R 8 - bo w życiu różnie bywa

4.8K 414 100
                                    

Siedziałem w poczekalni. Serce o mało mi nie stanęło. Wyczekiwanie było nawet gorsze od wiezienia go do szpitala. Na samą myśl, że mógł umrzeć na tylnej kanapie mojego auta, przechodziły mnie nieprzyjemne dreszcze. Cholernie się bałem. Tak naprawdę to nawet nie wiedziałem, co mu się stało. Louis wspomniał coś, że przy wysiłku ma problemy z oddychaniem, ale nie myślałem, że aż takie. Ja pierdole...

Czułem się temu wszystkiemu winny. Jakby nie zachciało mi się za nim ganiać, pewnie byśmy teraz siedzieli w domu... każdy w swoim pokoju. Zero problemu, mało stresu.

– Harry... nic mu nie będzie. – Spojrzałem na moją matkę. Martwiłem się... martwiłem się o Louis'a Tomlinson'a. To nie mogło być prawdziwe. Nie mogłem się o niego martwić... to było sprzeczne z moją naturą.

Późnym wieczorem wróciliśmy do domu. Prowadziłem auto najostrożniej, jak potrafiłem. Mam siedziała obok mnie cała spięta. Austin został jeszcze z Lou w szpitalu. Sam miałem ochotę tam zostać, ale to chyba nie było odpowiednie.

Do łóżka kładłem się z uczuciem, że coś jest ze mną nie tak. Czułem, jakby coś na mnie spadło i przygwoździło do ziemi. W moim przypadku to nie było nic dobrego. Odczuwałem jakąś dziwną pustkę, która nie pozwalała mi spać.

W szkole czułem się jeszcze dziwniej. Nie wiedziałem kompletnie, co mam ze sobą zrobić. Ostatnimi czasy zazwyczaj non stop wypatrywałem Louis'a i pilnowałem, aby czasem nikt go nie zaczepiał i nie zrobił krzywdy. Teraz go nie było i poczułem się znowu pusty od środka.

To było złe, więc na długiej przerwie zgarnąłem jakiegoś kujona i spuściłem jego głowę w kiblu. Zayn się śmiał i mi dopingował.

Czy poczułem się przez to lepiej?

Nie... poczułem się jeszcze gorzej. Coś odebrało mi przyjemność ze znęcania się nad słabszymi, tylko pytanie... co to było, lub raczej kto.

Nie wiem, jakim cudem dożyłem do ostatnich zajęć. Nie miałem zielonego pojęcia, co się ze mną działo. Może byłem chory. Jak miałem gorączkę, to zazwyczaj mi odbijało, a teraz właśnie padało mi na mózg. Bo jak mogło mi brakować kogoś, kogo nienawidziłem.

Nie... Cholera, nie... Przecież ja go zacząłem lubić. Mogłem sobie wmawiać takie kłamstwa. A prawda była jedna i zaczęła mnie powoli zabijać.

No i tak minęły mi trzy dni w szkole. Od poniedziałku nie widziałem Louis'a. Obecnie mieliśmy czwartek i miałem ochotę zaszyć się w swoim pokoju, pod kołdrą, i przemyśleć swoje życie. To wszystko, co się w nim ostatnio działo, było jakimś kompletnym nieporozumieniem. Louis był nieporozumieniem. Ale miałem cholerną ochotę go zobaczyć, a nie miałem odwagi go odwiedzić.

Po dzisiejszym dniu w szkole byłem totalnie wykończony. Nie wiem, jakim cudem dotarłem do domu, ale stałem właśnie na podjeździe i tak do końca nie wiedziałem, czy chcę wchodzić do środka. Ostatnimi czasy nic nie było pewne w moim życiu. Kiedyś jedno było pewne... dawałem komuś po pysku, a teraz sam po nim dostawałem.

Zgarnąłem swoje rzeczy i z lekkimi obawami ruszyłem w stronę domu. Od wejścia przywitały mnie roześmiane głosy. Nic z tego nie rozumiałem.

Wszedłem do salonu i zobaczyłem mamę siedząca na sofie przed telewizorem. Oglądała jakiegoś nagrania i ryczała jak bóbr. Stanąłem za nią, a moje usta się roztworzyły. Śmiech dziecka zagłuszał całkowicie szloch mamy. W dziecku rozpoznałem Louis'a. Miał takie same oczy, tylko że roześmiane... teraz były bardziej przygaszone.

Usiadłem obok mamy i wpatrywałem się w w ekran telewizora. Dziwnie było usłyszeć jego głos. Ja pierdole.

Mamo, mogę? – Naszym oczom ukazała się młoda brunetka. Była piękna i podobna do Louis'a. Teraz już wiedziałem po kim Lou odziedziczył kolor oczu.

silent love • larry stylinson☑Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz