Jedynie dobry refleks uratował mnie przed śmiercią. Cofnąłem się szybko, unikając zderzenia z rozpędzonym samochodem, którego kierowca w ogóle nie przejął się sytuacją i jechał jak głupi dalej. Złapałem z trudem równowagę i przedostałem się na drugą stronę drogi, jednak mój cel zniknął mi z oczu. Poczułem niemiły uścisk w klatce piersiowej, a do oczu napłynęły słone łzy.
Po kilku minutach rozpaczliwego rozglądania się dookoła, zauważyłem czerwoną czuprynę, która zniknęła zaraz za rogiem. Pognałem w tamtą stronę jak głupi, nie przejmując się ludźmi, na których wpadałem. Liczył się tylko on...
Skręt w lewo, czerwone włosy w oddali wśród tłumu, przedzieranie się przez ludzi, nagły skręt w prawo, wąska brama, wyjście do małego parku i pustka... Dogoniłem go i złapałem mocno za ramię.
- Nathaniel! - wysapałem z trudem, próbując normalnie oddychać.
- Słu... Słucham? - usłyszałem nieznajomy głos i zobaczyłem, jak duży błąd popełniłem.To nie był on! Takie same włosy, podobna sylwetka, ale to nie on! Prawie straciłem życie, goniąc za nieodpowiednią osobą... Jestem jednak głupi...
- Ja... Przepraszam. Pomyliłem cię z kimś... - wydukałem cicho, puszczając nieznajomego, który wzruszył ramionami i odszedł, a mnie serce po raz kolejny pękło. Myślałem, że nareszcie go znajdę! Miałem nadzieję na ponowne szczęście w jego ramionach. Tęsknota coraz bardziej mnie dobijała. W końcu... nie widziałem go osiem lat. Tyle lat bez jego uśmiechu... To bolało, bo dalej nie mogłem sobie z tym poradzić. Przeszłość trzymała się mnie, albo raczej to ja ją trzymałem mocno i za nic nie chciałem puścić. Przez to sam siebie raniłem coraz bardziej. I za nic nie umiałem przestać...
- Cholera by to...! - warknąłem, kopiąc leżącą obok pustą puszkę po tanim piwie. Zatrzymała się z hukiem pod śmietnikiem, a ja opadłem na najbliższą ławkę, klnąc pod nosem z własnej głupoty.
Nie wiem ile czasu tam przesiedziałem, ale słońce zaczęło zachodzić, kiedy postanowiłem się zebrać do domu. Wstałem ociężale, a silna dłoń złapała moje ramię i zostałem zmuszony do ponownego posiedzenia na ławce.
- Szukałem cię, wariacie. - mruknął Evan, siadając obok mnie i podał mi niedobrą kawę ze Starbucksa, którą piliśmy dziennie przy papierkowej robocie.
- Przecież bym wrócił... - upiłem spory łyk gorzkiej kawy i spojrzałem na niego smutno.
- Wolałem sam cię zaleźć, zanim coś głupiego byś zrobił.
- Za późno. - zaśmiałem się i szturchnąłem go w żebra, po czym zacząłem mu opowiadać o całej beznadziejnej sytuacji.~~
Wracaliśmy nad ranem do domu, obydwoje wstawieni mocno. To znaczy... Ja byłem wstawiony, a Evan prawie trzeźwy i prowadził mnie z wielkim trudem w stronę naszego osiedla. Zataczałem kółka, aż w końcu Eve nie wytrzymał i wrzucił mnie do krzaków. Ostatnie, co pamiętałem, to chłodny słup, na który wpadłem i później obudziłem się już w moim łóżku z kacem. Bardzo niemiłym kacem...
Stoczyłem się z łóżka i doczołgałem się powoli do kuchni, szukając czegoś do picia i jedzenia. Na stole miałem przygotowane tosty z szynką, serem i pomidorem, obok stała szklanka z wodą i cytryną, a kawałek dalej leżała karteczka.
"Zrób sobie dzisiaj wolne. Mocno się upiłeś. Następnym razem sam wracasz do domu. Wpadnij o 18 do kawiarni na rogu, przy parku róż. Musimy obgadać parę spraw.
Eve"- Mój łeb... - zgniotłem kartkę w dłoni i od razu zabrałem się za opróżnianie szklanki z wodą. Dopiero po jakimś litrze wody doszedłem w miarę do siebie i mogłem spokojnie zjeść śniadanie. Gdy umyłem po sobie wszelkie naczynia, była już czternasta. Zostały cztery godziny do spotkania z Evanem, a ja nie wiedziałem co ze sobą zrobić.
CZYTASZ
"Only you, my love"
Подростковая литератураChłopak jest przystojny, ma bogatych rodziców, mieszka sam, jest najlepszy w sporcie, dziewczęta aż mdleją na jego widok, inteligentny, samodzielny. Więc dlaczego tak bardzo nienawidzi swojego życia? A dlatego, że ma na imię Ariel i zdecydowanie wol...