(until the flower of this love has blossomed)

562 66 30
                                    

kilka dni późnej, na zajęciach z rysunku, profesor kazał mi zostać chwilę po zakończeniu lekcji. cóż, bałem się jak cholera, zostawanie nigdy nie oznacza nic dobrego.

- jakiś czas temu poprosiłem was wszystkich, żebyście przynieśli swoje rysunki, chociażby szybkie szkice. wiesz ile osób oddało swoje prace?

cholera.

- wszyscy, ashton. wszyscy przynieśli to, co mieli, z wyjątkiem jednej osoby. zgadnij kto jest tym jednym czarnym kozłem, który jak zwykle wymiguje się od obowiązków. no dalej, zgaduj! - praktycznie krzyczał, rozbolała mnie głowa od tego wszystkiego.

- cóż, zgaduję, że to ja - uśmiechnąłem się nieśmiało. - ale wszystko panu wyjaśnię! moja, hm, babcia, to znaczy ciocia, eh to znaczy...

nienawidziłem i nie umiałem kłamać.

- po prostu daj mi cokolwiek, jeżeli nie chcesz zawalić roku.

to zabrzmiało jak groźba, więc z niechęcią wymalowaną na twarzy wyciągnąłem swój szkicownik. starając się wyglądać tak, jakby nic mnie to nie obchodziło, wyrwałem losową kartkę i podałem ją na biurku.

- mam nadzieję, że to wystarczy. miłego dnia, panie profesorze - nie mówiąc nic więcej wyszedłem z auli.

***

oprócz malowania, wytchnienie dawał mi także internet. ale nie bezmyślne rozmowy ze znajomymi na portalach społecznościowych lub gry online. uwielbiałem dowiadywać się nowych rzeczy, a gdzie można znaleźć więcej informacji niż w komputerze?

nigdy nie planowałem, czego będę szukał danego dnia. to wychodziło ze mnie samo, nawiązywało do mojego danego humoru. kiedy miałem podły nastrój i nienawiść do ludzi dawała mi się we znaki, czytałem o seryjnych mordercach. to nie tak, że sam chciałbym kogoś zabić, to zbyt okrutne, ale uważałem za ciekawe fakt, że istnieją ludzie, którzy potrafią mordować z zimną krwią.

innym razem, kiedy nie chciałem wychodzić z domu, a cały świat wydawał się być szary, odnajdywałem ciemną stronę internetu. depresyjne blogi zalewały moją historię wyświetlania, ale starałem się wyłączać je jak najszybciej. zamiast tego szukałem informacji na temat tego, ile waży pluton, lub jaka jest najmniejsza odkryta przez ludzkość gwiazda. to zazwyczaj poprawiało mi samopoczucie.

tego dnia, ponieważ za oknem kwitła wiosna, postanowiłem dowiedzieć się czegoś o kwiatach. znalazłem forum, na którym ludzie opowiadali o swojej miłości do roślin i wstawiali zdjęcia swoich doniczkowych przyjaciół. znalazłem też post o znaczeniu kwiatów.

na samym końcu, ktoś napisał najbardziej interesującą rzecz z całego mojego dnia.

"kwiaty to miłość mojego życia i pewnie miałabym nimi zapełnione całe mieszkanie, gdyby nie fakt, że nie umiem utrzymać przy życiu nawet siebie, a co dopiero innych.

piszę za to wiersze, w których jest więcej kwiatów, niż kiedykolwiek było w całym moim istnieniu.

jakby kogoś to interesowało, to jeden z nich:

wszystko czego mi teraz potrzeba
to fiołkowe perfumy
słoneczniki van gogha na ścianie
(najlepiej ścięte)
trochę zwiędnięte róże w wazonie
i może zimna kawa w ulubionym kubku


a po co
ręka na kolanie
ukradkowe spojrzenia w stronę ust
na wpół przymknięte powieki
lawiny czułych słów

za bardzo kocham kwiaty
i słowa
żeby zakochiwać się w człowieku
"

cóż, przyznam szczerze, byłem niemalże zachwycony. rzadko miałem kontakt z poezją, kojarzyła mi się zawsze z lekcjami języka angielskiego, kiedy próbowaliśmy zrozumieć "co autor miał na myśli" i musieliśmy podporządkować się z góry określonym zasadom - czyli nie było w tym ani trochę zabawy. jednak tutaj, to było coś zupełnie innego. wiedziony nagłą radością, założyłem szybko konto na tym forum i odpisałem jej:

"nie wiem kim jesteś, ale przywróciłaś moją radość z czytania wierszy, jak mogę ci się odwdzięczyć?"

byłem pewny, że mi nie odpisze, ale w końcu carpe diem, czyż nie?

<><><><><><>

przepraszam, wiem, że zepsułam, ten rozdział jest straszny;

następny będzie lepszy, obiecuję

buzi w czółko

i do następnego


carmen ☾ a.i.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz