Prolog

12.5K 412 1.1K
                                    

~Reader's pov.

- [Nazwisko]-san! - zawołała mnie Aiko. Była drobną blondynką z wielkimi zielonymi oczami, nosiła okulary. Na swój osób była urocza.

Została moją koleżanką, była jedyną, którą znałam od początku. Nie jestem zbyt towarzyska, więc nie odzywałam się do nikogo. Tylko Aiko do mnie podeszła. Teraz jest inaczej - wszyscy mnie znają i przynajmniej starają się lubić.

- Czas wstawać! - dodała.

Otworzyłam oczy i podniosłam się na rękach. Aiko stała w drzwiach mojego pokoju, opierając się jedną dłonią o framugę.

- Oi, oi, masz mówić do mnie po imieniu! - już od paru miesięcy jej to tłumaczyłam, ale ona się wstydziła, wciąż nie wiem dlaczego. Podniosłam się z łóżka szukając szkolnego mundurka.

Przywykłam już, że przychodziła do mnie rano - była kujonką z manią punktualności, ale wcale mi to nie przeszkadzało.

- Noemi-san zrobiła już śniadanie - odrzekła cicho.

Noemi to siostra ojca, z którą musiałam zamieszkać zaraz po śmierci matki. Ma brązowe, proste, krótkie włosy (do uszu), zielone oczy i zawsze jest uśmiechnięta. Jest także dość wysoka i chuda.

- Chodźmy do kuchni. - Zarzuciłam szary plecak na ramię.

Zjadłyśmy syte śniadanie. A gdy upewniłam się, że wszystko mam - wyruszyłyśmy do szkoły.

~Time skip

- [Nazwisko], ruchy! - poganiała mnie trenerka, klaszcząc w dłonie.

Pięcioletnia klacz Shiba nie była skora do współpracy. Ciągle się czegoś bała. W szczególności krzyków z sali gimnastycznej i wiatru.

Pogalopowałam wzdłuż ogrodzenia, po czym skręciłam w lewo i przeskoczyłam niski okser. (Jeśli nie jeździcie konno, to najwyższy czas zacząć ^^ a tak serio - to nie będzie zbyt istotne w opowiadaniu, więc mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza)

- Brawo. - Poklepałam klacz po szyi zwalniając do kłusa.

- No widzisz, da się! - uśmiechnęła się trenerka.

Opadła mi szczęka. Chishu-sensei nigdy się nie uśmiechała.

Babka po czterdziestce, krótkie, siwiejące, blond włosy, a na dodatek niska i nie najchudsza (co nie znaczy, że gruba!). Wszystkie dziewczyny z naszego ''klubu'' się jej boją. Jest bezlitosna, ale wierzę, że gdzieś głęboko ma jeszcze resztki ludzkości.

- Kageyama, koniki! - usłyszałam gdzieś po lewej.

Skądś znam ten głos...O cholera!

Zeskoczyłam z klaczy i oddałam wodze zdziwionej trenerce. Odłożyłam kask i rękawiczki pod ogrodzenie i pobiegłam w stronę rudzielca.

- Koniki, tak? - zatrzymałam się parę metrów od niego, trzymając dłonie na biodrach.

Trenerka coś jeszcze krzyczała, ale ja nie słuchałam, były teraz  ważniejsze rzeczy.

Na początku stał do mnie tyłem, ale gdy tylko mnie usłyszał podskoczył przerażony i obrócił się powoli.

- [Reader]-chan! - rzucił mi się na szyję i mocno przytulił.

Byłam trochę zdziwiona jego reakcją, ale po chwili odrzekłam:

- Shou-chan - uśmiechnęłam się, także go obejmując.

Znamy się od małego, ale w drugiej gimnazjum musiałam wyjechać do ciotki. Dzień przed wyjazdem ojca na wojnę do Iraku, był napad na bank. Moja matka tam pracowała. Zastrzelili ją.  Pomimo tego ojciec wyjechał, a ja trafiłam do mojej jedynej rodziny w Japonii, a mianowicie do cioci. Wdowa, po trzydziestce, miła i o dziwo wysoka - wiadomo po kim odziedziczyłam moje 175 centymetrów wzrostu*. Bo inni z rodziny byli bardzo niscy.

The King - Kageyama Tobio x ReaderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz