Leżałam jeszcze w łóżku, blask promieni słońca padał na moją bladą skórę. Ze snu wybudził mnie śpiew ptaków. Wstałam z mojego bardzo wygodnego łóżka i rozejrzałam się po pokoju. Wyglądał jak zawsze, fioletowe ściany, a na nich czarne ramki z naszymi rodzinnymi zdjęciami. Duża szafa stojąca w rogu pokoju, na przeciwko łóżka białe drzwi ze złotą klamką. Biurko stojące obok okna i drzwi prowadzące do łazienki w takim samym kolorze co drzwi wejściowe do pokoju. Ślimaczym krokiem ruszyłam w ich stronę, po czym szybkim ruchem ręki je otworzyłam. Po chwili stałam już na zimnej podłodze w mojej łazience. Czarne kafelki z czerwonymi akcentami wypełniały ściany i podłogę pomieszczenia. Prysznic, na przeciwko zlew , a nad nim ogromne lustro w pozłacanej ramie. Nie zastanawiając się dłużej rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Odkręciłam wodę. W tej samej sekundzie zimne strumienie spadały na moją rozgrzaną skórę. Kiedy już się umyłam wyszłam i owinęłam ciało białym ręcznikiem.Stanęłam przed lustrem i z lekkim uśmiechem spojrzałam w swoje lustrzane odbicie. Wzięłam szczotkę do ręki i zaczęłam rozczesywać swoje kruczoczarne włosy. Kiedy były już w miarę rozczesane, spięłam je w staranną kitkę. Bez przedłużania wyszłam z łazienki i podeszłam do szafy, z której wyciągnęłam czarne spodnie i koszulkę w tym samym kolorze. Jakieś pięć minut później byłam już gotowa, dlatego też wyszłam z pokoju. Skierowałam swoje kroki w stronę kuchni. Po wejściu do pomieszczenia, niemalże od razu zauważyłam mojego kolna. Czyli moją mamę. Kobieta wyglądała identycznie jak ja. Nie za wysoki wzrost, kruczoczarne włosy, ciemno brązowe oczy i piegi na nosie. Rodzicielka siedziała przy kuchennym stole, jedząc śniadanie. Ojca jak zwykle nie było już w domu. Zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Nie było go od rana do nocy, cały czas pracował.
- Dzień dobry mamo. - powiedziałam, nie wyrażając żadnych emocji.
- Witaj Clove. - odpowiedziała równie zimnym tonem co ja.
Od śmierci Alex - mojej starszej siostry nie potrafiłyśmy się dogadać. Mało rozmawiałyśmy, chociaż kiedyś miałyśmy ze sobą bardzo dobry kontakt. Z resztą matka do nikogo się nie odzywała. Od tego cholernego dnia, w którym zginęła moją kochana siostrzyczka wszystko się zmieniło. Mama popadła w depresje, a ojciec w wir pracy. Miałam już usiąść na przeciwko rodzicielki, gdy nagle ktoś energicznie zapukał do drzwi wejściowych. Bez wahania podbiegłam w stronę korytarza. Po chwili stałam już zamknięta w objęciach przyjaciela Catona. Jego niebieskie niczym ocean oczy, błyszczały w blasku słońca. Stał i patrzył na mnie uśmiechając się szeroko, tak jak lubiłam.
- Cześć. - powiedział, a dobry humor go nie opuszczał.
- Cześć. - odpowiedziałam, ponownie wtulając się w jego ramiona.
- Gotowa na zajęcia w akademii ? - spojrzał na mnie pytająco.
- Wiadomo, zresztą jak zawsze - zaśmiałam się. - Poczekaj za chwilę wrócę. - rzuciłam szybko, po czym zniknęłam za drzwiami.
Jego pytanie było bezsensowne. Przecież każdy doskonale wiedział, że obecność na zajęciach w akademii była obowiązkowa. Po za tym przez tyle lat uczęszczania tam, można się było przyzwyczaić. Wbiegłam do kuchni, po czym chwyciłam jedną z grzanek leżących na stole. Szybko pożegnałam się z mamą, po czym wyszłam. Nic nie mówiąc posłałam blondynowi szeroki uśmiech, na znak, że możemy iść. Szliśmy powoli wąską uliczką, w stronę ogromnego budynku, w którym mieściły się sale treningowe. Przez całą drogę rozmawialiśmy dosłownie o wszystkim i o niczym. Przez co czas minął nam tak szybko, że nawet nie zauważyłam, że zdążyliśmy już dojść na miejsce. Weszliśmy do środka. Prawie wszyscy byli już obecni. Niemalże od razu podeszła do nas Zoe, opiekunka trybutów z Dystryktu Drugiego. Co prawda była z Kapitolu, jednak jej wygląd tylko trochę różnił się od pozostałych, obecnych w sali. Rude włosy sięgały jej do łokci,a prosta grzywka zasłaniała czoło. Skórę miała bladą, a oczy mocno pomalowane w ciemnych odcieniach. Jej sukienka i wysokie obcasy były w tym samym srebrzystym kolorze.
- Kochani dobrze, że jesteście musimy porozmawiać - powiedziała swoim kapitolińskim akcentem, który bardzo denerwował mojego przyjaciela. Z resztą nie tylko jego. - Wiecie, że jesteście najlepsi z akademii ? - spojrzała na nas.
