-6-

34 5 0
                                    

Wstałam około pierwszej popołudniu. Wyspałam się, ale czułam, że zmarnowałam połowę dnia. Szybko poszłam się umyć i ogarnąć włosy. Ubrałam jeansy, narzuciłam ulubioną czarną bokserkę, a na nią szarą bluzę i zbiegłam na dół.
-Dzień dobry-powitałam Ashtona, który siedział na kanapie w salonie i przecierał oczy.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się słabo. Podeszłam do niego. Miał przekrwione oczy i wyglądał na zmęczonego. Na szczęście rana przestała krwawić.
-Jak się czujesz?-zapytałam, odsuwając się od niego, bo nadal strasznie śmierdział.
-Nijak. Mało pamiętam z wczorajszej nocy-chłopak podniósł wzrok i spojrzał na mnie.-Aż tak się mnie boisz, że się ode mnie odsuwasz, czy...-Ashton powąchał najpierw swoje ubrania, a następnie dmuchnął sobie na dłoń i sam się skrzywił.-Strasznie śmierdzę, prawda?
Pokiwałam głową, a chopak westchnął.
-Pozwolisz, że się u ciebie umyję?
-Oczywiście, ale...
-Ale?
-Nie mam ubrań dla ciebie na zmianę.
-Mogę ci pożyczyć moje jeansy-powiedział Andrew, wchodząc do pokoju i rzucając chłopakowi spodnie.-A koszulkę zaraz poszukam.
-Okej. Pani wybaczy.
Andrew udał się za Ashtonem, mówiąc coś do niego chaotycznie. Chłopcy zniknęli za rogiem, a ja zaczęłam sprzątać w salonie. Po około 15 minutach, kiedy powoli kończyłam usłyszałam za plecami odgłos zapinanego paska do spodni.
-Pomóc ci coś może?-zapytał Ash, stając za moimi plecami.
Chłopak wyglądał zjawiskowo. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Był bez koszulki. Z jego mokrych, umytych włosów skapywała woda na jego umięśnioną klatkę piersiową. Kiedy zapiął już spodnie, przeczesał dłonią mokre włosy i spojrzał na mnie z uśmiechem. Na twarzy widniał lekki zarost, co dodawało mu uroku. Przestań się gapić, Kimberly. Przestań się gapić! - rozkazałam sobie w duchu, choć tak naprawdę to nie podziałało, bo nadal wlepiałam w chłopaka wzrok. Ashton chyba poczuł się skrępowany, bo zwiesił głowę i skrzyżował ręce na piersiach. W końcu się przemogłam i odwróciłam wzrok.
-Nie, nie. Nie trzeba. Poradzę sobie-odparłam szybko i zaczęłam układać na kanapie poduszki.
-Jesteś pewna?
-Tak. Czy wyglądam jakbym sobie nie radziła?
-Układasz na kanapie drugi raz te same poduszki.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się skrępowana. Wzruszyłam ramionami i odwróciłam się. Na moje (nie)szczęście nie zauważyłam leżacej na podłodze butelki po coli. Potknęłam się o nią i upadłam z hukiem na podłogę. Ash podbiegł do mnie szybko i pomógł mi się podnieść.
-Wszystko w porządku?-zapytał, patrząc mi w oczy.
Jego oczy... nie, nie mogłam. Odwróciłam wzrok.
-Wszy... Wszystko w porządku-wydukałam.
-To dobrze. Uważaj następnym razem-powiedział chłopak z uśmiechem, po czym puścił moje ramiona, odwrócił się, podniósł z ziemi butelkę po coli i pokazał ją mi.
-Ja to zabiorę-powiedział, po czym odwrócił się i wyrzucił butelkę do śmietnika.
-Ejj, Ash! Znalazłem koszulkę! Może być trochę duża, ale przynajmniej nie jest za mała!-wykrzyknął nagle mój brat, wbiegając do pomieszczenia.
Andrew rzucił koszulkę chłopakowi, a on od razu narzucił ją na siebie. Koszulka rzeczywiście była trochę za duża. Sięgała mu za pas, a rękawy miał do łokci. Jednak i tak wyglądał w niej seksownie. Przestań, Kimberly! - skarciłam się ponownie w głowie i odwróciłam wzrok od chłopaka.
-Andy?
-Tak?
-Czy ja mogę zniszczyć tę koszulkę?-zapytał Ashton zdziwionego Andrew.
-Eee, jasne.
-Dzięki-powiedział chłopak, po czym oderwał rękawy, robiąc z za dużego T-shirtu, bezrękawinik i odsłaniając umięśnione ramiona.-O wiele lepiej.
-W sumie, sam mogłem o tym pomyśleć.
-Ale nie pomyślałeś.
-No nie...
-Michael zniknął!-wykrzyknał Arthur, który niespodziewanie wbiegł do salonu.
-Jak to zniknął?-zapytałam.
-No zniknął. Rano się budzę, rozglądam, a po chłopaku ani śladu. Po prostu zniknął.
-Przecież nie wyparował. Jak mógł zniknąć?
-Nie mam pojęcia.
I nagle ktoś zapukał do drzwi. Wszyscy wymieniliśmy spojrzenia.
-Kto idzie?-zapytałam, po czym szybko zaczęłam grę, w którą graliśmy od zawsze.-Nie ja!
-Nie ja!-wykrzyknął Andrew.
-Nie ja!-powtórzył Arthur, a Ashton, który nie wiedział o co chodzi patrzył na nas zdezorientowany.
-Czyli ja otwieram, tak?
Ash podszedł do drzwi, wziął głęboki oddech i nacisnął klamkę. Do mieszkania z impetem wpadła Amanda, o mały włos nie przewracając Asha.
-Kim, jak długo można stać pod twoimi drzwiami i pukać? No przecież szału można dostać? Co ci jest? Nie potrafisz otworzyć drzwi? Jesteś jakaś... Jasna cholera-i w tym momencie dziewczyna spojrzała na Ashtona i zamarła. Chłopak spoglądał na nią i uśmiechał się niepewnie.
-Hej-powitał ją, pocierając dłonią kark, a ona stała niewzruszona i wpatrywała się w niego w osłupieniu.
Podeszłam do mojej przyjaciółki, złapałam jej bezwładną rękę i pomachałam nią do chłopaka.
-Hej Ashtooon-powiedziałam piskliwym głosem, udając Ammy.
I wtedy Amanda oprzytomniała, chrząknęła i spojrzała na nas.
-Hej wszystkim. - Powitała chłopaków, a następnie zwróciła się do mnie. -Dzięki, że mi powiedziałaś, że będą tutaj chłopcy, Kim-wycedziła przez zęby moja przyjaciółka, spoglądając na mnie.
-Ależ nie ma za co. I co ty tu tak wogóle robisz?
-Obiecałam ci, że dzisiaj wpadnę.
-Ach, no tak. Zupełnie o tym zapomniałam - przyznałam się.
Amanda spojrzała na mnie.
-Wiesz, że nie potrafię się na ciebie gniewać - powiedziała z uśmiechem, wzdychając.
-No, dzieciaczki. Nie żeby coś, ale przupominam, że Michael zniknął.
-Michael? Siedzi na ławce przed domem - powiedziała moja przyjaciółka. -Myślałam, że o tym wiecie.
Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, wybiegłam z mieszkania. Faktycznie, chłopak siedział skulony na ławce i spoglądał w niebo. Podeszłam do niego.
-Mikey? - odezwałam się do niego niepewnie, stając przy ławce i spoglądając na niego.
Chłopak powoli spojrzał na mnie zapłakanymi oczyma.
-Coś się stało? -zapytałam.
-Kim, ja już tak dłużej nie potrafię. Ja już nie daję sobie rady. To wszystko mnie przerasta.
-O czym ty mówisz, Michael?
-Nie chcę już mieszkać z tymi ludźmi. Nie chcę wracać do tego mieszkania. Nie chcę. Już nie wytrzymuję. Patrz.
Michael podwinął nogawkę od spodni, ukazując mi długą od kostki po kolano gojącą się ranę ciętą.
-W tamtym tygodniu Jasmine, moja "matka", wkurzyła się na mnie, bo wróciłem później do domu, mimo iż miałem udzielać jakiegoś wywiadu z nimi i zepchnęła mnie ze schodów, kiedy wchodziłem do domu. Przeciąłem się o wystający drut, a ona nawet się tym nie przejęła. Wczoraj...-Michael zaciągnął koszulkę w górę i odwrócił się. Moim oczom ukazało się kilka fioletowych siniaków na jego plecach.
-Mój "ojciec" siedział i rzucał w moje plecy sztućcami, kiedy siedziałem na krześle i robiłem pracę domową. Kim... już nie wytrzymuję. Policja nie może interweniować. Nie wierzą mi. Twierdzą, że niemożliwe jest, żeby tak bogate dziecko jak ja miało takie życie. Zresztą moi rodzice zapłacili władzy za krycie ich.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Mike był widocznie załamany. Miał już dość.
-Chciałabym cię pocieszyć... pomóc... ale nie potrafię. Nie wiem co mogę zrobić.
-Nie musisz.
-Michael...
-Jeszcze ten Ashton...
Na dźwięk jego imienia podniosłam głowę. Spojrzałam na chłopaka zaciekawiona.
-Co ma do tego Ashton?
Michael spojrzał na mnie, ale nie odpowiedział. Pokręcił tylko głową i uśmiechnął się lekko.
-Kimberly, ty nic nie rozumiesz..
-A co mam zrozumieć?
-Ten czołowiek jest niebezpieczny. Moim zdaniem, powinnaś na niego bardziej uważać.
-Przecież on...
-Nie znasz go. Nie wiesz do czego jest zdolny. On... Kimberly, martwię się o ciebie. Nie chcę, żeby ci się coś stało.
Zobaczyłam w jego głosie nutkę smutku. Dotknęłam jego dłoni i spojrzałam mu w oczy.
-Uważam na siebie. Nie masz się o co martwić. Nie dam się tak łatwo omamić.
Nie wiedziałam wtedy, że całe zajście Ashton obserwował przez okno..

#SomedayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz