Adam Mickiewicz siedział jak gdyby nigdy nic na podłodze w salonie, po turecku. Kiedy ktoś wszedł po cichutku do środka, właśnie rzucił trzymaną przez siebie książką w ścianę i zupełnie wyprany z emocji runął do tyłu. Dźwięk ciała głucho opadającego na podłogę rozniósł się po niewielki mieszkaniu. Wieszcz nie wyglądał najlepiej. Podkrążone oczy, potargane włosy, ubrudzone w tuszu i bliżej nieokreślonych rzeczach ręce, twarz, ubrania. Otoczony kilkoma stosikami książek i jeszcze większą ich ilością porozwalaną nieskładnie na podłodze, oddychał miarowo, starając się uspokoić. Zaraz jednak podniósł się, otrzepując z otępienia i z zapamiętaniem począł znowu wertować kartki następnej książki, cały czas wzdychając z irytacją.
- Adam - powiedział cicho przybysz, w nadziei na bezkonfliktowe porozumienie. Spokojnie mówienie jednak nic nie wskórało w starciu ze wzburzonym poetą, nie znajdującym się do końca przy zmysłach. W związku z tym mężczyzna podszedł bliżej Mickiewicza i wprost do jego ucha powtórzył jego imię. Poeta, a na chwilę tamtejszą kłębek rozpaczy, aż podskoczył w miejscu, oszołomiony.
- Adam, chciałem po prostu zapytać... - Zaczął słodko wieszczowski przyjaciel . - Co ty do cholery robisz z tymi wszystkimi książkami!!!
- Szukam odpowiedzi. - Mickiewicz nie miał zamiaru współpracować.
- Coś się stało?
- Może w którejś z tych książek, skarbnic mądrości i romansu, jest napisane co zrobić w sytuacji, kiedy ktoś pozwala ci się pocałować, po czym bije cię i znowu całuje. Potrzebuję tej odpowiedzi natychmiast, bo nie wiem co ze sobą zrobić. Nawet Szekspir nic nie mówi na ten temat, nawet Szekspir!
- Adamie, uspokój się, można przecież na spokojnie...
- Nie można na spokojnie! Nic nie można na spokojnie! Przecież miałem nadzieję, przecież on, przecież ja... Nic już nie rozumiem.
- To, że masz tylko sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu nie uprawnia cię do zachowywania się jak dziecko - wtrącił zirytowany towarzysz, ostentacyjnie ziewając. - Na klucz wiolinowy, obaj jesteście jak dzieci!
- Mam ponad sto pięćdziesiąt - wybąkał zrezygnowany i nieco zawstydzony Mickiewicz, zasłaniając swoją twarz książką. - A ty wcale nie więcej.
- Już ustaliliśmy z Zygmuntem, że nasz zakład skończył się remisem, więc mogę zamienić się w twoją prywatną wróżkę zębuszkę i ci nieco pomóc - dodał nonszalancko Fryderyk Chopin, zarzucając czupryną. Brakowało tylko białego konia do kompletu i mógłby świadczyć usługi jako prywatny Wybawiciel na białym rumaku, bo do wróżki zębuszki brakowało mu znacznie więcej.
- On nie potrzebuje twojej pomocy - ozwał się nagle głos osobnika, który dopiero co wkroczył do pokoju. Osobnik ów trzymał w ręku parującą herbatkę. Podszedł do Adama, troskliwym gestem odgarnął mu książkę z twarzy i wręczył kubek.
- Twojej tym bardziej, ulizany gogusiu - syknął kompozytor, wyszczerzając zęby w kpiącym uśmiechu. - Kiedy się tu zjawiłeś?
- Mniej więcej wtedy, kiedy ty drogą łóżkową rozwiązywałeś z Krasińskim konflikt o jakiś głupi zakład i nie było osoby, która zajęłaby się jego biednym, zawsze pękniętym serduszkiem - słowa Domeyki ociekały jadem i sarkazmem.
- Dobrze, że ty nigdzie nie wszedłeś drogą łóżkową - odparł Fryderyk, nieomal zapowietrzony tą jawną zniewagą posłaną w jego stronę. - A już szczególnie nie we stronice Adasiowych "Dziadów".
- Sam jesteś dziadem - odrzekł elokwentnie Ignacy, postanawiając raz, a dobrze zignorować bufona i dupka w postaci Fryderyka Chopina.
***
CZYTASZ
Pan Kordian | slowackiewicz
FanfictionCo się stanie, gdy dwóch wielkich poetów połączy coś innego niż od dawna nieskrywana nienawiść? Jak w ich związku namiesza Norwid? I kim jest tajemniczy Czterdzieści i Cztery? Czy wieszczowa miłość dostanie szansę w świecie pełnym nienawiści i uprz...