- Tak - odpowiedzieliśmy zgodnie, patrząc na nią z powagą.
- I właśnie dlatego za tydzień na dożynkach, jeśli wylosują kogoś poniżej 14 roku życia musicie się zgłosić na ochotnika. - rzuciła szybko, cały czas patrząc na nas uważnie.
Nic nie mówiąc przytaknęliśmy tylko twierdząco. Dobrze wiedzieliśmy, że przyszedł już na nas czas. Nie od dziś wiadomo, że byliśmy najlepsi, a większość nie dorastała nam nawet do pięt. Z jednej strony się cieszyłam, że w końcu pojadę na Igrzyska, przecież to było marzeniem, każdego młodzieńca z Dwójki. A z drugiej na samą myśl o tym, że moim partnerem mógłby być Cato przeszywały mnie dreszcze. Dobrze wiedziałam, że nie byłabym w stanie jego zabić. Za bardzo mi na nim zależało. Niestety zwycięzca mógł być tylko jeden.
- Dobrze, zajmijcie się treningiem. - powiedziała Zoe, po czym odeszła.
- To ja idę na moje stanowisko - Caton puścił mi oczko, po czym ustawił się przy stanowisku z mieczami.
Posłałam mu tylko delikatny uśmiech. Po chwili stałam już na przeciwko wielkiej tarczy. W prawej dłoni trzymałam nóż. Zamachnęłam się, po czym z całej siły rzuciłam narzędziem. Nóż wbił się w sam środek tarczy, tak jak planowałam. W końcu to nie było dziwne. Ta dyscyplina z pewnością była moją ulubioną i wychodziła mi najlepiej. Kilka minut później padły kolejne rzuty. Wszystkie jak zawsze były celne i trafiały w zamierzone wcześniej punkty.
- Wow nieźle ci dzisiaj idzie skarbie - usłyszałam głos Catona za sobą.
Na dźwięk jego głosu, niemalże od razu obróciłam się do tyłu. Spojrzałam na blondyna, udając zdenerwowanie. Na co on tylko się zaśmiał. Dobrze wiedział, że nie lubiłam kiedy tak do mnie mówił. Byliśmy w końcu tylko przyjaciółmi i ja jak na razie nie byłam gotowa na nic więcej. To znaczy tak mi się wydawało, jednak chyba moje serce mówiło coś innego. Pomimo tego wolałam posłuchać się zdrowego rozsądku. Resztę treningu spędziliśmy razem. Prawdę mówiąc uwielbiałam te dni, kiedy razem trenowaliśmy. Dzięki niemu czas minął mi miło i w miarę szybko. Po wyjściu z akademii, ruszyliśmy tą samą drogą co rano. Na zewnątrz zaczynało się już powoli ściemniać. Tak było każdego dnia. Powoli dopadała nas rutyna. Od rana do wieczora w akademii na treningach. Właśnie tak wyglądało nasze życie. Nagle z rozmyśleń wyrwał mnie głos Cato.
- Co się nic nie odzywasz ? -zapytał, obejmując mnie ramieniem.
- Myślę. - niemalże wyszeptałam.
- Nad czym ? - zaśmiał się pod nosem.
- Nad tym wszystkim co dzieje się dookoła nas. Nasze życie jest jak jakieś koło, które tylko kręci się w kółko. Dom, akademia, dom i tak ciągle. Niby od zawsze chciałam pojechać na igrzyska. Wygrać i cieszyć się swoim zwycięstwem. Niestety im jestem bliżej, tym mam większe wątpliwości, czy aby na pewno tego chcę. - powiedziałam, po czym spojrzałam w jego jasnoniebieskie tęczówki.
- Nie przejmuj się tym teraz. Jest jeszcze trochę czasu do dożynek. Na razie spróbuj o tym nie myśleć. - szepnął, składając delikatny pocałunek na moich ciemnych włosach.
Zatrzymaliśmy się w miejscu, patrząc sobie nawzajem głęboko w oczy. On w moje ciemne niczym węgiel, a ja w jego błękitne niczym ocean. Czułam ścisk w gardle i uczucie motyli w brzuchu. Nigdy wcześniej się tak nie czułam. Nagle nasze wargi połączył delikatny, ale czuły pocałunek. Po chwili blondyn objął mnie w tali, a ja zaplątałam swoje ręce na jego szyi. Pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny. Sama nie wiem dlaczego, ale marzyłam teraz tylko o tym, żeby czas stanął dla nas w miejscu. A ta magiczna chwila trwała wiecznie.
___
Mam nadzieje, że się spodoba i że w ogóle ktoś będzie to czytał , licze na miłe komentarze i porady co do opowiadania. Zapraszam także do czytania moich pozostałych książek ! :)
CZYTASZ
Clove Zabójca Z Dwójki
FanfictionZabrałeś mi młodość, wolność, ukochaną siostrę... Kiedyś myślałam, że muszę wygrać Igrzyska, to sprawiało mi radość. Ty nauczyłeś mnie cieszyć się z ludzkiej śmierci. Na szczęście w porę przejrzałam na oczy. Obiecuję, że zrobię wszystko, żeby jakoś...