Rozdział 10 - Hermes namawia mnie do kradzieży i robię to. Mamo! To pomysł taty!

131 13 17
                                    

Czy dużo wymagam? Szczerość. Prawda. Takie proste słowa, które tak wiele dla mnie znaczą. To źle, że chcę znać prawdę, przeszłość i kim ja jestem? Ja to porównałabym z adoptowaną rodziną. Nie wiesz kim jesteś. Szukasz biologicznych rodziców. Jesteś wściekła na kłamstwo przybranej rodziny. Chcesz prawdy. Tylko prawdy, o której nikt nic ci nie chce powiedzieć. Potem dowiadujesz się po kolei fragmentów jak nie całej masy. Moje życie... Ono całe było kłamstwem! Oszustwem! Czy to tak zawsze muszę żyć?! Hermes... Posłaniec boski. Patron złodzieji. Kuglarstwo... Moje przybrane rodzeństwo. Oni są oszustami, złodziejami... I to ma być moja rodzina?! Oni?!

***

Jezioro...las...błękitne niebo. Niektórzy już zbierają się na zajęcia, inni wracają z nich. Czy... To takie dziwne, że chcę wiedzieć...chcę szczerości...

-Niewiele wymagasz. -Mówi męski głos za mną.

-Inni tak nie sądzą. -Patrzę na taflę wody nie odwracając się.

-Jak zauważyłaś jednak czasami prawda bardziej boli od pięknego kłamstwa...

-Tak? Czyli dobrze kłamać na temat mojego życia! Przyjaźnić nie mówiąc kim się jest! Kłamać nawet, gdy wie, że mam dosyć kłamstw! Chcę tylko spokoju i domu. -Odwracam się zapłakana.

Widzę trzydziestoparoletniego mężczyznę. Ma tenisówki ze skrzydłami i ciągle zerka na komórkę. Ubrany w wyblakłą, granatową koszulę, zabrudzoną gdzieniegdzie jak i lekko podszarpaną. Jeansy wytarte na kolanach z nielicznymi dziurami. Blond włosy, które są na tyle długie, aby zakryć czoło. Fryzura w nieładzie, jakby przed chwilą wstał. Niesamowite niebieskie oczy, z błyskiem, który ostrzega przed nim, jakby był w stanie w każdej chwili spłatać psikus. Lekki zarost pokrywał policzki jak i brodę. Ale to uśmiech potwierdził mnie, kim jest ten nieznajomy. Miał identyczny jak ja.

-Ty...Jesteś Hermes? -Przyglądałam się uważnie.

-Jak to określiłaś listonosz, który zabajerował twoją matkę. -Puścił oczko.

- Czyli...to...ten...znaczy...no...

-Jestem twoim ojcem.

-Dzięki za pomoc. -dodałam z przękąsem.- Ale czy przypadkiem nie powinieneś paczki rozwozić czy coś?

-Listonoszem dosłownie nie jestem, ale to jedna z mojej działalności. No i skoro jednak po części nim jestem mam paczkę też dla ciebie. -Wyjmuje z torby typowego listonosza.

-Czyli po szesnastu latach, kiedy udawałeś, że mnie nie ma, zjawiasz się tak sobie z paczuszką dla mnie i to akurat, gdy cały świat mi się wali?! -Wyrzucam pretensję w jego kierunku.

-Jesteś półboskim magiem. Pierwszym, lecz nie ostatnim...

-Tak wiem. Przed chwilą moi przyjaciele wyznali, że też mają Krew Faraonów czy jakoś tak.

-...tak więc nie jesteś sama. A jeśli o to, że mnie nie było. Twoja mama wiedziała, że ze względu na to kim jestem nie będę mógł być przy niej. Ale za to zawsze czuwałem nad tobą. Nawet jak myślałaś, że mnie nie ma zawsze gdzieś byłem i patrzyłem jak biegasz, stajesz silniejsza i piękna jak twoja matka. Sadie...Ona jest taka radosna. Lekkie podejście do życia. Patrzenie na niego jako miejsca, gdzie jesteśmy szczęśliwi, a nie przygnębiającą i ponurą rzeczywistość-Podchodzi bliżej mnie. Czuję zapach listów.

-Pytanko. Ty używasz perfum o zapachu poczty?

-Ninka... -Rozśmiał się.

-Czyli tak. -Szczerzę się.-A teraz prezent. Coś podobno jest dla mnie.

Dziennik panny Kane - Czas ZmianOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz