to achromatyczną. teoretycznie istnieje, praktycznie nie znajdziesz dominującego koloru, ani żadnego innego. to pół-życie. pułapka. iluzja optyczna zatrzymana w centrum braku wyjaśnienia. choruje jak człowiek, który myśli, że jest ptakiem, tyle że ona uważa się za popiół. też chce latać, pilnie szuka wiatru. i gdy tylko raz odważy się na niewinną chwilę uniesienia, gubi się, rozwiana po świecie, w wielu kierunkach. 

nie umiałem stwierdzić, czy to był jej sposób na przetrwanie, czy może wolała zostać w spokojnym ognisku. 

w moim umyśle pewnie ciągle panowałaby gęsta mgła, gdybym nie usłyszał pojedynczego, cichego szlochu wypadającego z ust dziewczyny. coś pękło. 

nie minęły dwie sekundy, a już byłem tuż obok niej oferując ramiona jak cztery ściany, jak ciepły koc. przyjęła je z rozkoszą i spokojem. ugasiłem pożar. 

przez moment tak trwaliśmy, jakby nie istniał czas. carmen stała się dla mnie kimś stworzonym z porcelany, figurką, filigranową lalką. była tak krucha, wystarczyło słowo, gest, a rozpadłaby się na kawałki lub wręcz na proch. 

wstałem wciąż trzymając ją w objęciach. spróbujcie kiedyś, to bardzo trudne. 

zaprowadziłem ją do samochodu. usiadła na przednim siedzeniu, jak dzień wcześniej. przyniosłem jej koc, jak dzień wcześniej. ostatni raz spojrzałem na krajobraz, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. namaluję to kiedyś w szarościach, błękitach i granatach. 

zawiozłem ją do swojego domu. nie znałem innego miejsca, w którym byłbym pewny, że jest bezpieczna. 

co mogę więcej powiedzieć, zasnęła szybko na moim łóżku.

nie chwaląc się, zasnąłem chwilę później, na kanapie.


-------------

CZY KTOŚ TU JESZCZE JEST? trochę wracam, a przynajmniej mam taką nadzieję. nie było mnie chyba dziesięć lat, ale (!!!) liczy się, że coś napisałam prawda? stay tuned, mam pomysł na następny rozdział i nie będzie tak nudny jak ten.

carmen ☾ a.i.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz