Umizgi

3.4K 366 126
                                    

Juliusz Słowacki   Adam Mickiewicz

-Ruszaj się, Julek, bo się spóźnimy! - Krzyczał, a raczej wrzeszczał, na mię Krasiński gdy zapinałem ostatnie guziki mojej białej bawełnianej koszuli z jedwabnymi wstawkami po bokach i na rękawach. Na mankietach wyhaftowane miała drobne kwiatuszki w różnych kolorach tęczy. Nie, to nie jest odniesienie do mojej orientacji. Jestem w 100% hetero... To znaczy, w 50%, ale obiecaliśmy sobie z Adamem, że zapomnimy o sylwestrowych wydarzeniach. Tak więc 100%.
Ostatni raz poprawiłem szarawary, podkręciłem wąsik i, rzuciwszy przelotne spojrzenie na moje jakże przystojne i dopracowane odbicie w lustrze, chwyciłem płaszcz, a wyszedłszy zamknąłem drzwi za Zygmuntem. Prędko wyszliśmy z kamieniczki  i wsiedliśmy do dorożki. Po trzydziestu minutach byliśmy już na miejscu. Przy drzwiach szwajcar odebrał od nas nasze wierzchnie okrycia. Nie omieszkałem uprzedzić go o tym, że to najwyższej jakości prochowiec jaki widział w swoim życiu, więc powinien obchodzić się z nim bardzo delikatnie. Mój towarzysz rzucił mi zirytowane spojrzenie i pociągnął w stronę biesiadujących, a ja kątem oka zauważyłem jak ten nędzny szwajcar rzuca mój płaszcz na stertę innych, zapewne gorszej jakości okryć! 

- Boże, Adam, pospiesz się, musimy być wcześniej niż Krasiński! - Zawołał rozgorączkowany Fryderyk i  w tamtym momencie wcale nie wyglądał na tak chorowitego i kruchego, za jakiego powszechnie uchodzi.

- Pragnę ci tylko przypomnieć, że to ty się spóźniłeś -odburknąłem tylko nieprzyjemnie, zarzucając na siebie pierwszy lepszy płaszcz z szafy. Na szczęście było zbyt mało czasu, abu pogotowie modowe w kompozytorskiej postaci Chopina mogłoby mi jakkolwiek zaszkodzić. Fryderyk tylko otaksował mnie wzrokiem z góry na dół, niebezpiecznie mrużąc oczy na widok niechlujnie zapiętej koszuli z niewielkim żabotem. Powstrzymał się od komentarzy, ograniczając się do cierpiętniczego westchnięcia. Jak on niczego nie rozumie!  Dla kogo mam się stroić i ubierać? Dla kogo pisać i kto do mnie tęsknić będzie, gdy listy namiętnie będę klecił, nawet na dzień wybywszy? Dla Celiny...? A kimże jest teraz Celina?! Myślałem, że  w końcu zdołała ja pokochać, przywiązać się, opleść nicią, która podobno łączy ludzi na wieki, a nawet jeśli nie to - to po prostu trwać w romantycznym poświęceniu.  Czy ja ją kiedykolwiek kochałem? Nie jestem w stanie sobie przypomnieć, ale złaknione uczuć serce wiele rzeczy zwalić może na karb majaków. A ta bezczelna córa Koryntu zdradza mnie na prawo i lewo! Może jeszcze kochanków łapie na tekst, że nawet wieszcz się skusił na to - nie aż tak ponętne - ciało?!

 Czy chciałem iść na obiad do Marii Wodzińskiej? Nie byłem tego pewien, ale nie miałem większego wyboru, niemal siłą zaciągnięty tam przed Fryderyka Chopina, który nagle, ni stąd, ni zowąd zaczął się interesować moim życiem towarzyskim, w którym według niego brakowało niektórych osób i stanowczo nakazał mi iść. Właściwie to zagroził, że jeśli nie pójdę to a) sprawię straszliwy zawód młodej pannie, która niezmiernie mu się podoba i b) podrze mój rękopis Pana Tadeusza, więc nie miałem wyjścia - w życiu nie dałbym rady złożyć tylu podartych stron w jedną całość!

Nastrój ogólnego weltschmerzu, pomieszania i zdezorientowania wcale nie sprawiał, że miałem większą ochotę na takiego rodzaju spotkania. Chociaż - podczas obiadu będą podawać alkohol! A gdyby tak zapić wszystkie smutki i wyjechać w Bieszczady? Hm, prawie zapomniałem, że jestem na emigracji, bo nie chcą mnie wpuścić do Polski... Mniejsza o Bieszczady, to przecież mogą być Mazury! Szlag! Znowu nie, ale nieważne, nigdy żem nie lubił geografii! Już zaczyna mnie ta emigracja irytować, może jakieś powstanko, do którego dla odmiany mogliby mnie dopuścić? Albo oddziały w Turcji? Trzeba o tym pomyśleć, koniecznie, jak tylko rozwiąże sprawy sercowo-duchowe tysiąckrotnie przecież ważniejsze! Usiedliśmy przy stole, czułem się trochę niezręcznie całując dłoń nieletniej Marysi, którą reszta adoratorów tak lubieżnie śliniła, a Frycek chyba się już zupełnie odwodnił. Była ładna, ale nie do końca w moim typie - taka typowa salonowa kotka, świata nie widząca poza romansami i zabawą. Niesamowicie niezręcznie, nie wiedziałem gdzie podziać wzrok.

Pan Kordian | slowackiewiczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz