Nie pragnę cię

2.5K 232 87
                                    

Adam Mickiewicz

Śniadanie, obiad, kolacja, lampka wina, godziny przy biurku, podczas których Ignacy zwiedzał, a ja winien byłem pisać, ale wciąż nic nie dopisywałem do stworzonych już wcześniej linijek. Jedynie poezja przelatywała mi czasem między myślami. Poezja i twarz Juliusza, kiedy go pocałowałem. Poezja i mina Juliusza, kiedy kazałem zamknąć mu drzwi. Poezja, nie, nawet nie poezja! Pustka, zwyczajna pustka, sekundy wypełnione obliczem Słowackiego, niczym ikoną moich myśli. Bożek moich dni, moich uczuć... Przecież technika tak bardzo idzie naprzód. Jakże pragnąłem, aby ktoś wynalazł maszynę do usuwania pamięci, do usuwania emocji, uczuć. To nigdy nie powinno się zdarzyć. Czy jednak miałem wpływ na cokolwiek, co do tej pory się wydarzyło? Naprawdę znikomy.

Siedziałem, od niechcenia maczając pióro w atramencie, patrząc jak skapuje on do pojemniczka, wolno i mozolnie, niczym czarna krew mojej duszy, pochłoniętej rozmyślaniami i dziwnym, skrytym głęboko bólem. Przecież nic mnie nie bolało. Przecież nic mnie nie powinno boleć. Kolejna kropla, kolejna górnolotna myśl skapuje na papier, układając się w ramy wiersza. Co powinienem zrobić?

"I znowu sobie powtarzam pytanie:

Czy to jest przyjaźń? ..."

Znowu siedziałem przy biórku, z piórem w ręku, kreśląc dziwnie staranne jak na mnie litery. Myślałem, delikatnie przygryzając koniuszek pióra, które łaskotało mnie w usta. Tuż obok, skryty pod drewnianym wieczkiem pudełka krył się, a właściwie był ukryty tomik wierszy, którego naprawdę nie powinno tam być. Nie powinno go tam być, a mimo to nie mogłem się powstrzymać przed posiadaniem chociażby tej namiastki bliskości Juliusza w swoim otoczeniu - oczywiście głęboko schowanej przed ciekawskimi oczami odwiedzających moje skromne domostwo ludzi. Co jakiś czas zerkałem na niestaranny druk i obracając gęsim piórem między palcami zadawałem pytania, na które odpowiedzieć mogła mi wyłącznie cisza. Sam odpowiedzi nie znałem. Niewiedza kłębiła się pod moją czaszką, wkradała się w serce, ciążyła w przedsionku i zapierała dech. Juliusz... Człowiek, który może mnie kochać. Którego ja mogę kochać. W dodatku mężczyzna (sic!),  który prawdopodobnie, a przynajmniej miałem nadzieję, że mnie kocha. Ktoś, kto postrzega świat podobnie do mnie. 

Ostatnio stał mi się dużo bliższy, aniżeli bym się kiedykolwiek spodziewał. Jego obecność działała na mnie kojąco, wtłaczała dziwny spokój we wnętrze, a jego towarzystwo mimowolnie zsyłała na moje usta uśmiech. Brązowe, skrzące się w świetle latarni oczy, kiedy patrzył na mnie, trzymając za rękę i zadając niekończące się pytania, byleby tylko wydłużyć naszą rozmowę. Miękkie, czarne włosy, w których, niczym w perskim dywanie, zagłębiały się moje palce podczas pocałunku. Mocno zarysowany podbródek, który chwytałem, sprawiając, że patrzył tylko w moją stronę. Smukła szyja, na której składałem lekkie jak skrzydła motyla pocałunki, których zapach i smak jeszcze długo unosił się w powietrzu. Marmurowa skóra, zupełnie blada, jak gdyby nawet słońce nie odważyło się muskać jej swoimi brudnymi promieniami.

Oh, Juliuszu! Schodzę coraz niżej, niecierpliwymi dłońmi odchylając kołnierz twojej koszuli. Gładzę alabastrową szyję, składam na niej tysiące pocałunków i czynię swoją. Rozpinam guziki, odsłaniając wąskie, choć muskularne ramiona. Popycham cię na łóżko, a ty delikatnie zapadasz się w pościel, nie broniąc się. Zdążasz chwycić moją chustkę, zawiązaną na szyi, ciągnąc mnie za sobą. Upadam na ciebie, ale zaraz unoszę się na dłoniach, by obaczyć twe lico. Patrzysz twardym, zamglonym już lekko wzrokiem. Niczym jutrznia przedziwna, woń roznosząca się nad jeziorem, w którym woda idzie do góry, by osiągnąć tylko jedno stadium - niebo. Niczym mlecznobiałe koniczyny - kurwa. Język mi się plącze, już nie mogę rymować, bo właśnie twoje ręce spoczywają mi na karku, a ty przyciągasz mnie do siebie gwałtownie i drapieżnie. Obaj jesteśmy rozpaleni, czuję ciepło twojej klatki piersiowej, kiedy przywarła do mojej koszuli. Wykonujesz dziwny ruch i zanim zdążam się zorientować, już leżę pod tobą. Twoje biodra ciasno przywierają do moich, a ty patrzysz z dziwnym, drapieżnym błyskiem w oku. Takiego cię jeszcze nie widziałem. Czuję ciepło w podbrzuszu i mam ochotę się go jak najszybciej pozbyć, ale czekam na twój kolejny ruch. Rozpinasz mi koszulę i pomagasz się z niej wyswobodzić, a twoje dłonie schodzą coraz niżej, wędrując po moim ciele. Dotykasz paska i nie rozpinając go wsuwasz dłoń pod materiał spodni, przejeżdżając paznokciami po dolnej linii brzucha. Wzdycham cicho i wypycham biodra, tak że mimowolnie unoszę cię do góry. Chcesz tego chyba bardziej niż ja... Grozisz mi ze śmiechem palcem i składasz na moich niecierpliwych ustach pocałunek. Juliuszu, chcę teraz, zaraz, już! Nie wytrzymuję, z namiętnością kłębiącą się we mnie, zwarty i gotowy na następny ruch kochanka, który ni to celowo, ni to nieświadomie przytrzymuje mnie w cierpieniu... Muszę coś zrobić, dlatego zabieram się za odpinanie Julkowego paska i pozbawianie go dolnej części odzienia. Kiedy zostaje w samej bieliźnie, próbuję zdjąć także i ją, ale..

Pan Kordian | slowackiewiczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz