R 12 - ONA przychodzi znikąd

5.8K 420 217
                                    

Dziś byłem mistrzem unikania Louis'a. Nie zszedłem na śniadanie i poczekałem, aż wszyscy sobie pójdą. Cały dzień przesiedziałem w swoim pokoju. Nie mogłem ogarnąć tego, co wydarzyło się wczorajszego wieczoru. Czy ja naprawdę pocałowałem Louis'a?! I czy naprawdę mi się to podobało?! Mógłbym sobie teraz rwać włosy. Wkraczałem na niebezpieczną ścieżkę, bo przecież byłem zafascynowany innym facetem... nie laską, a facetem!! Wczorajszy pocałunek utwierdził mnie w przekonaniu, że lecę na Lou jak krople na chodnik w czasie deszczu. Z tym nie było co dyskutować, ale do jasnej cholery... co ja z tym fantem zrobię?!

Siedziałem na parapecie w swoim tymczasowym pokoju. Jeśli siedziałem pod odpowiednim kątem, mogłem widzieć co dzieje się w ogrodzie, przez który wczoraj Louis próbował dostać się niezauważony do lasu.

Lou leżał na trawie i wpatrywał się w niebo, a tak przynajmniej mi się wydawało. Mógłbym tak godzinami na niego patrzeć. Wiem, to było złe i nie zaprowadzi mnie to w dobre miejsce, ale to było ode mnie silniejsze.

Nie mogłem się tak po prostu związać z mężczyzną, to mogłoby mnie zgubić, zniszczyć. Boże, chyba za dużo przebywam z Nick'iem. Cholera... nie chciałem niszczyć całej mojej reputacji dla jakiegoś chłopaka. Byłem za dużym egoistą.

Wtedy chłopak przekręcił głowę w moją stronę. Po moim ciele przeszedł silny impuls elektryczny. Mogę się założyć, że mnie dostrzegł. Siedziałem sparaliżowany do momentu, gdy Lou mi pomachał. Zeskoczyłem z parapetu i stanąłemę na środku pokoju. Do jasnej anielicy, co się ze mną dzieje?! Od kiedy ja uciekam od problemu?!

No i tak minęła cała niedziela. Mama zdążyła kilkanaście razy przyjść do mojego pokoju, aby sprawdzić, czy żyję. Więc coś nowego... nagle przypomniało się jej, że ma syna. Gratulację!!

Poniedziałkowy poranek był do dupy. Bolała mnie głowa... miałem wrażenie, że zaraz zdechnę. Na śniadanie zszedłem praktycznie nie widząc nic na oczy. Najmniejszy hałas wywoływał w mojej głowie burze stulecia.

– Harry, wszystko z tobą dobrze? – Delikatny głos Klary brzmiał teraz jak stado przebiegających słoni. Chyba zaraz zwymiotuję. Chciałem jej odpowiedzieć, ale jedyne co wydobywało się z moich ust, to głośny jęk. Wszyscy na mnie spojrzeli, ale dziś to nawet mnie nie ruszało. Usiadłem przy stole i oparłem czoło i zimny blat. Lekka ulga. – Oj, dziecko... to pewnie przez to, że wczoraj nic nie jadłeś. Chodź ze mną. – Klara lekko klepnęła mnie w ramię. Ona chyba sobie żartuje, że ja teraz wstanę i gdzieś z nią pójdę!!

No ale jednak wstałem, i ciągnąc się za starszą kobietą, wszedłem do jakiegoś pomieszczenia. Panował tu przyjemny chłód.

– Połóż się zaraz przyjdę

Położyłem się na miękkim leżaku. Chwilę potem pojawiła się Klara. Podała mi coś do picia. Smakowało jak jakieś ścieki i o mało się nie porzygałem. Kiedy ponownie moja głowa ułożyła się na miękkiej poduszce, zostałem przykryty kocem, a na moim czole wylądował zimny okład. O mało nie jęknąłem z przyjemności.

– Jesteś moją wybawicielką... – mruknąłem, zanim ponownie nie odplunąłem w objęcia Morfeusza. Ta kobieta chyba mnie czymś naćpała.

Miałem miły sen. Czułem jakby był realny. Louis kucał przy mnie i delikatnie głaskał po policzku. Wyglądał całkiem inaczej. W jego oczach można było zauważyć poczucie winy i coś, czego nie mogłem odszyfrować.

Kiedy zbliżył swoje usta do moich, uśmiechnąłem się przez sen. Smakował papierosami, czyli nic się nie zmieniło... i to wszystko było tak realne, że poczułem mały zawód, kiedy otworzyłem oczy i w altance byłem sam. Jednak jednym plusem było to, że ból głowy zmniejszył się do skali do wytrzymania.

silent love • larry stylinson☑Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz