(you said i was the most exotic flower)

436 58 18
                                    

najpiękniejsza sobota w tym roku, a ja musiałem odebrać mamę z dworca. mieszkała niecałe dwieście kilometrów ode mnie, ale w życiu nie zrobiła prawa jazdy, co dosyć utrudniało jej odwiedziny. przyjeżdżała więc mniej więcej raz na pół roku i będąc szczerym, nie przeszkadzało mi to za bardzo. mieliśmy dobre kontakty, ale nie byłem typem osoby, która musiała opowiadać wszystko mamie i mówić jej "dobranoc" przed zaśnięciem. cholera, miałem dwadzieścia jeden lat, byłem wolny.

oczywiście jak tylko przyjechała, zaczęła swoje zachwyty:

- jezusie, jak ty wyrosłeś! czy tak się w ogóle da? zacznij się częściej golić, bo nie wierzę, że jesteś moim synem, bardziej trzydziestolatkiem. masz już dziewczynę? a może chłopaka? pamiętaj, możesz powiedzieć mi wszystko, oczywiście nie musisz, to twoja decyzja. ale co z dziećmi? zawsze chciałam mieć wnuki, a tu takie rozczarowanie.

- mamo...

nie dane było mi jednak dokończyć.

- tak, wiem, możecie zawsze jedno adoptować, ale to nie to samo. ale i tak jestem z ciebie dumna. studiujesz, dajesz sobie radę beze mnie - tu zaczęła mówić coraz bardziej płaczliwym tonem, więc musiałem ją zatrzymać.

- po pierwsze nie jestem gejem, mamo, a po drugie naprawdę nie musisz płakać za każdym razem jak przyjeżdżasz. a przynajmniej poczekaj z tym, aż będziemy w moim mieszkaniu.

- mój syn tak szybko dorasta.

przewróciłem oczami.

***

kupiłem białe tulipany, czyli ulubione kwiaty mojej mamy i postawiłem je na stole w kryształowym wazonie (a przynajmniej w czymś przypominającym kryształ). kiedy ona jadła późny obiad, ja starałem się jak najdokładniej oddać na papierze delikatną strukturę płatków. zaraz po tym stwierdziła, że jest zmęczona podróżą i zasnęła w moim łóżku. chwilę przyglądałem się zmarszczkom dookoła jej oczu, które były niesamowicie widoczne w świetle jarzeniówek. ponieważ nie mogłem wytrzymać ciszy przecinanej jedynie równomiernym oddechem kobiety, wyszedłem z domu jak najciszej zamykając drzwi.

było ciemno. mroczne ulice oświetlały latarnie. nie wiedziałem nawet dokąd mam zamiar iść, a może podświadomie zdawałem już sobie z tego sprawę.

park był jedynym nieoświetlonym miejscem w pobliżu. czemu nikt nie postawił tu rzędów świateł? nie wiem, może właśnie po to, żeby nocą nie kręcił się tu nikt podejrzany. i rzeczywiście, zawsze były tu pustki, ani jednej żywej duszy.

przechadzałem się alejkami, aż nagle zobaczyłem dziewczynę. miała kaptur na głowie, a brązowe lub czarne włosy (było zbyt ciemno, żeby odróżniać kolory) spadały na jej ramiona. nie mogłem dostrzec jej twarzy. siedziała po turecku na ławce i pisała coś w grubym zeszycie, zupełnie nie przejmując się dochodzącą północą. nie miałem nic do stracenia, więc dopingując się w myślach podszedłem do niej.

najwidoczniej usłyszała moje kroki i szybko spojrzała w moją stronę. znalazłem moment na zachwyt nad jej pełnymi ustami i drobnym nosem. miała mocny makijaż, zdecydowanie zbyt odważny jak na jej wiek. i chociaż nie wiedziałem przecież ile miała lat, wyglądała bardzo młodo i delikatnie, nawet w ciemno obrysowanych oczach.

byłem pewny, że dziewczyna odejdzie przestraszona tak szybko, jak to możliwe, ale zamiast tego przesunęła się na brzeg ławki, tym samym dając mi możliwość zajęcia miejsca obok niej, co zrobiłem z chęcią. chciałem zobaczyć co skrywa w zeszycie, kto wie, może też rysuje?

- co robisz o tej porze na zewnątrz i to jeszcze w takich ciemnościach? -zapytałem kierowany ciekawością.

- mogę zapytać ciebie o to samo - jej głos zupełnie nie pasował do urody. przywodził na myśl śnieg i lód, a jednak odrobinę ciepła. słoneczny zimowy dzień - to było to.

wzdrygnąłem się. nagle zaczęło się robić chłodno, żałowałem, że nie wziąłem z domu kurtki.

- tak, ale ja byłem pierwszy.

wzruszyła ramionami. - jest mi obojętnie i bardzo pusto - tak musi być w oku cyklonu. absolutna cisza w samym środku szalejącego żywiołu.

musiałem wtedy wyglądać na niesamowicie zdziwionego i przejętego, bo dziewczyna aż się zaśmiała.

- przepraszam, czasami mówię głupoty.

pokręciłem szybko głową - nie, nie, to było bardzo mądre i przy okazji, jesteś świetna w nieodpowiadaniu na moje pytania.

dobra, to może nie było zbyt przekonujące, ale przynajmniej zaśmiała się jeszcze raz.

nagle jednak spochmurniała, mogłem to zauważyć nawet w ciemnościach.

i w tym momencie wpadłem na najbardziej szalony pomysł mojego życia. pomysł, który potem okazał się spełnieniem marzeń.

- ufasz mi?

- naprawdę pytasz, czy ufam mężczyźnie, którego widzę drugi raz w życiu? myślę, że odpowiedź powinna być przecząca, ale jestem tu po to, żeby łamać zasady. tak, ufam ci, twoje loki wyglądają uroczo.

moje policzki zaczęły piec, dobrze, że nie mogła nic zobaczyć.

- bądź tu jutro o dwudziestej, a pomogę ci pozbyć się obojętności i pustki, co ty na to?

- skoro darzę cię zaufaniem, chyba nie mam wyboru. do zobaczenia jutro, przerwałeś mi pisanie, jesteś mi coś winien.

po czym wstała i jak gdyby nic odeszła. patrzyłem jak powoli kiwa biodrami, ale nie jak dziewczyny próbujące zwrócić na siebie uwagę, u niej to było naturalne.

- czekaj! - krzyknąłem. - powiedz mi jak masz na imię!

odwróciła się. - c a r m e n, mam na imię carmen.

uśmiechnąłem się. ta dziewczyna była lepsza, niż by się wydawało.


<><><>

znów przepraszam, nie wiem co się ze mną stało



carmen ☾ a.i.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz