9. Dzień Dożynek.

107 11 2
                                    

Dzisiejszy dzień była bardzo ważny dla dosłownie każdego mieszkańca Dwójki. Dożynki. Wstałam wczesnym porankiem, żeby w spokoju się przygotować. Zeszłam do kuchni, w celu przygotowania szybkiego śniadania. Dom jak zwykle był pusty. Szczerze, przywykłam już do tego. Po zjedzeniu dwóch tostów i wypiciu mocnej kawy, przeszłam do łazienki. Bez dłuższych namysłów weszłam pod prysznic, po czym odkręciłam kurki z wodą. Zimne strumienie idealnie mnie orzeźwiły. Po umyciu zębów, zabrałam się za rozczesywanie swoich kruczoczarnych kudłów. Postanowiłam, że zostawię je dzisiaj rozpuszczone. Robiłam to bardzo rzadko, ba prawie wcale. Proste niczym druty włosy sięgały mi do łokci. Po chwili wyszłam z łazienki, kierując swoje kroki do ogromnej szafy. Szybkim ruchem ręki otworzyłam ją i rozejrzałam się po półkach. Najgorsze było to, że każdą dziewczynę obowiązywał ubiór sukienki. Nienawidziłam tego, jednak mus to mus. Niechętnie wyciągnęłam czarną sukienkę bez ramiączek. Dół miała rozkloszowany, więc jakbym obróciła się wokół własnej osi zaczęłaby falować. A długością sięgała do moich kolan. Bez przedłużania ubrałam ją na swoje szczupłe ciało. Brakowało jeszcze tylko butów. Z dna szafy wyciągnęłam czarne obcasy. Należały do mojej siostry. Tylko dlatego je dzisiaj zakładałam. Zapięłam jeszcze bransoletkę w białe perełki na dłoni, po czym podeszłam do lustra. Wyglądałam jak moja siostra, w dzień dożynek, w których ją wybrali. Miałam wielką nadzieję, że ja będę miała więcej szczęścia niż ona. Z rozmyśleń wyrwało mnie tykanie zegara, przez co spojrzałam na jego wskazówki. 

- Czas iść. - powiedziałam sama do siebie.

Po chwili wyszłam z domu i ruszyłam w stronę Głównego Placu w Dystrykcie Drugim. Po raz pierwszy w ten dzień szłam sama. Prawdę mówiąc dziwnie się czułam bez towarzystwa Catona. Zdążyłam się już przyzwyczaić do jego obecności.  

- Nie myśl o nim. Dla niego nie istniejesz ! - skarciłam się w myślach.

Kiedy w końcu doszłam na miejsce, odetchnęłam z ulgą. Szczerze chodzenie w tych butach, było prawdziwą męczarnią. Nie mogłam się już doczekać, kiedy w końcu będę mogła je ściągnąć. Nie przedłużając podeszłam do stolika, gdzie Strażnik Pokoju przekuł mój palec igłą, po czym przyłożył do kartki papieru. Tłum na placu był już duży. Bez zastanowienia ruszyłam w stronę swojego przedziału wiekowego. Stanęłam obok jakiejś brunetki, która posłała mi dziwne spojrzenie. Przyjrzałam się jej dokładniej i dopiero po dłuższej chwili zrozumiałam dlaczego darzy mnie taką niechęcią. To właśnie ona wczoraj trenowała z Hadleyem. Postanowiłam nie zawracać sobie nią dłużej głowy. Przeniosłam swoje spojrzenie na blondynkę, która stała po mojej drugiej stronie. W jej oczach było widać wyraźnie strach. Starała się udawać twardą, niestety jej to nie wychodziło. I tak jej przerażenie było zupełnie nie potrzebne, skoro to ja musiałam się zgłosić na ochotniczkę. Nagle poczułam czyjś wzrok na sobie. Rozejrzałam się dookoła. Prawdę mówiąc parę dziewczyn gapiło się na mnie nie kryjąc zazdrości, ale to nie było to. Rzuciłam okiem na drugą stronę, po której stali chłopcy i wszystko stało się dla mnie jasne. To wzrok Catona tak na mnie ciążył. Powoli przestawałam rozumieć o co mu do cholery chodziło. Poczułam jak złość przeszyła moje ciało. Po tym co mi zrobił, miałam ochotę wyfrapać mu te jego śliczne niebieskie oczka. Wzięłam głęboki oddech, próbując ignorować jego spojrzenia. Kiedy tylko usłyszałam głośne stukanie szpilek Zoe Picket uśmiechnęłam się pod nosem. Po zajęciu miejsca przez prezydenta Dwójki i ostatniego zwycięzcy Liama Smitha na scenie, opiekunka zaczęła uroczystość. Mówiła to samo co każdego roku. Szczerze znałam to już na pamięć. Po jakiś trzydziestu minutach nudy, w końcu nadszedł mój moment. 

