Rozdział 2 -Nie lubię kóz GMO.

264 25 27
                                    

-Ostrożnie dodajcie trochę kwasu solnego do... James! Jeszcze komuś rozlejesz kwas na ręce! Paul! Wolno i ostrożnie, bo... -Mówi nauczycielka a sala staje w dymie o zapachu, który nie pachnie przyjemnie na pewno.

-Wszyscy...na...zewnątrz! -Kaszląc wypuszcza nas z sali.

-Ty razem nawet nie tknęłam probówki! -Szczerzę się, wychodząc z przyjaciółmi.

-Tak. Tym razem odwaliło Paulowi z tym kwasem. Ehh. Ale mamy idiotów w szkole. -Odgarnia włosy Skype.

-W końcu to trzynaste liceum imienia Waszygtona. Nadali takie imię myśląc że przyjdą tu "normalni" ludzie. -Śmiejemy się po słowach Chaplina.

-Tak. Kto "normalnych" ludzi tu przyjmuje? -Dalej śmiejemy się po mojej uwadze.

Dochodzimy do skweru przed szkołą. Z uchylonych okien leci dym. Normalka w trzynasce. Ale powiem, że to niezaprzeczalnie piękny widok.

-To co wagary? -Patrzy na nas Skype.

-Tak. -Powiedzieliśmy razem.

-To gdzie?

-Może połazimy po Long Island tak po prostu. -Zaproponowałam.

-W sumie słyszałem o wielu częściach dziwnych robotów w lesie. -Podnieca się pomysłem Chaplin.

-Okej. Ale z dala od wody bo...

-...boisz się jej. -Dokańczam.

-Mam wrażenie że czasami czytasz mi w myślach.

-Ja? Skąd ale pamiętam wyjazd nad morze we wrześniu i twoją minę przy wodzie. -Uśmiecham się.

-Tak bardzo śmieszne. Dokop leżącego.

-No co? Może jednak lubisz wodę? -Mówię z ironią.

-Dziewczyny przestańcie. Skorzystajmy że tamta zajmuje się Paulem i zwiewajmy. -Wskazuje na wrzeszczącą chemiczkę.

-Jak zwykle Charlie ma najlepsze pomysły. -Klepię go po plecach.

Tak więc całą trójką z plecakami, po prostu niezauważeni, opuściliśmy naszą "kochaną" szkołę. Już przy naszym liceum znajdował się las aż do mojego domu. Gęsty, nie przenikniony i do tego przez niektórych uważany za przekleństwo. Tak czy siak to nasze klimaty. Nie ma to jak standardowo minimum raz w nie wpaść. Jako że nikt nie widzi często "testujemy" nasze moce z dala od cywilizacji. Sky rąbnie piorunem w jakiś powalony pień a Charlie wysysa ogień z pnia. Niedawno przy pożarze w swoim pokoju to odkrył. Podpalił biurko, szybko wysysał płomień i został tylko ślad jak przy wybuchu jednej z jego maszyn. Nadal nasi rodzice pewnie nie wiedzą, że mają zmutowane dzieci. Jedno podpala, drugie lata i wali piorunami a trzecie bez dotknięcia otwiera zamek i biegnie prawie z prędkością światła. Niemożliwe? Słuchaj. Jeśli nie to w jaką cholerę czemu nadal o tym nie wiedzą? Każdemu z nas mniej więcej w wieku czternastu lat to pojawiło się, choć już wcześniej mieli kilka incydentów a po czternastce całkiem ta moc uwolniła się i od dwóch lat każde z nas próbuje je kontrolować. (Nie to nie jest jak u Elsy. To nie Kraina Lody kochani. Jeszcze aż tak źle nie jest). Tak czy siak ja niezauważalnie biegam po lesie z taką prędkością, że już powinnam dostać kilkanaście mandatów za przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym czy gdziekolwiek. Jestem tak jakby zwiadowczym. (To nie Więzień Labiryntu. Fajne nawet ale to nie prawdziwe. Tylko historia która nie istnieje) Sprawdzam czy w pobliżu kilkunastu kilometrów nie ma ludzi, którzy nam przeszkodzą czy wyślą do psychiatryka czy też nawet do czegoś w stylu strefy 51. Mój mózg a nie świrniętych naukowców. Tak czy siak jak zwykle nic nie dzieje się ja sobie biegam z prędkością około osiemdziesięciu kilometrów na godzinę a Skype bawi się z Charliem. Wszędzie zielony, zielony i jeszcze raz zielony kolor... Chwila. Co? Widzę w co to była zbroja...no tak greckiej zbroi z niebieskim pióropuszem na hełmie. Z dość sporym mieczem jakiś dwunastolatek. Chłopak. Rozgląda się czujnie. Skąd tacy ludzie w lesie? Robią inscenizację jakieś greckiej bitwy? Przyglądam się mu za drzewem. Drgnęłam. Nawet mnie przypominał z bliska. Niebieskie oczy jasna cera te usta... Nie. Moja mama powiedziałaby mi o rodzeństwie...chyba? Podchodzi jakaś do niego dziewczyna podobnie ubrana lecz przypominała Charliego. Też była młodsza od nas lecz jej bronią był duży topór. Nie słyszałam jak rozmawiali. Wróciłam po przyjaciół.

-Skype, Chaplin ja nie wiem kim są ale jedno z nich wygląda jak ja a drugie jak ty. Jakby byli naszym rodzeństwem. Ja nie wiem skąd, dlaczego... -Zaczęłam pleść trzy po trzy.

-Nimar słuchaj. Jeszcze raz. Reset. -Powiedział spokojnie.

Głęboki wdech.

-Dwójka około dwunastolatków. W greckich zbrojach z niebieskimi pióropuszami. Mają broń. Chłopak przypomina mnie a dziewczyna ciebie jak rodzeństwo.

-Co? -Tylko tyle wydusiła Skype.

-Mam kurde rodzeństwo to!

-Ej. Ja też o ile nie przewidziało ci się. -Wypalił Chaplin

-Mi przewidziało się? Mi?

-A ile razy jakieś dziwne cósie widziałaś?

-No paręnaście razy i zawsze wtedy gdy albo wywalali mnie ze szkoły albo dom mi niszczyli!
-A ja ani razu! I co?!

-Chaplin czy to moja wina że ja widziałam a ty nie?!

Ucichł. Ale to nie z mojej winy. Otóż wyszedł dziwna postać. Raczej jak to określił coś co ja niby tylko widziałam. To coś miało głowę lwa ciało kozy, kopyta, sierść jak kozy. Tylko im bliżej było łba tym bardziej stawał się lwem. Ogon był węża chyba grzechotnika, bo jak nim ruszał to grzechotał jak marakas. Widziałam kilka u mojego wujka w muzeum na wystawie o jak to było... Hiszpanii? Chyba ale nie jestem pewna.

-Mam pytanie. Czy te cóś widzę tylko ja? -Odezwałam się.

-O mój boże. -Jęknął Charlie.

-Nie Nimar. Ja tą zmutowaną kozę też widzę. -Oznajmiła z przerażeniem Skype.

Na jej słowa, tej kozie GMO chyba słowo zmutowany nie spodobał, bo zionął w naszą stronę ogniem. Jak dla mnie powinna kupić jakiś odświeżacz do paszczy, bo oprócz piekącego ognia, poczułam zgniłe mięso sprzed kilku wieków.

I jak się podoba? Mam wrażenie że weszłam w styl ala Percy Jackson czyli i co z tego że zaraz zginę i tak warto wspomnieć o odświeżaczu do ust. XD
*Mindalan

Ps. Poprawki ciąg dalszy.../29.10.2018

Dziennik panny Kane - Czas ZmianOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz