Ludzie mówią, że najgorsze w życiu są pożegnania. Pożegnania na jakiś czas lub te na zawsze. U mnie było inaczej.
Pożegnanie nie było najgorsze, ale takie było powitanie. Powitanie w tym więzieniu, w którym miałem spędzić całe swoje życie od tej chwili. Nie miałem pojęcia, jak długo ono potrwa i czy będę na tyle silny, aby przetrwać w tym więzieniu, które znane było ze swojego wysokiego poziomu rygoru. Bałem się, że nie podołam, jednak co miałem do stracenia?
Wiedziałem, że już nigdy nie zobaczę swojej żony. Zabiłem swojego przyjaciela. Stałem się nikim.
Transport do więzienia już mi pokazał, jak będę traktowany. Nie było dla mnie szacunku, żadnego. Już na samym początku, w tym dużym helikopterze, który transportował mnie i dziewiętnastu innych więźniów, zaczęto mnie bić, popychać i poniżać słownie. Nie mogłem płakać, choć bardzo tego chciałem. Musiałem być silny, choć nie było to łatwe.
Robiłem wszystko tak, jak nam kazali. Siedziałem i się nie ruszałem, a mimo to zostałem zepchnięty na podłogę, a strażnicy, których było trzech, zaczęli mnie kopać, a po chwili bić. Nie mogłem się bronić. Mógłbym to zrobić i chętnie bym to uczynił, gdybym tylko miał wolne ręce, ale niestety były skute na plecach. Musiałem więc wytrwać. Nie miałem wyboru.
Zdziwiłem się, że tylko ja zostałem tak potraktowany. Innych więźniów nie ruszono, a mnie poniżono przed wszystkimi.
W myślach przeklinałem Blurryface'a za to, co mi zrobił. Gdyby nie on, wcale nie siedziałbym teraz tutaj. Byłbym w domu z Jenną, siedzielibyśmy w salonie przy kominku i myśleli, jakie imiona nadamy swoim dzieciom, które od tak dawna już planowaliśmy.
Zastanawiałem się nad tym, czy tylko ja miałem takie życie. Miałem na myśli to, czy nad umysłami innych ludzi również panował jakiś demon. Niekoniecznie Blurryface. On należał przecież do mnie, a ja należałem do niego. Każdy człowiek musiał mieć swojego własnego demona, ale z pewnością nie był to Blurryface.
Nie wiedziałem, jak długo lecieliśmy opancerzonym helikopterem do więzienia. Po zmroku jednak wylądowaliśmy na pilnie strzeżonym miejscu do lądowania, które otoczone było wysokimi murami z drutem kolczastym na zwieńczeniu. Przełknąłem ślinę.
Zanim zdążyłem cokolwiek więcej zobaczyć, zostałem brutalnie popchnięty w przód przez dwóch strażników, którzy stali za mną. Mieli dopilnować, abym dotarł do celi. Niekoniecznie cały i zdrowy. Mógłbym być poobijany i chory, nikogo przecież by to nie ruszyło. Mogli mnie nawet zabić. I tak Jenna by się się o tym nie dowiedziała. Nie miała już prawa kontaktować się ze mną ani z więzieniem. Jednym słowem - zniknęła z mojego życia na zawsze.
Szedłem przed siebie, choć tak bardzo tego nie chciałem. Pragnąłem zamknąć oczy i umrzeć, ale to nie było takie proste. Niestety.
Miałem nadzieję, że chociaż teraz Blurryface mi trochę pomoże. Skoro doprowadził mnie do tego, że zabiłem Josha, nie może mnie teraz zostawić samego. Nie wierzę, że jego misją byłoby tylko morderstwo dokonane za pomocą mojego ciała. Po co miałby to robić? Josh nikomu nigdy nie zrobił krzywdy. Był wzorem porządnego człowieka, a ja byłem jego przeciwieństwem, choć bez niego z pewnością byłbym jeszcze gorszą osobą niż jestem teraz.
- Ruszaj się, Joseph. Nie mamy dla ciebie całego dnia. - powiedział jeden ze strażników, kiedy wkroczyliśmy już do budynku więzienia.
- Nie śpieszy mi się do celi, panownie. Jeszcze zdążę tam posiedzieć. - odparłem. Nie miałem prawa do mówienia czegokolwiek, ale nie przejmowałem się tym za bardzo. Jak widać, oni też nie mieli ochoty na ponowne pobicie mnie lub dalsze poniżanie, więc po prostu zignorowali moją odpowiedź.
Szliśmy przez jakiś czas przez podziemia. Wyglądało to na jakąś opuszczoną piwnicę, która swoim zapachem wcale nie zachęcała do dłuższego przebywania w niej. Korytarze były puste, a ściany pokryte metalem. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego, ale wiedziałem, że już niedługo będę w stanie się przekonać, jak to jest żyć w takich warunkach na co dzień.
W celach, których sporo już minęliśmy, znajdowało się mnóstwo więźniów. Żaden z nich swoim wyglądem nie przypominał mnie. Wszyscy byli starsi co najmniej o dziesięć lub nawet piętnaście lat. Mieli mnóstwo tatuaży, a niektórzy nawet mieli je na twarzy. Czułem dziwne uczucie strachu, które narastało, kiedy zbliżaliśmy się do końca korytarza, na którym znajdowała się cela przeznaczona dla mnie.
- Dobranoc, Joseph. - powiedział strażnik, wpychając mnie siłą do małego pomieszczenia, tak, że upadłem. Na szczęście moje ręce były już wolne, więc czym prędzej rzuciłem się w stronę krat do ucieczki, jednak on był szybszy i sprawnie zamknął wejście na klucz.
- Nie próbuj tego robić. Oni cię zniszczą. - rzekł, mając ma myśli tych wszystkich więźniów, których przed chwilą miałem okazję zobaczyć. - Jesteś za słaby na te miejsce, ale musisz jakoś wytrzymać. Póki co, przyzwyczajaj się. Masz całkiem dobre warunki, nie uważasz? - spytał, po czym odwróciłem się w tył, aby obejrzeć mały pokoik, w którym miałem spędzić resztę swojego nędznego życia.
To prawda, nie miałem najgorszych warunków. Miałem łóżko, a na stole pisaki i czyste, białe kartki papieru. Chwila, naprawdę miałem w celi stół? Może nie będzie tutaj najgorzej, ale skąd oni wiedzieli, że lubię rysować? I nawet kupili dla mnie papier? Jak miło.
- Chyba naprawdę nie jest... - powiedziałem, odwracając się w tył, jednak strażnika już nie było. Zostałem sam. Sam ze sobą. Sam ze swoimi myślami. Sam z Blurryface'm, którego czułem w sercu. Sam z Joshem, który stał za moimi kratkami i patrzył się na mnie jak...
Nie, to nie mogła być prawda. Widziałem Josha. Czy mi już do reszty odbiło?
Podszedłem powoli do krat, po czym je chwyciłem, jednak kiedy tylko to zrobiłem, moje oczy zaatakowało światło, a ja musiałem je siłą rzeczy zamknąć. Szybko jednak ponownie je otworzyłem, jednak jego już tutaj nie było.
Przecież Josha nie mogło tutaj być. On nie żył. Został zabity przez Blurryface'a, ale za pomocą mojego ciała i dłoni, na których jeszcze widziałem drobne ranki i zaschniętą krew Josha. Jak się okazało kilka dni po sekcji zwłok, oprócz uduszenia, zadałem Joshowi kilka ran nożem. Co za porażka. Jakim byłem przyjacielem, skoro tak okrutnie pozbawiłem go życia?
Znów moja wyobraźnia wkroczyła w akcję. Najgorsze było to, że nie potrafiłem jej kontrolować. Do pewnego czasu nie miałem z nią problemów, jednak w dniu, w którym w moim życiu zawitał demon o wdzięcznym imieniu Blurryface'a, wszystko przewróciło się do góry nogami i teraz byłem już tylko poddanym Blurryface'a, który spełniał jego życzenia, nie mając nawet takiej świadomości.
CZYTASZ
Heathens - twenty øne piløts
Fanfiction- Jak czuje się Joseph? - Mówi, że znów go widział. Nie przestaje rysować jego portretów. - Przecież Dun nie żyje. Jak może go widzieć? - On widzi więcej niż myślisz. On widzi wszystko, czego nie widzimy my. #16 miejsce w opowiadaniach - 04.10.2016...