Był dalej piątek i dochodziła dwudziesta pierwsza. Nie zszedłem na kolację, udając, że śpię. Nie miałem najmniejszej ochoty na nich wszystkich patrzeć.
Zayn nabijał się ze mnie, gdy dowiedział się kto jest dziadkiem Louis'a. Teraz przynajmniej nie będziesz musiał wzywać Nick'a. Powiesz tylko: "Dziadku, wypuść mnie", i będzie po problemie. Jemu fajnie było nabijać się ze mnie, ale to wszystko nie było aż tak zabawne.
Moja matka nie wiedziała o moich zatrzymaniach przez policję. Na moje głupie szczęście ojciec, wyprowadzając się na drugi koniec świata, zadbał, aby mój chrzestny nabył praw mojego opiekuna. No i w ten sposób Nick'i mógł załatwiać takie sprawy bez wtajemniczania w nie matki. Przecież bym zginął, jakby się czegośkolwiek dowiedziała.
Zszedłem po cichu na dół. Na dworze było jeszcze w miarę widno, więc postanowiłem przejść się do lasku na tyłach domu. Miałem nadzieję, że znajdę coś, co pomoże mi się odprężyć. Cieszyłbym się, jakby było tam jakieś jezioro, do którego mógłbym wskoczyć nago. Nikt przecież by mnie nie wiedział.
Uchyliłem cicho drzwi i wyszedłem na zewnątrz. Obszedłem dom dookoła. Pomacałem kieszenie i z niezadowoleniem stwierdziłem, że zapomniałem telefonu i fajek. Nie chciało mi się jednak po nie wracać. Szedłem dalej przed siebie. Między drzewami wydeptana była ścieżka, nogi same mnie nią poniosły. Moje oczy zaświeciły się, gdy pięć minut później dane mi było zobaczyć ogromne jezioro z małym pomostem, obok którego kołysała się łódka. Ruszyłem w jego stronę, jednak zanim na niego wszedłem, oparłem się o drzewo i jeszcze raz rozejrzałem po terenie. Pięknie tu było. Mógłbym zostać tu wieczność. Taka cisza była dla mnie doskonała. Żyć nie umierać i nie wracać do żadnych problemów.
Nagle tuż nad głową usłyszałem łamanie gałęzi. Nim zdążyłem spojrzeć w górę, coś na mnie spadło. Miałem wrażenie, że połamało mi wszystkie kości. Ja pierdole... leżała na mnie tona jakiegoś cielska.
Spróbowałem otworzyć oczy, jednak widziałem jedynie ciemność, co pewnie spowodowane było tym, że coś miękkiego i ładnie pachnącego leżało na mojej twarzy. Odgarnąłem to coś, co okazało się być włosami. Zaznaczam, że to nie były moje włosy, i to nie było na pewno żadne futro, no chyba że jakiś zwierzak mył się w truskawkowym szamponie.
Zrzuciłem z siebie szybko oddychającego człeka i spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Louis Tomlinson leżał, jakby właśnie umarł. Mój wzrok padł na drzewo, z którego spadł, i z powrotem na niego.
– Chciałeś się zabić? – Mój głos był stosunkowo za mocno zachrypnięty, ale to pewnie było spowodowane tym, że chłopak trzymał swoją rękę tuż obok mojego krocza. Cholera... to nie mogło być prawdziwe, przecież on nie mógł tak na mnie działać! Louis odwrócił głowę w moją stronę i wbił we mnie te swoje cudowne niebieskie oczy. Ja pierdole. Przepadłem... To był ten moment, gdy coś jeszcze w tobie walczyło... coś, co nie pozwalało ci przestać, ale ty i tak dobrze wiedziałeś, że przegrałeś. Że nie było odwrotu... Walka z wiatrakami. Mógłbym teraz się okłamywać i wmawiać sobie, że ten chłopak mnie nie pociąga, albo że mi się nie podoba. To jednak kłamstwo. Po co sobie kłamać i wmawiać coś, czego nie ma. – Chciałeś się zabić? – ponowiłem swoje pytanie. Chłopak pokręcił przecząco głową. Jeden plus. – Chciałeś zabić mnie? – Ponownie potrząsnął łepetyną, a ja zacząłem się śmiać. – Ponoć wszystko może spać z nieba, ale ciebie to bym się nie spodziewał. – Zepchnąłem z siebie resztę jego ciała i wstałem. Bolały mnie wszystkie kości, ale spoko. Zacząłem się rozciąać, nie odwracając wzroku od chłopaka. Kiedy skończyłem, pochyliłem się i wystawiłem dłoń w jego kierunku, chcąc pomóc mu wstać. Jednak nim chłopak zdążył ją chwycić, zabrałem ją i rzuciłem w jego stronę: – Mówią: jak jebło, to niech leży...
CZYTASZ
silent love • larry stylinson☑
FanfictionHarry jest królem szkoły. Nie szanuje nikogo i nic. Myśli, że wszystko mu się należy, dlatego często znęca się nad młodszymi i słabszymi. Ostatni rok szkolny jednak jest inny, bo los stawia na jego drodze pewną osobę, która spróbuje go nauczyć mówić...