- A teraz wylosujemy młodą kobietę i młodego mężczyznę, którzy będą godnie reprezentowali na Dystrykt na 74 Głodowych Igrzyskach. - powiedziała swoim kapitolińskim akcentem. - Oczywiście panie mają pierwszeństwo. - dodała podchodząc do ogromnej szklanej kuli.

Śledziłam każdy jej ruch bardzo dokładnie. Nie mogąc się już doczekać swojego wielkiego wejścia. Na ten właśnie moment czekałam przez całe swoje życie. Pośpieszałam Zoe w myślach, niestety ona jakby na złość robiła wszystko wolniej. Po długiej chwili w końcu wyciągnęła małą kopertę. 

- Olivie Walker ! - niemalże wykrzyczała.

Spojrzałam w stronę małej rudowłosej dziewczynki, która smutna zaczęła podążać w stronę sceny. Starała się być twarda, tak jak ją uczyli w Akademii. Jednak z daleka było widać, że była bardzo bliska płaczu. Nie czekając dłużej wystąpiłam przed szereg, tym samym wchodząc jej w drogę. 

- Zgłaszam się na ochotnika ! - krzyknęłam, z uśmiechem na twarzy. 

Po chwili ruszyłam pewnym krokiem w stronę sceny. Ruszyłam dumna jak paw, czując na sobie te wszystkie spojrzenia. Kątem oka widziałam jak szczęśliwa dziewczynka pobiegła w stronę swojej rodziny. Szybkimi krokami weszłam po schodach, żeby po chwili znaleźć się tuż obok Zoe. 

- To był wielki akt odwagi i poświęcenia. - powiedziała, patrząc na mnie. - Podaj nam swoje imię. - dodała po chwili.

-Clove Diaz. - odpowiedziałam pewna siebie.

- Dobrze, a teraz pora na panów. 

Kobieta ruszyła w stronę wielkiej szklanej kuli, w której znajdowały się imiona i nazwiska wszystkich chłopaków z Dystryktu. Energicznym ruchem ręki wyciągnęła małą kopertę, po czym wróciła na swoje poprzednie miejsce. Powolnie niczym ślimak otworzyła to co trzymała w dłoniach.

- Caton Hadley ! - wykrzyczała, na co ja tylko zaśmiałam się pod nosem patrząc jak blondyn podąża w stronę sceny. 

Patrzyłam na niego złowrogo. To uczucie, która nam towarzyszyło jeszcze kilka dni temu znikło całkowicie. Teraz była tylko nienawiść, za to co mi zrobił. Po chwili staliśmy już obok siebie. 

- Panie i Panowie oto tegoroczni trybuci z Dystryktu Drugiego. Clove Diaz i Caton Hadley ! - pisnęła ze swoim kapitolińskim akcentem. 

Niechętnie podałam swoją drobną dłoń chłopakowi, po to, żeby po chwili zniknąć w środku Pałacu Sprawiedliwości. Szliśmy przez długi korytarz, do pokoi przeznaczonych specjalnie dla nas, w których mięliśmy czekać na pociąg do Kapitolu. Teraz była ostatnia szansa na pożegnanie się z bliskimi. Właściwie to ja nie czekałam na nikogo. Raczej nie wierzyłam w to, że matka się tutaj w ogóle pojawi, a jeśli nawet to i tak nie chciałam jej widzieć. A ojciec ? Po tych wszystkich przeżyciach z dzisiejszego dnia, nie da rady spojrzeć mi w oczy. Weszłam do pomieszczenia, zamykając drzwi za sobą. Pokój był ogromny, jednak pomimo tego nie było w  im wiele przedmiotów. Kilka małych biblioteczek, która były po brzegi wypełnione książkami. Parę krzeseł, duże okno, na przeciwko niego drzwi i wielki fotel na samym środku pomieszczenia. Bez dłuższych namysłów usiadłam w nim, po czym zaczęłam rozmyślać strategię dotyczącą mojego zwycięstwa. Po dłuższej chwili wstałam i podeszłam do okna. Patrzyłam tępo przed siebie, nie dowierzając, że to właśnie ja biorę udział w tegorocznych Igrzyskach. Nagle z chwili zamyślenia wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Odwróciłam się na pięcie w celu sprawdzenia kim jest osoba, która postanowiła mnie odwiedzić. Ku mojemu zdziwieniu ujrzałam kogoś, kogo nigdy bym się nie spodziewała.

Clove Zabójca Z DwójkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz