Rozdział 7 Wyjazd.

784 77 18
                                    

Nie wszystko poszło zgodnie z planem Marzeny. Zaspała sobie pół godziny, potem w pośpiechu się pakowała i trzy razy, kiedy to już miała odpalać i jechać, zorientowała się, że czegoś nie wzięła. Adrian już na nas czekał z bagażami przed domem, zirytowany i trochę zmartwiony, bo blondynka nie odbierała od niego telefonu. Nie chciała się przyznać, że kilka razy się wracała, więc wcisnęła mu kit, że na stacji benzynowej była spora jak na tę godzinę kolejka. To mi też dało podpowiedź, aby podnieść wskazówkę poziomu paliwa do maksimum. Z resztą wycieczkowiczów mieliśmy się spotkać na innej już stacji benzynowej, gdzie wszyscy już na nas czekali. Naszym pilotem stał się Kamil, chłopak Darii, który prowadził srebrne BMW. Drugim autem naszego konwoju było nieduże, również srebrne audi prowadzone przez Mateusza — kolegę Bartka. Szatyn na moim miejscu pasażera zgrzytał zębami, nie mogąc popisać się swoją Pomarańczą.

Po godzinie drogi musieliśmy się zatrzymać na krótki postój na stacji, gdyż Daria poczuła silną potrzebę skorzystania z toalety, a Mateusz musiał zatankować, bo nie pomyślał o tym wcześniej. Marzena profilaktycznie skorzystała z okazji i poszła z przyjaciółką i na te kilka chwil zostałam sam na sam z Adrianem. Na szczęście zajął się telefonem. Miałam niemałe obawy, że zauważy symbol Autobotów na kierownicy, przez co zaczęłam żałować, że zamiast zmiany całego logo marki nie zmieniłam tylko napisu „FIAT" na autobocki znaczek. Że też nie stałam się mądrzejsza po szkodzie i nie zrobiłam tego zaraz po tym, jak Daria się o mnie dowiedziała.

Góry kojarzyłam z szarymi skałami, śniegiem na szczytach i rozległymi lasami wokół, co, jak się okazało, nie do końca zgadzało się z tymi górami, w które jechaliśmy. Pokrywały je piękne lasy iglaste, a szczyty nie były skaliste i obsypane białym puchem. Mimo tego jazda w dolinach tych wypiętrzeń, nie raz wzdłuż rzek sprawiała, że czułam w Iskrze* jakąś niesamowitą radość, zachwyt. Gdybym nie udawała auta, a wokół nie było ludzi, pewnie bym się gdzieś zatrzymała i podziwiała widoki, zaciągając się rześkim jak na upalne lato powietrzem.

Małe pole namiotowe znajdowało się na uboczu niewielkiej miejscowości. Wzdłuż drogi, którą biegł szlak i którą co chwilę przechodzili ludzie, których celem prawdopodobnie był pobliski szczyt, płynął potok, dzięki któremu powietrze było nieco chłodniejsze, chociaż słońce grzało najsilniej, jak potrafiło. Tuż obok były dwa hotele i domki wypoczynkowe oraz bacówka. Na samym polu znajdował się tylko jeden stół i dwie ławki z bali, a także zadaszenie, przy którym było palenisko. Było również wysypane kamieniem miejsce do parkowania. Niezbyt to było wygodne, wolałbym stać na trawie.

Zaraz po przyjeździe ludzie poszli rozejrzeć się po okolicy i przy okazji kupić coś do jedzenia, zostawiając mnie na około półtorej godziny samą. Nie narzekałam, rozkoszowałam się ciszą wolną od miejskiego zgiełku, nie włączyłam nawet radia, tylko wsłuchiwałam się w jakże piękne koncerty ptaków i uspokajający szum wody. Nawet trochę chciało mi się od tego spać, co po pięciu godzinach jazdy było nawet zrozumiałe. Jeszcze nigdy nie wybrałam się na taki maraton, ale jak się okazuje, moja iskra daje radę, mimo że nigdy nie zajmowałam się swoją kondycją i wytrzymałością. Kiedy moje towarzystwo wróciło, chłopaki od razu zabrali się za rozkładanie namiotów, do czego wybrali najbardziej nasłonecznione miejsce. Śmiać mi się chciało, kiedy Mateusz i Bartek chcieli rozłożyć swój. Na podstawie tego można by nakręcić niezłą komedię typu „głupi i głupszy". Gdyby nie pomoc Kamila, prawdopodobnie nie rozbiliby tego namiotu. Dziewczyny w tym czasie siedziały przy stole i rozmawiały, co jakiś czas zerkając na poczynania towarzyszy. Kiedy wszystko było gotowe, Marzena postanowiła mnie przeparkować na miejsce między jej i Adriana namiotem a stołem. Dzięki temu byłam niemal w centrum wydarzeń i przy okazji zapewniałam ludziom muzykę.

Wkrótce dziewczyny zaczęły szykować wieczorny posiłek. Powyciągały produkty, które ze sobą przywieźli i te, które kupili na miejscu. Pierwszy raz mogłam się przyjrzeć temu procesowi powstawania dań, któremu jakoś wcześniej nie poświęcałam szczególnej uwagi. Wiedziałam tylko, że ludzie mają skomplikowaną dietę, że wiele rzeczy im smakuje i robią z tego ciekawe mieszanki. Było to całkiem ciekawe z wyglądu, kolorowe, o różnych kształtach i konsystencjach. Zapachy również miało różne, ale nie wszystkie mi się podobały, może dlatego, że są mi obce. Chyba nie zgłębiałam tej wiedzy, żeby sobie nie robić przykrości z powodu mojej monotonnej diety składającej się z niewielkiej dawki energonu raz na jakiś czas i trochę częstszym porcjom olejów. Nie wykonywałam żadnej ciężkiej pracy, więc nie potrzebowałam dużo, ale teraz patrząc na to, jak dziewczyny co jakiś czas podjadają, poczułam delikatne ssanie gdzieś pod iskrą*. Zdałam sobie sprawę, że muszę przyspieszyć swoje poszukiwania Autobotów, które na pewno mają jakieś zapasy energonu, w przeciwnym razie zacznę srogo głodować.

[STARA WERSJA] Zafira | TransformersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz